Na powrót gorączki złota, z jaką mieliśmy do czynienia chociażby w 2010 r. (wtedy fundusze złota zarabiały po 20-60 proc.), trzeba będzie jeszcze długo poczekać, ale od ostatniego dołka kurs cennego kruszcu urósł już o 11 proc.
— Przez większość ubiegłego roku cena złota była w trendzie spadkowym. Tegoroczne odbicie zmienia obraz sytuacji. Choć proces „udeptywania” dna przed definitywnym powrotem do łask może zabrać jeszcze trochę czasu, to jednak jeśli założymy, że o zyski z akcji będzie w tym roku coraz trudniej, to złoto wydaje się naturalną alternatywą — uważa Tomasz Hońdo, analityk Quercus TFI.
Takiej alternatywy — zwłaszcza w marcu, gdy przez giełdę przetoczyła się korekta — poszukiwali krajowi inwestorzy. Do portfeli funduszy surowcowych napłynęło 60 mln zł, przy czym dwie trzecie tej kwoty trafiło do Investor Gold Otwarty. Od początku roku fundusze złota są od 4 do 9 proc. na plusie. Zdaniem Macieja Kołodziejczyka, zarządzającego w Investors TFI, przyczyną ostatnich zwyżek był wzrost popytu, wywołany niepokojami na niektórych rynkach rozwijających się: w Argentynie, Wenezueli czy na Ukrainie. Największe znaczenie mają jednak utrzymujące się niskie, długookresowe realne stopy procentowe, które zachęcają do kupowania alternatywnych aktywów.
— Biorąc także pod uwagę napływ świeżej gotówki do funduszy ETF i polepszającą się sytuację techniczną, uważam, że w czwartym kwartale cena złota sięgnie 1400-1450 USD — prognozuje Maciej Kołodziejczyk.
Jeszcze większymi optymistami są zagraniczni eksperci. Peter Schiff, prezes Euro Pacific Capital, uważa, że program stymulacji gospodarki przez Fed, który obciążył jego bilans na 4 bln USD i zepchnął stopy procentowe do rekordowo niskiego poziomu, będzie również przyczyną wzrostu cen złota do — bagatela — 5 tys. USD za uncję z obecnych około 1,3 tys. USD.