Zmniejszenie bezrobocia zależy nie tylko od tempa wzrostu PKB
Pogląd o bezpośredniej zależności między stopą bezrobocia a tempem wzrostu gospodarczego jest ostatnio tak często powtarzany, że zaczyna się jawić jako prawda oczywista i bezwzględna. W rzeczywistości jednak jest to prawda niepełna i względna, obarczona wieloma zastrzeżeniami.
Pierwszy czynnik, z reguły pomijany, to stopa aktywności zawodowej. W krajach rozwiniętych, w relacji do ludności ponad 15 lat, pracujący stanowią od 48 proc. we Włoszech do 68 proc. w Szwajcarii. W Polsce wskaźnik ten w końcu 2000 r. wynosił średnio 56,4 proc., ale sięgał od 50,6 proc. w województwie śląskim do 60,2 proc. w podlaskim, od 49,2 proc. wśród kobiet do 64,3 proc. wśród mężczyzn. Udziały te są zmienne nie tylko w długich okresach, ale nawet z kwartału na kwartał rosną lub spadają do 3 punktów procentowych. Tak więc gotowość ludzi do pracy wpływa też na poziom bezrobocia, niezależnie od dynamiki PKB.
Liczba bezrobotnych stanowi różnicę między ludnością aktywną zawodowo a pracującymi. Ale liczba pracujących wzrasta nie dlatego, że PKB rośnie, lecz na odwrót — wzrost PKB zależy od zwiększenia ilości pracy i (lub) jej wydajności. To ostatnie zdanie kryje w sobie ogromny problem, na ogół nie dostrzegany w toku spornych debat o sposobach redukcji bezrobocia. Jeśli bowiem PKB wzrasta w ciągu roku np. o 4 proc., lecz wydajność rośnie o 6 proc., wówczas — przy założeniu że inne warunki pozostają nie zmienione — liczba zatrudnionych musi maleć, a bezrobotnych rosnąć.
Analiza sytuacji w latach 1994-2000 dostarcza pouczającego wniosku. Wprawdzie szereg czasowy jest zbyt krótki, by z jego danych można było uzyskać statystycznie istotne współczynniki korelacji, niemniej wykres z całą dobitnością ukazuje, iż dokąd PKB rósł szybciej niż wydajność pracy — bezrobocie spadało. Gdy proporcje te uległy odwróceniu — bezrobocie zaczęło rosnąć. Analizowane czynniki na pewno nie obejmują całokształtu przyczyn gwałtownego pogorszenia sytuacji na rynku pracy po roku 1998. Do dokładnej analizy zjawiska konieczne byłyby zresztą bardziej precyzyjne instrumenty niż tak wielkie agregaty, jak np. kategoria „pracujący”. Wyniki są natomiast miarodajne jako ilustracja trendów bezrobocia na tle tempa i stopnia intensywności wzrostu gospodarczego.
Poruszony tu problem sygnalizowałem już 23 czerwca 2000 r. (patrz „PB” nr 120). Dziś teza o pięciu procentach wzrostu PKB jako wystarczającym warunku redukcji bezrobocia nabiera cech mitu ekonomicznego. Trudno pojąć, dlaczego ów mit snuje także przewodniczący partii, która po wyborach być może utworzy nowy rząd i przejmie polityczną odpowiedzialność za walkę z bezrobociem. Wszak wiadomo, że mitami niczego nie da się w gospodarce zwojować.