W poniedziałek złoty nieznacznie się umocnił. Na koniec dnia trzeba było płacić mniej niż 3,86 zł za amerykańskiego dolara i nieco poniżej 4,60 zł za euro.
- Mamy lekką poprawę globalnego sentymentu i to powód lekkiego umocnienia. Na razie cumujemy przy ostatnich maksimach. Testem dla złotego będzie większy ruch na rynkach globalnych w kierunku ucieczki od ryzyka. Takiego ruchu nie mieliśmy od jesieni – komentuje Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers DM.
Niektórzy analitycy walutowi uważają, że przez najbliższe trzy tygodnie trudno liczyć na umocnienie złotego ze względu na oczekiwanie na wyrok Sądu Najwyższego w sprawie kredytów frankowych.
Konrad Białas, główny ekonomista DM TMS Brokers, podkreśla, że nie wierzy, by wyrok był jednostronnie korzystny dla kredytobiorców, bo w szerszej perspektywie nie byłoby to dla nikogo dobre. Zaznacza jednak, że wyrok wyjątkowo niekorzystny dla banków stwarza ryzyko wywołania fali spekulacyjnej na rynku, która wywindowałaby kurs euro do 4,70 zł w związku z poszukiwaniem przez banki franków do zamknięcia swapów walutowych.
- Postawmy się w sytuacji inwestora międzynarodowego, który chce kupić złotego, opierające się na pozytywnych perspektywach wzrostu gospodarczego w Polsce. Może to zrobić teraz po 4,60 zł, ale w przypadku niekorzystnego dla banków wyroku może być taniej. Rynek więc czeka – wtóruje mu Bartosz Sawicki, analityk rynków finansowych w firmie Cinkciarz.pl.
- To jest jedno z wytłumaczeń, ale gdyby tak miało być, to złoty powinien być najsłabszy w regionie. A tak nie jest, bo podobnie słaby jest forint węgierski – dystansuje się od znaczenia wyroku w sprawie kredytów frankowych Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM Banku Ochrony Środowiska.
Ale również on przyznaje, że im bliżej 13 kwietnia, tym na rynku walutowym będzie bardziej nerwowo.
Fed się ugnie czy nie
Zdaniem Marka Rogalskiego głównym powodem widocznej ostatnio słabości rynkowej jest globalny sentyment do ryzykownych aktywów wywołany wzrostem rentowności amerykańskich obligacji skarbowych. Na ten czynnik oraz wzrost zachorowań na COVID-19 wskazują równie ci analitycy, którzy większe znaczenie przywiązują do frankowego wyroku Sądu Najwyższego.
- Kwestia rentowności amerykańskich obligacji i wątpliwości odnośnie tego czy dalej można rozwijać strategię reflacyjną przez aktywa ryzykowne – nie tylko rynek akcji, ale też waluty rynków wschodzących – zblokowała się z kwestią kredytów frankowych i trzecią falą pandemii w Polsce. Trudno więc złotego kupować, ale trudno też oczekiwać jego dalszego osłabienia – uważa Konrad Białas.
Jego zdaniem na koniec 2021 r. za euro przyjdzie płacić 4,40 zł lub niewiele więcej, a za dolara 3,50-3,55 zł. Również Bartosz Sawicki widzi na koniec roku euro po 4,40 zł. Dolara szacuje zaś na 3,50-3,60 zł.
- Wierzę w deklaracje amerykańskiego banku centralnego, a nie w to, co rynek próbuje swoimi oczekiwaniami na nim wymusić. Gdy więc zniknie presja na wcześniejszą podwyżkę stóp procentowych przez Fed, dolar powinien się osłabić. Do tego, gdy proces szczepień na Starym Kontynencie rozpędzi się na tyle, że będzie można otworzyć gospodarki, to rynek powinien to dyskontować – tłumaczy Konrad Białas.
- Aby waluty naszego regionu zyskiwały potrzebne jest uspokojenie na rynkach globalnych, a ubiegłotygodniowe posiedzenie amerykańskiej Rezerwy Federalnej nie przyniosło zahamowania wyprzedaży na rynku długu. Dopóki tam nie będzie trwałego uspokojenia, to perspektywy rynków wschodzących są raczej słabe – zaznacza Bartosz Sawicki.
Do walut rynków wschodzących wciąż zaliczany jest złoty. NBP jest zaś wyjątkowo niechętny podwyżkom stóp procentowych. Te zostały już podniesione w Turcji (za co zresztą został odwołany szef tamtejszego banku centralnego), Rosji i Brazylii. Analitycy odrzucają jednak opinię o związku słabości złotego ze wzrostem oprocentowania w tych krajach. Zgodnie twierdzą, że Turcja jest już od kilku lat klasą samą dla siebie. Wskazują też, że rosyjska podwyżka to wyprzedzająca reakcja obronna na ewentualne sankcje związane z sytuacją Aleksieja Nawalnego.
NBP złotemu nie pomaga
Według analityków złotego trzeba też traktować w pewnym oderwaniu od koszyka walut rynków wschodzących jako całości. Zresztą nie tylko złotego.
- Co do koszyka to mam wrażenie, że był dla nas ważny parę lat temu. Od pewnego czasu mamy koszyk: forint, korona czeska i złoty, czyli waluty tych krajów, które są przedsionkiem do strefy euro. One reagują nieco inaczej niż typowe waluty rynków wschodzących – komentuje Marek Rogalski.
Czeski bank centralny sugerował już 2-3 podwyżki stóp procentowych w 2021 r. Zacieśniania polityki monetarnej oczekuje się też na Węgrzech.
- Bardzo mocno kontrastuje z tym nastawienie NBP, który nie dość, że nie zamierza w ogóle myśleć o podwyżkach stóp procentowych, to jeszcze w ostatnich miesiącach interweniował na rynku walutowym, a w ubiegłym tygodniu przyspieszył do poziomu nienotowanego od lipca 2020 r. tempo skupu aktywów. Skala niepewności dotyczącej perspektyw gospodarki wtedy i obecnie jest jednak nieporównywalna. Złotemu to więc nie pomaga, ale duży popyt władz monetarnych przekłada się na stabilizacje notowań obligacji. Do tego sytuacja epidemiologiczna neutralizuje największy atut złotego jakim jest stan polskiej gospodarki, która niewiele straciła na pandemii i ma szansę utrzymać przyzwoite tempo wzrostu w kolejnych latach. Trudno jednak dyskontować taki wyróżnik gdy gospodarka jest zamykana, a do tego pojawiają się inne niekorzystne czynniki – przede wszystkim wyrok Sądu Najwyższego w sprawie kredytów frankowych – mówi Bartosz Sawicki.
- Największe znaczenie ma polityka NBP, który prowadzi otwarte QE i ma to większe znaczenie niż kwestia kredytów frankowych. To podstawowy czynnik, który złotemu szkodzi. Jednak jesteśmy rynkiem wschodzącym, a taki ekspansjonizm nie jest dobry dla żadnej waluty, a tym bardziej dla waluty rynku wschodzącego. To jest kluczowe – podkreśla Przemysław Kwiecień.