Do tej pory kontrahenci tłumaczyli opóźnienia płatności pandemią, obecnie wymówką jest wojna.
Sprzedaż z odroczonym terminem płatności to w polskich firmach standard – wynika z badania przeprowadzonego przez Krajowy Rejestr Długów (KRD) i należącej do tej samej grupy spółki faktoringowej NFG.
Do dwóch miesięcy
Najczęściej przedsiębiorcy proponują swoim kontrahentom 14 dni na zapłatę. Tak robi 38,7 proc. badanych. Niewiele mniej, bo 34,4 proc. podmiotów, umawia się na 30 dni. Natomiast prawie co dziesiąta firma wymaga płatności w ciągu siedmiu dni po terminie. Najrzadziej MŚP godzą się na zapłatę w ciągu 60 dni. Te wskazania różnią się w zależności od branży i wielkości przedsiębiorstwa. W handlu i w usługach normą są dwa tygodnie oczekiwania na płatność, ale już w budownictwie i w branży przemysłowej jest to miesiąc. W transporcie większość przedsiębiorców wystawia faktury z dwumiesięcznym terminem zapłaty.
– Termin płatności na fakturze często podyktowany jest normą, jaka obowiązuje w danej branży, a nie świadomą decyzją właściciela firmy. Wiele razy słyszałem od przedsiębiorców, że ich kontrahenci nie zaakceptują krótszych terminów zapłaty. W takim przypadku firmom pozostaje zgodzić się na wymogi rynku lub stracić kontrakt – mówi Dariusz Szkaradek, prezes NFG.
Z badania wynika, że im mniejsza firma, tym szybciej chciałaby otrzymać zapłatę. Większość mikrofirm oczekuje, że otrzyma pieniądze po 14 dniach, podczas gdy małe i średnie podmioty stosują na fakturach zazwyczaj termin 30-dniowy. Co dziesiąta średnia spółka może pozwolić sobie na 60 dni oczekiwania.
– Dłuższe terminy w sektorze MŚP praktycznie nie występują. Dla mikroprzedsiębiorstw byłoby to zabójstwo. Zgodnie z prawem w transakcjach, w których wierzycielem jest mikro, mała albo średnia firma, a dłużnikiem duży przedsiębiorca, obowiązuje maksymalnie 60-dniowy termin zapłaty – przypomina Dariusz Szkaradek.
Łańcuch zobowiązań
Długi czas oczekiwania na zapłatę odbija się na płynności finansowej przedsiębiorców. Aby załatać dziurę w budżecie, która powstaje w efekcie zatorów płatniczych, 43 proc. firm korzysta z własnych oszczędności, 27 proc. odwleka w czasie decyzję o inwestycjach, a prawie 20 proc. wspiera się finansowaniem zewnętrznym. Natomiast 21,1 proc. firm, czekając na zapłatę za towar lub usługę, wstrzymuje własne płatności do czasu otrzymania pieniędzy od klienta.
– W ten sposób tworzą się łańcuchy przeterminowanych należności, a w konsekwencji zatory finansowe w całej gospodarce – zwraca uwagę Adam Łącki, prezes KRD.
Dodaje, że niewiele firm korzysta z zewnętrznego finansowania, bo przedsiębiorcy wolą kredytować działalność kosztem innych firm.
– W czasie pandemii opóźnienia płatności tłumaczyli koronawirusem, a dzisiaj jako argument mogą podawać wojnę – mówi Adam Łącki.
Problemem jest także możliwość zakazu cesji wierzytelności.
– W zapisach umownych pomiędzy przedsiębiorcami możliwe jest zakazanie realizacji cesji wierzytelności. W efekcie firmy nie mogą swobodnie dysponować częścią swojego majątku i zarządzać płynnością. Ten problem rozwiązałoby całkowite zniesienie zakazu cesji w umowach handlowych – komentuje Dariusz Szkaradek.
Na początku lutego Ministerstwo Rozwoju i Technologii deklarowało, że we współpracy z UOKiK przygotowuje projekt nowelizacji ustawy antyzatorowej, która uregulowałaby zakaz cesji. Miał on trafić do uzgodnień, konsultacji i opiniowania. Nie wiadomo jednak, czy plany te nie zostaną zweryfikowane w związku z wojną w Ukrainie.