Na ogłoszenie wyroku w sprawie Amber Gold, największej polskiej piramidy finansowej, która upadła z wielkim hukiem siedem lat temu, wciąż czekamy. Tymczasem w zupełnej ciszy prawomocnie osądzono działalność jednego z „młodszych braci” parabanku z Gdańska, firmy Socket Resources (SR). Pracujący w niej Anna i Adrian Jachowiczowie za prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia i oszukanie 86 osób na 11,7 mln zł zostali skazani odpowiednio na 5,5 i 6,5 roku więzienia. Tym samym Sąd Apelacyjny złagodził wyrok sądu pierwszej instancji z maja 2018 r. — o 1,5 roku w przypadku obojga oskarżonych.

Złote góry
Z ustaleń prokuratury i sądu wynika, że zarejestrowany w Szwajcarii SR zawierał umowy z inwestorami między grudniem 2011 a wrześniem 2012 r., a wpłaty poszczególnych klientów wynosiły od 30 tys. zł aż do 1,6 mln zł. Firma kusiła ich produktem inwestycyjnym Perfect Trade, mającym gwarantować od około 15 proc. do prawie 25 proc. zysku rocznie.
Tak wielkie dochody miały pochodzić z transakcji handlowych na rynku pierwotnym, głównie kruszcami metali szlachetnych. Pieniądze klientów miały być zabezpieczone specjalnymi złotymi monetami, wybijanymi przez Mennicę Śląską i wycenianymi na 24 tys. zł i 36 tys. zł. Prokuratura w dokumentacji firmy nie doszukała się jednak żadnych transakcji kruszcami, a powołany przez nią biegły nie miał wątpliwości, że złote monety w rzeczywistości były warte prawie dziesięć razy mniej, niż zapewniał SR.
Firma chwaliła się też ponad 270 mln EUR aktywów, „dwudziestoletnim know-how”, a także… posiadaniem udziałów w dwóch afrykańskich kopalniach złota. Jak jednak ujawniliśmy w „PB” już w 2012 r., ze szwajcarskiego odpowiednika KRS wynikało, że Socket Resources powstało w lutym 2011 r., a jego kapitał zakładowy sięgał ledwie 20 tys. CHF (76 tys. zł). A rzekome kopalnie złota w Gwinei? Przedstawiciele spółki nie potrafili pokazać ich nawet palcem na mapie.
Madoff i Madowska
W trakcie swej działalności SR wypłaciło klientom w formie comiesięcznych premii jedynie 1,5 mln zł z zainwestowanych przez nich 11,7 mln zł, a pod koniec 2012 r. z dnia na dzień zamknęło działalność. Wcześniej dobrego imienia firmy, przed którą ostrzegała Komisja Nadzoru Finansowego, broniła odpowiadająca m.in. za marketing i kontakty z prasą Wiktoria Madowska. To ona m.in. zapewniała „PB” w 2012 r., że dwie afrykańskie kopalnie SR odsiewają dziennie nawet 2,5 kg złota. Dziś okazuje się, że Wiktoria Madowska… nie istniała, a pod taką tożsamość podszywała się Anna Jachowicz, która miała też pełnomocnictwa do rachunków bankowych SR. Zapytaliśmy, czy to, że jej fałszywe nazwisko nawiązywało do twórcynajwiększej piramidy finansowej świata, Bernarda Madoffa, było przypadkiem? Nie odpowiedziała.
Różnymi nazwiskami w biznesie posługiwał się też Adrian Jachowicz, dyrektor odpowiadający w SR m.in. za część informatyczną i finansową. W 2012 r. ujawniliśmy w „PB”, że trzy lata wcześniej, jako Adrian Grandke, założył Carwash Investment. Firma ta za pieniądze zebrane od indywidualnych inwestorów miała stworzyć sieć myjni bezdotykowych. Myjnie jednak nie powstały, a pieniądze kilkudziesięciu osób, które też miały być „gwarantowane”, zniknęły.
— W czerwcu 2016 r. Adrian Jachowicz za prowadzenie działalności inwestycyjnej bez zezwolenia, pokrzywdzenie wierzycieli oraz niezgłoszenie na czas wniosku o upadłość Carwash Investment został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5. W stosunku do niego sąd orzekł też obowiązek naprawienia szkody na rzecz kilkudziesięciu pokrzywdzonych — informuje Jacek Krawczyk, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Katowicach.
Białorusinka w Szwajcarii
Również w sprawie SR sąd, oprócz kilkuletnich wyroków więzienia, nakazał małżeństwu Jachowiczów naprawienie szkód poprzez zwrócenie klientom SR 40 proc. zainwestowanych kwot. Dlaczego nie całości? Głównie dlatego, że choć sąd nie miał wątpliwości co do ich aktywnego współuczestnictwa w oszustwie, to jednak nie byli jedynymi osobami odpowiedzialnymi za straty klientów.
Założycielami i właścicielami SR byli bowiem Marek Jachowicz (ojciec Anny i teść Adriana) oraz Marek Filipczuk. Pierwszy zmarł w lipcu 2012 r. i nie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności. A drugi? W październiku 2018 r. w odrębnym procesie został prawomocnie skazany na 1,5 roku bezwzględnego więzienia i 10 tys. zł grzywny, ale jedynie za prowadzenie działalności bankowej bez zezwolenia.
Rola Marka Filipczuka w całym procederze będzie jednak jeszcze wyjaśniana. Już bowiem po zakończeniu śledztwa przez Prokuraturę Okręgową w Płocku, dopiero w 2017 r. wpłynęły do niej materiały nadesłane w drodze pomocy prawnej ze Szwajcarii. Wynika z nich, że 15 czerwca 2012 r., a więc tuż przed śmiercią Marka Jachowicza, jego udziały w SR w drodze cesji przeszły właśnie na Marka Filipczuka. Anna Jachowicz i jej obrońca Jarosław Lewandowski twierdzą, że podpis Marka Jachowicza na dokumencie cesji, złożony w Szwajcarii, został sfałszowany, a Marek Jachowicz tego dnia przebywał w Polsce, co ma potwierdzać jego dokumentacja medyczna.
Co więcej, w następstwie tejże cesji udziałów pod koniec 2012 r. wspólniczką SR została obywatelka Białorusi Aksana Kandyba. I to ona właśnie w styczniu 2013 r., a więc już w trakcie prowadzenia śledztwa przez prokuraturę, wypłaciłaz konta SR w szwajcarskim banku Hyposwiss 300 tys. CHF (1,14 mln zł).
Robota dla śledczych
Zdaniem Anny Jachowicz i jej obrońcy to wszystko dowodzi, że płocka prokuratura zrobiła zdecydowanie za mało, by ustalić i zabezpieczyć majątek SR, a tym samym zmniejszyć straty poszkodowanych. Szczególnie że już w 2012 r. dysponowała podsłuchami z rozmowy z udziałem Marka Filipczuka i notatką Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, z których wynikało, na jakie konta i do jakich firm transferowano pieniądze wpłacane przez klientów SR. Monika Mieczykowska, zastępca szefa Prokuratury Okręgowej w Płocku, odpiera te zarzuty, zwracając uwagę, że dokumenty ze Szwajcarii wpłynęły do Polski dopiero w 2017 r. Zaznacza, że w momencie kierowania aktu oskarżenia do sądu śledczy nie dysponowali materiałem dowodowym umożliwiającym przedstawienie zarzutu oszustwa Markowi Filipczukowi.
Czy to się może zmienić? O tym, czy ktokolwiek poza małżeństwem Jachowiczów usłyszy zarzuty, zdecyduje zupełnie nowe śledztwo, wszczęte kilka miesięcy temu przez prokuraturę w Warszawie. To ona będzie wyjaśniać, czy działania podjęte przez Marka Filipczuka i Aksanę Kandybę były przestępstwem, a jeśli tak, to jakim. Na razie postępowanie prowadzone jest w sprawie, a nie przeciwko komukolwiek.