Opisujący koniunkturę w globalnej branży energii odnawialnej indeks RENIXX World znalazł się w listopadzie ponad 90 proc. poniżej szczytów z 2007 r. To wskaźnik zbudowany na notowaniach 30 największych na świecie przedsiębiorstw, które czerpią przynajmniej 50 proc. przychodów z wytwarzania energii odnawialnej lub produkcji urządzeń do jej pozyskiwania. Obecnie wartość rynkowa wszystkich należących do niego przedsiębiorstw sięga zaledwie jednej czterdziestej kapitalizacji Exxon Mobil, największego na świecie giełdowego przedsiębiorstwa z branży naftowej. Mimo spadkowej tendencji na świecie kilku reprezentantów sektora na warszawskiej giełdzie radzi sobie całkiem nieźle. Najlepszy przykład to PEP. Od emisji z 2005 r. notowania dewelopera i operatora farm wiatrowych oraz dostawcy biomasy wzrosły prawie czterokrotnie. Skąd tak duża odporność na światową bessę?



Zyskowne projekty
— Sektor energii odnawialnej trudno analizować w kategoriach globalnych. Ten rynek jest bardzo lokalny, a każdy kraj ma inne regulacje i inne systemy wsparcia — ocenia Maciej Hebda, dyrektor działu analiz biura maklerskiego Espirito Santo. Jak podkreśla specjalista, spośród dostępnych w energetyce technologii jedynie inwestycje w źródła odnawialne oferują spółkom stopę zwrotu wyższą od kosztu kapitału.
Według Flawiusza Pawluka, szefa zespołu analityków Unicredit CAIB, producenci energii już teraz odczuwają dyskomfort, inwestując w tradycyjne moce. Coraz szersze jest przekonanie, że to inwestycje w elektrownie węglowe, a nie oparte na źródłach odnawialnych, są związane z podwyższonym ryzykiem.
— Nawet jeżeli zielone certyfikaty nie będą indeksowane do inflacji, projekty energetyki wiatrowej powinny przynosić stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału powyżej 10 proc. — oblicza Flawiusz Pawluk.
Czekając na ustawę
Dlatego jego zdaniem w najbliższych latach może wrócić boom na zieloną energię. Do jego nowej odsłony branży potrzebne są jednak stabilne ramy prawne i tańsze finansowanie. Na spełnienie pierwszego z warunków trzeba będzie poczekać do uchwalenia ustawy o odnawialnych źródłach energii (niestety, całego procesu nie przyspieszą zmiany kadrowe w Ministerstwie Gospodarki). Drugi jednak powoli staje się rzeczywistością.
— Ostatnie spadki rentowności obligacji skarbowych przekładają się na spadek kosztu kapitału, a to oznacza, że projekty będą bardziej opłacalne. Z drugiej strony pojawia się szansa, że wraz z przyjęciem nowej ustawy banki, dotychczas ostrożne w udzielaniu finansowania, otworzą kurek z gotówką — przewiduje Flawiusz Pawluk. Zdaniem Macieja Hebdy, kluczową zachętą i dla banków, i dla samych spółek, okażą się 15-letnie gwarancje wsparcia ze strony państwa. Ryzyko zmniejszą także poprawiające się warunki przyłączeniowe. Dystrybutorzy, którzy dotychczas niechętnie godzili się na przyłączenie producentów zielonej energii do sieci, na mocy nowych przepisów będą do tego zobligowani. Efekt?
Globalni gracze coraz częściej rozglądają się za możliwościami inwestycji w projekty wiatrowe w Polsce. Przykładem jest czeski CEZ, który jest operatorem położonej na rumuńskim wybrzeżu największej w Europie farmy wiatrowej. W Polsce kupił spółkę deweloperską, jednak wciąż brakuje mu gotowych projektów. Dotychczas inwestycje napędzali u nas gracze branżowi. Aby zdobyć brakujący know-how, projektów do przejęcia poszukiwały PGE, Tauron czy Enea. Jednak wielkimi krokami zbliża się moment, kiedy wyrośnie im poważny konkurent. — W branży pojawią się inwestorzy private equity. W miarę jak gospodarka staje się dojrzalsza, możliwości inwestycyjne maleją, a inwestorzy szukają korzystnych stóp zwrotu. Właśnie to oferują im projekty wiatrowe — podkreśla Flawiusz Pawluk.
Uwaga na bańkę
Jak jednak przyznaje Maciej Hebda, to właśnie regulacje pozostają kluczowym czynnikiem ryzyka dla firm z branży. Najlepiej pokazuje to historia czeskiego producenta instalacji fotowoltaicznych Photon Energy (spółka właśnie zmienia nazwę na Phoenix Energy, bo na NewConnect wejdzie też spółka matka o nazwie Photon Energy). Kiedy regulacje nad Wełtawą się zmieniły, kurs runął o kilkadziesiąt procent.
— W Czechach w ciągu kilku lat doszło do eksplozji zainstalowanych mocy słonecznych. Rząd zdał sobie sprawę, że zbyt duże wsparcie doprowadziło do przeinwestowania w branży. Skutkiem było obcięcie subsydiów — komentuje Maciej Hebda. Podobny mechanizm zadziałał na świecie. Pojawienie się w ostatnich latach problemów fiskalnych zmusiło rządy do ograniczenia subsydiów, a to sprawiło, że bańka inwestycji w energię odnawialną pękła. Skutek jest taki, że największy na świecie niemiecki rynek paneli słonecznych już teraz się kurczy, w przyszłym roku liczba instalacji w energetyce wiatrowej spadnie na świecie o 9,4 proc. Chlubnym wyjątkiem może być jednak Polska, gdzie takiego boomu inwestycyjnego nie było. A to dobrze wróży notowaniom PEP, największego reprezentanta branży na GPW.