Stolica imprezowiczów
Pierwszy kontakt ze stolicą Gotlandii Visby był, delikatnie mówiąc, odrażający. O trzeciej nad ranem królowały tu hordy pijanej młodzieży. Przewrócone śmietniki, butelki walające się po ulicach, hałas. Ale o ósmej rano wszystko było już uprzątnięte, a Visby pogrążone we śnie. Na szczęście imprezująca młodzież szaleje tylko późnym wieczorem. W dzień bez przeszkód zwiedza się urocze miasteczko.
Wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO Visby szczyci się ponad 200 średniowiecznymi budynkami z kamienia i ruinami 23 kościołów. Najbardziej okazała z zachowanych świątyń, górująca nad miastem katedra NMP z przełomu XII i XIII w., zachwyca witrażami z motywami roślinnymi. Zabudowania miasteczka otoczone są średniowiecznymi murami miejskimi z niemal 40 basztami. Kamienne posągi baranów strzegą ostrołukowych bram w murach miejskich. Owce, wypasane od wieków na Gotlandii, to jedna z wizytówek wyspy.
Wewnątrz murów wąskie brukowane uliczki wiją się między malowniczymi domami. Niektóre — kilkupiętrowe kamieniczki — przypominają bajkowe domki krasnoludków. Inne wyglądają jak wiejskie chaty otoczone uroczymi ogródkami. Niektóre domy są drewniane, większość jednak murowana. Otynkowane w kolorze białym, ceglastym, żółtym lub łososiowym z drzwiami i oknami w kontrastowych barwach. Pod oknami kwitnące róże — kolejny symbol Gotlandii. Będziemy je spotykać w przydomowych ogródkach, na kartkach pocztowych i wełnianych rękawiczkach. Wizytę w Visby kończymy w niewielkim porcie. Cumują tu gigantyczne promy oraz mniejsze i większe żaglówki. Wśród nich polskie jachty: Zawisza Czarny i Fryderyk Chopin.
Łodzie zawsze były ważnym elementem życia mieszkańców wyspy. Pewnie dlatego w okresie późnego brązu Gotlandczycy zaczęli grzebać zmarłych w charakterystycznych grobach. Pionowe kamienie wbite w ziemię okalały miejsce pochówku, tworząc zarys łodzi. Wieczorem jedziemy rowerami z naszej bazy w Vastergarn do Gnisvard. W tutejszym lesie znajduje się największa ze wszystkich gotlandzkich łodzi grobowców. Ma 7 metrów szerokości i 45 długości. Omszałe, zielone kamienie liczą kilka tysięcy lat. Czujemy oddech historii.
Na wyspie Bergmana
Poranek spędzamy w autobusie, w drodze do Farösund, na północy Gotlandii. Wypożyczamy rowery i przeprawiamy się promem na wysepką Farö — najbardziej na północ wysunięty fragment Gotlandii. Narażona na porywiste północne wiatry, wystawiona na erozyjne działanie fal morskich, wysepka jest znana z pięknych formacji skalnych. Reżyser Ingmar Bergman, urzeczony krajobrazami, mieszkał w Farö wiele lat. Powstało tutaj sporo jego filmów.
Pedałujemy w stronę Langhammars — stepowego rezerwatu ze stadami owiec i farmami pamiętającymi czasy średniowiecza. Po drodze mijamy kamieniste łąki, na których pasą się konie. Pokurczone jałowce i niskie, krępe, poskręcane przez wichry drzewa zmagają się z zimnem i wiatrem. Zatrzymujemy się na chwilę przy Bondans — znakomicie zachowanej farmie z XVIII wieku. Gospodarstwo, otoczone murem z kamiennych łupków, jest dzisiaj letnią rezydencją.
Dalej droga wije się między coraz niższą roślinnością wąskiego cypla. Po jego zachodniej stronie usadowiły się zachwycające twory — kamienne maczugi o dziwnych niby-twarzach, przypominające nieco posągi z Wyspy Wielkanocnej. Odwiedzający to miejsce turyści ułożyli w dodatku na całej plaży piramidki z płaskich kamieni. Zadziwiający widok.
Droga prowadzi nas dalej wzdłuż wybrzeża w kierunku południowo-zachodnim. Po paru kilometrach skręcamy w trakt z drobnych białych kamieni i dojeżdżamy do starej bazy rybackiej Helgumannen — niegdysiejszego centrum połowu śledzi na Farö. 15 rybackich chatek przetrwało w niemal niezmienionej formie. Ustawione jedna przy drugiej, parterowe, nakryte spadzistymi dachami, skutecznie chroniły ludzi przed szalejącymi wiatrami. Na kamienistym brzegu stoją łodzie, wyciągarki do kutrów i stojaki do suszenia sieci. Dzisiaj używają ich wędkarze amatorzy. Rybackie domki służą zaś letnikom.
Dawniej rybołówstwem parały się także kobiety. Jedną z najsłynniejszych była Bata-Bol. Naprawdę nazywała się Bodilla Christina Jacobsdotter (1765-1833) i w tutejszej bazie trzymała swoją łódź. Jej imieniem nazwano prom kursujący między Farosund i Farö.
Kawałek za Helgumannen zaczyna się rezerwat Digerhuvud. To największy (szeroki na 50 metrów i długi na 3,5 km) szwedzki obszar morskich formacji skalnych, powstających w wyniku erozji przybrzeżnych skał. Skalne twory, wyrzeźbione przez morskie fale, stanowiły niegdyś część wysokiego klifu.
Pedałujemy dalej wzdłuż wybrzeża, mijamy przylądek Luterhorn z niewielką mariną i docieramy do Gamlahamn. Cicha zatoka była w średniowieczu ważnym portem. Dzisiaj turystów przyciągają skały o fantastycznych kształtach. Największa z nich zwana jest czajnikiem, psem lub Bramą św. Olego — króla szwedzkiego, który wprowadził do kraju chrześcijaństwo. W promieniach zachodzącego słońca szare kamienie i woda przybierają kolejno kolory złota, fioletu i granatu.
Kolonia nurzyków
Statek pasażerski pruje morską toń. Płyniemy z Klintehamn na wyspę Stora Karlsö. Równolegle z nami frunie jakiś ptak. Nie zostaje w tyle, przeciwnie — wyprzedza nas. Śmiejemy się, że spieszy do pracy. Stora Karlsö słynie z wielkiej liczby ptaków. Większość turystów płynie na wyspę właśnie po to, by obserwować ponad 260 występujących tu gatunków. My także. Przede wszystkim chcemy zobaczyć najsłynniejszych mieszkańców wysepki — nurzyki. Mierzące nawet pół metra ptaki mają czarne głowy, szyje i grzbiety, a spód ciała i nóżki białe. Przypominają miniaturowe pingwiny. Na Stora Karlsö mają miejsca lęgowe.
Po 30 minutach jesteśmy na wyspie. Cena biletu na statek zawiera wycieczkę po wyspie z przewodnikiem, decydujemy się jednak iść bez opieki. Wyspa pozostaje ścisłym rezerwatem, dostać się tu można tylko statkiem kursującym w sezonie letnim, a poruszać — wyłącznie po wyznaczonym szlaku. Ruszamy kamienistą plażą w kierunku wysokiego klifu. Przy jej końcu wystają z wody skały. Siedzą na nich jakieś ptaki. Tak, nurzyki. Jedne przycupnęły na kamieniach, inne unoszą się na wodzie. Znakomicie nurkują, nawet na głębokość 60 metrów. Latają jednak dość pokracznie.
Po kamiennych schodkach wspinamy się na klif w zachodniej części wysepki. Na jego szczycie stoi XIX-wieczna latarnia morska. Można obejrzeć wnętrza z oryginalnym wyposażeniem z lat 40. i 60., stare lampy z pięknymi szklanymi soczewkami, zdjęcia latarników. Z punktu widokowego obok latarni znowu podziwiamy nurzyki urzędujące na skalnych półkach pionowego klifu. Wracamy do przystani, wędrując przez step — od wczesnej epoki brązu do XIX w. wypasano tu owce. Dlatego Karlsö jest niemal pozbawiona drzew i krzewów. Porastają ją za to wrzosy i storczyki. Od kilkunastu lat owce znowu szczypią ostrą trawę na wyspie. Spotykamy jedno stadko. Owieczki mają szare brzuszki i czarne raciczki. Spoglądają na nas wielkimi, brązowymi oczami. Jakby zdawały się pytać, dlaczego zakłócamy im spokój.