Ambicje menedżerskie? Kiedyś każdy chciał rządzić, dziś to już pieśń przeszłości. Według badań McKinseya większość pracowników w wieku 35-50 lat woli stabilność zamiast pięcia się po korporacyjnej drabinie. Odpadają stres i dodatkowa odpowiedzialność – liczy się równowaga między życiem prywatnym a zawodowym.
To samo dotyczy młodszych pokoleń. Zerknijmy na sondaż przeprowadzony w ubiegłym roku przez agencję doradczą Qualtrics: tylko 8 proc. młodych zadeklarowało chęć awansowania na stanowiska kierownicze. Reszta woli elastyczność zatrudnienia, pracę zdalną i własne biznesy. Sukces? To nie władza, to jakość życia.
Przyszłość przywództwa nie wygląda różowo. Gdyby więcej osób garnęło się do zarządzania, mielibyśmy całkiem przyzwoity tłum do selekcji. Kto wie, może nawet urządzalibyśmy castingi na lidera jak w „Idolu”. Najlepsi kandydaci? Eliminacje niczym w reality show – wygrywałby ten, kto umie nie tylko rozdzielać obowiązki, ale też ogarnąć służbowe mejle bez załamania nerwowego. A jak jest teraz? Cóż, wybór przypomina trochę polowanie na promocje w supermarkecie – bierzemy, co zostało na półce. Chętnych mało, to szefem zostaje ten, kto akurat jest pod ręką.
Zwykle pracodawcy i łowcy głów grają na naszych szlachetnych strunach. Przekonują, że jako kierownicy, dyrektorzy czy prezesi możemy zmieniać świat – od własnego zespołu przez społeczność lokalną po rynek. Ale dziś odstawmy ten idealizm na bok i spójrzmy na sprawę z przyziemnej perspektywy. Masz egoistyczne pobudki? Doskonale, nie ma w tym nic złego. Oto pięć powodów, które przemówią do twojego wewnętrznego narcyza.
Poznaj program konferencji "Komunikacja menedżerska" >>
Lepsze zdrowie
Komu nie zależy na większej pensji, prestiżu, a może nawet własnym miejscu parkingowym? Ale hej, to są oczywistości. Zostawmy je na boku i spójrzmy na coś bardziej zaskakującego: zdrowie. Badania – w tym prezentowane na Światowym Forum Ekonomicznym – sugerują, że szefowie często mają lepsze zdrowie niż ich podwładni. Dlaczego? Bo kontrolują swój czas, mają większą autonomię i – nie ukrywajmy – są pełni pewności siebie, która wynika z ich pozycji w firmowej hierarchii.
I wbrew temu, co może się wydawać, większa odpowiedzialność nie oznacza większej presji. Mając możliwość decydowania o swoich zadaniach, liderzy są mniej zestresowani i rzadziej doświadczają wypalenia zawodowego. Aha, i mają też solidną sieć wsparcia – kolegów i koleżanki na podobnych pozycjach, którzy dobrze wiedzą, o co chodzi, kiedy coś idzie nie tak. To wszystko sprawia, że czują się skuteczni i pewni swoich możliwości. Może zamiast unikać awansu, warto się zastanowić, czy przypadkiem nie doda on paru zdrowych lat?
Dłuższe życie
Wyższy status społeczno-ekonomiczny, który przychodzi z kolejnymi awansami, to jak darmowy bilet do dłuższego życia. Ktoś może zapytać, co w tym nadzwyczajnego. Skoro już ustaliliśmy, że szefowie są zdrowsi, to naturalnie żyją dłużej. Mają przecież nie tylko większą autonomię, ale także luksus dostępu do najlepszej opieki zdrowotnej i bardziej komfortowe warunki pracy. A większe pieniądze to więcej możliwości zadbania o siebie – od regularnych wizyt u lekarza po badania, które pomagają wychwycić problemy, zanim staną się poważne.
Ale zaraz, jest coś jeszcze. Długowieczność nie zależy tylko od bogactwa. Sukcesy na koncie też mają znaczenie. Spójrzmy na Oscary – aktorzy, którzy zdobyli tę nagrodę, żyją średnio cztery lata dłużej niż ci, którzy zostali jedynie nominowani. To nie przypadek. Badania Donalda Redelmeiera i Sheldona Singera z Uniwersytetu w Toronto wskazują, że nagrody i uznanie mogą przedłużać życie – zarówno w Hollywood, jak i w świecie biznesu. Na wysokich stanowiskach ludzie mają większe szanse na spektakularne osiągnięcia, a te, jak widać, często wydłużają ich czas na Ziemi.
Prywatne ambicje
Władza i przywództwo to nie tylko trampolina do sukcesów zawodowych, ale też świetny sposób na realizację osobistych marzeń i ambicji. Jasne, już ustaliliśmy, że przełożeni mają większą autonomię w pracy – to tak, jakby każdy dzień był dniem bez szefa. Ale jest coś równie ważnego. Dacher Keltner, psycholog i badacz władzy, w książce „The Power Paradox” przypomina, że ci, którzy sprawują kierownicze funkcje, mają nie tylko więcej kontroli nad swoimi obowiązkami służbowymi, ale też nad własnym życiem. Chcesz założyć fundację, zorganizować rodzinne maratony filmowe albo wreszcie przeczytać te wszystkie książki, które kurzą się na półce? Menedżerowie znajdują na to czas – bo władza to nie tylko sprawne zarządzanie firmą, ale też własnym życiem.
I wcale nie ma w tym magii – asertywność, skuteczność, te wszystkie zawodowe supermoce nie wyparowują, kiedy przekracza się próg domu. Powyższe umiejętności przenikają do sfery prywatnej. Szefowie, którzy na co dzień ogarniają projekty i zarządzają zespołami, równie dobrze radzą sobie z chaosem domowym – czy to w kuchni, czy na boisku z amatorską drużyną piłki nożnej. Wydawanie poleceń? Owszem. Efektywna komunikacja? Proszę bardzo. A co z inwestowaniem w siebie? Skoro to część ich kariery, to dlaczego mieliby przestać po godzinach? Stąd bierze się samorealizacja – bo prawdziwe spełnienie to gra na wszystkich frontach, nie tylko zawodowych.
Silny afrodyzjak
Na pewno nie raz słyszeliście, że władza to afrodyzjak. Cóż, trudno się nie zgodzić – stanowiska mają magię, która sprawia, że nagle ktoś staje się bardziej pewny siebie, wpływowy, a tym samym bardziej interesujący. Co więcej, to działa nie tylko na poziomie zawodowym. Badania psychologów z University of Amsterdam wykazały, że kobiety wolą wiązać się z mężczyznami zajmującymi eksponowane stanowiska, nawet jeśli nie są oni klasycznymi modelami. Wygląda na to, że wpływ i pewność siebie mogą być bardziej pociągające niż szerokie barki czy rzeźbione bicepsy.
A co z menedżerkami? Czy władza działa tak samo, gdy sprawuje ją kobieta? Cóż, tu sprawy stają się nieco bardziej skomplikowane. Utarło się przekonanie, że panie u steru mogą onieśmielać facetów, przez co mają mniej adoratorów. Ale czy to prawda? Nie zawsze. Choć stereotypy są silne, sytuacja się zmienia. Badanie Gregory'ego L. White’a pokazało, że liderki również zyskują na atrakcyjności, choć w mniejszym stopniu niż ich męscy odpowiednicy. Zaryzykujmy stwierdzenie, że niezależnie od płci nowa funkcja przynosi nieoczekiwane gratyfikacje – nie tylko wysoką pensję, ale także większą uwagę i zainteresowanie.
Większe szczęście
Ale chyba największą nagrodą, jaką dostaje się po awansie, jest poczucie wyjątkowości. Z dnia na dzień człowiek przestaje być jednym z wielu, a zaczyna być tym wyjątkowym, wybranym – i to oficjalnie. Awans to jak stempel „Dobra robota!” na czyichś kompetencjach i zasługach. Wiemy, że zarząd docenił nasz wkład i uznał, że jesteśmy niezbędni dla firmy. To nie tylko buduje pewność siebie, ale także podkręca poczucie wyjątkowości.
Psychologowie zajmujący się samodoskonaleniem mówią, że uznanie przez innych działa dla naszej samooceny jak dopalacz. Czujemy się ważniejsi, bardziej kompetentni, a to znacząco poprawia nasze samopoczucie – zarówno w pracy, jak i poza nią. Badania Timothy’ego Judge'a i Joyce Bono z Uniwersytetu Florydy dowodzą, że bycie liderem jest silnie skorelowane z większą pewnością siebie i ogólną satysfakcją z życia. Im więcej uznania za pracę otrzymujemy, tym jesteśmy szczęśliwsi. Ale hej, pamiętajmy – zbyt dużo szczęścia może zakręcić nam w głowie.