Dla Klaudiusza Sytka, prezesa Aforti, umiejętność podejmowania decyzji w sytuacjach ekstremalnych powinna być odruchem bezwarunkowym. Tak jak samoobrona w krav madze.
Najpierw zdobył bogate doświadczenie, pracując w bankach. Działał bez
oporów. Do Leszka Czarneckiego wbił się niemal z ulicy z pomysłem wartym
miliony. W końcu zabrał się za budowę własnego biznesu, powołując do
życia Aforti, holding spółek finansowych. Nawet gdy firma przez
początkowe lata rozwijała się niemal na wstecznym biegu, Klaudiusz Sytek
nie wywiesił białej flagi. Z uporem pokonywał kolejne trudności, co w
końcu zaowocowało budową nowej strategii. Teraz Grupa Aforti, obecna już
nie tylko w Polsce, ale też w Rumunii — tu pod szyldem firmy pożyczkowej
Aforti Finance i z platformą wymiany walut online dla firm Aforti
Exchange — szykuje się do desantu w całej Europie Środkowej i Wschodniej
i zapowiada debiut na głównym parkiecie GPW w 2019 r.
Przebojowy początek
Klaudiusz Sytek już w liceum opracował dwie życiowe drogi: miał zostać
albo komandosem, albo bankierem. Na przekór Woody’emu Allenowi nikogo
nie rozśmieszył opowieścią o swoich planach. Komandosem wprawdzie nie
został — lekka wada wzroku przekreśliła plan A, ale plan B zrealizował
konsekwentnie. Po ukończeniu ekonomii na poznańskim Uniwersytecie
Ekonomicznym w 1998 r. rozpoczął podyplomowe studia z zarządzania
bezpieczeństwem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu
Wrocławskiego. Do naukowego koszyczka dołożył jeszcze tytuł MBA National
Louis University. Życie zawodowe rozpoczął jako specjalista do spraw
windykacji, potem inspektor do spraw kredytów w Pierwszym Komercyjnym
Banku w Lublinie. Kolejny fotel — regionalny dyrektor sprzedaży w spółce
finansowej Żagiel. Portfolio zawodowego doświadczenia powoli pęczniało:
pracował w spółce Pekao Faktoring, Grupie Invest Banku, a potem siedem
lat spędził w Getin Banku, gdzie zresztą wdarł się… va banque. Miał
pomysł na intratny biznes faktoringowy i krótką listę potencjalnych
inwestorów, a wśród nich — Leszka Czarneckiego. W listopadzie 2004 r. po
prostu wybrał numer centrali Getin Banku, prosząc o połączenie z jego
szefem, który wówczas nie miał bladego pojęcia, kim jest Klaudiusz
Sytek. Leszek Czarnecki nie miał dla niego czasu, ale przekazał
asystentce, by poprosiła Sytka o przesłanie maila z opisem propozycji.
Mail został wysłany, a jego nadawca — zaproszony na spotkanie z
przedstawicielami Getin Banku, w tym również z Leszkiem Czarneckim. Po
prezentacji młody ekonomista najpierw się dowiedział, że jego biznesplan
jest do niczego, a po kilku tygodniach zaproponowano mu pracę.
Jan Czeremcha, prowadząc w 2004 r. rekrutację na fotel dyrektora ds.
faktoringu w Getin Banku, przeczytał ofertę Klaudiusza Sytka, w której
oprócz standardowej prezentacji pojawił się konkretny pomysł na rozwój
biznesu i sposób sprzedaży. Nie miał żadnych wątpliwości, kogo zatrudnić.
— To człowiek z dużym doświadczeniem i wiedzą o finansach, a także
determinacją. Działa szybko i sprawnie — niejedna korporacja mogłaby
sporo się od niego nauczyć. Gdy kilka lat później sam odchodziłem z
Getin Banku, Leszek Czarnecki zapytał: „Ale chyba nie zabierzesz
Klaudiusza ze sobą?” — wspomina Jan Czeremcha.
Klaudiusz Sytek najpierw objął stanowisko dyrektora departamentu
faktoringu, następnie dyrektora zarządzającego obszarem klienta
korporacyjnego Getin Banku, a trzy lata później trafił na fotel
dyrektora oddziału specjalistycznego Noble Banku. Był też członkiem rady
nadzorczej spółki Introfactor, piastował funkcję dyrektora
zarządzającego Raiffeisen Banku i członka zarządu Raiffeisen Financial
Services. Lata w świecie finansjery nauczyły go warsztatu pracy,
metodyki i dały specjalistyczną wiedzę. W końcu, w 2010 r., przyszła
pora na życiowy przewrót: budowa od zera własnej firmy finansowej.
Najpierw, dzięki oszczędnościom, stworzył w 2008 r. Ketys Investments,
fundusz skupiający firmy świadczące usługi ochrony zdrowia i finansów.
Rok później powołał do życia spółkę Aforti, początkowo pod nazwą Montu,
działającą jako wywiadownia gospodarcza, która z czasem zaczęła rozwijać
usługi finansowe — od pożyczek pozabankowych przez windykację i wymianę
walut po corporate finance. Ten podmiot na dalszym etapie finansował się
z rozwoju biznesu, finansowania dłużnego, wypracowanych zysków, a także
dzięki inwestorom zewnętrznym.
Aforti stawia na mikro-, małe i średnie spółki, chętnie spoza dużych
miast. To klient mało atrakcyjny dla banków i zarazem nisza do
zagospodarowania.
— To nie był mój pierwszy własny biznes. Na początku lat 90., a więc
jeszcze w liceum, prowadziłem składnicę harcerską. Z kolei na pierwszym
roku studiów miałem hurtownię chemii gospodarczej. Złote czasy! Sam
środek lat 90., towar znikał jak świeże bułeczki. Gdy przyjeżdżałem na
targ, nawet nie miałem stoiska — wszystko schodziło wprost z samochodu —
wspomina Klaudiusz Sytek.
Pokonać Voldemorta
Jakie były początki Aforti? — Jak mówił mój bohater, generał Stanisław
Franciszek Sosabowski: „Droga wiodła ugorem” — żartuje Klaudiusz Sytek.
Aforti startowała podczas finansowego katharsis po upadku Lehman
Brothers. Teoretycznie niezłe możliwości, ale praktyka pokazała co
innego. Nowy biznes, czyli wywiadownię gospodarczą, rozkręcała
pięcioosobowa załoga. Szło tak słabo, że trzy osoby musiały odejść. Na
pokładzie pozostali Klaudiusz Sytek i Piotr Łysiak. Dwoili się i troili,
by rozruszać spółkę. Niestety telefony uparcie milczały. Klientów jak
nie było, tak nie było.
— To, czego się nauczyłem w korporacji, kompletnie nie działało we
własnym biznesie. Potrzebna była konsekwencja w tym, co robiliśmy i
żelazna dyscyplina, by zrobić krok naprzód. Pierwszym przełomem okazała
się zmiana strategii w 2014 r. Weszliśmy wtedy w corporate banking —
zaczęliśmy wymieniać walutę i udzielać pożyczek — mówi biznesmen.
Lord Voldemort wreszcie został pokonany. Firma ruszyła z kopyta. Z
czasem weszła w windykację, faktoring, zaczęła zerkać na leasing. Przez
jedną ze spółek córek — Aforti Collections — przejęła lubelską firmę
windykacyjną LifeBelt. Teraz rozgląda się za kolejnymi podmiotami.
— Rozwój przez akwizycję jest zdecydowanie szybszy niż organiczny —
uważa prezes Aforti.
Spółka od roku jest obecna w Rumunii, gdzie koncentruje się na wymianie
walut, a od listopada 2018 r. — po uzyskaniu licencji niebankowej
instytucji finansowej od Narodowego Banku Rumunii — świadczy również na
tym rynku usługi pożyczkowe.
— Rumunia jest drugim pod względem wielkości — po Polsce — rynkiem tej
części Europy. Decyzja o rozwinięciu biznesu w tym kraju była więc
czystą matematyczną kalkulacją. Jak się okazało, trafioną — Aforti
Exchange Rumunia w 11 miesięcy zarobiła tyle, ile Aforti Exchange w
Polsce w trzy lata. Na razie w Rumunii rządzą głównie banki. Nie ma
dużej konkurencji wśród podmiotów pozabankowych. Jest to więc nisza,
nasz błękitny ocean — twierdzi Klaudiusz Sytek.
Dziś Aforti zatrudnia około 200 osób w 17 oddziałach w Polsce i Rumunii.
Za 2017, rekordowy rok, spółka zanotowała około 191
mln zł skonsolidowanego przychodu (wzrost o ponad 205 proc.) z wynikiem
netto 1,2 mln zł (wzrost o 132 proc. r/r). Notowana od 2011 r. na
NewConnect, szykuje się właśnie do IPO na GPW.
Z kolei papiery Aforti Finance — specjalizującej się w usługach
pożyczkowych dla mikro, małych i średnich przedsiębiorstw — mają być
wprowadzone na rynek NewConnect, również w 2019 r. Jednocześnie
rozważane jest upublicznienie na jednym z rynków zagranicznych spółki
Aforti Exchange, czyli platformy wymiany walut online dla firm.
— Nie jest niczym nowym stwierdzenie, że spółki fintechowe są znacząco
lepiej wyceniane poza Polską. Dlatego — w razie pozytywnej decyzji o
debiucie giełdowym — skierujemy kroki na jedną z wybranych, zapewne
europejskich, giełd. Co ważne, w przypadku Aforti Exchange nie
wykluczamy jednak innych opcji finansowania, które — w razie spełnienia
naszych potrzeb dotyczących ekspansji międzynarodowej — mogą się okazać
wystarczające, niwelując tym samym plany upublicznienia spółki na
zagranicznym parkiecie. Na decyzję w tym zakresie daliśmy sobie 2-3
lata, koncentrując się aktualnie na dalszym dynamicznym rozwoju Aforti
Exchange, jak też równolegle Aforti Finance, w wybranych krajach
europejskich. To dziś stanowi nasz główny cel biznesowy — wyjaśnia
biznesmen.
Jednocześnie nadal uważa Aforti za start-up.
— Nie jesteśmy na etapie odcinania kuponów. Jeszcze dużo przed nami.
Ciągle zaczynamy coś nowego. Ciągle się uczymy. Generalnie usługi
finansowe funkcjonują na bazie dynamicznych zmian wywołanych
technologią. W tej sytuacji praktycznie każda instytucja jest
start-upem, bo nie ma doświadczenia w coraz nowszych rozwiązaniach —
przekonuje założyciel Aforti.
Bez zbędnej filozofii
Momenty załamania?
— Oczywiście. Człowiek, który rozwija swoją firmę, musi je mieć bez
przerwy. Nie chodzi o faktyczne załamanie, tylko raczej o przemyślenia
krytyczne. Bez tego po prostu nie myślimy właściwie o swoim biznesie —
twierdzi Klaudiusz Sytek.
Może by tak jednak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady?
— Owszem. Regularnie tam jeżdżę co kwartał. Z rodziną, z bratem krwi i
najlepszym przyjacielem. To mi pozostało z czasów harcerstwa — miłość do
lasu, gór, survival. Uważam, że człowiek raz do roku musi się przespać w
lesie. Bieszczady są najlepsze, najpiękniejsze, chociaż coraz bardziej
rozwija się tam zorganizowana turystyka — ubolewa prezes Aforti.
Z harcerstwem łączy się jeszcze jedna jego pasja — krav maga. Aczkolwiek
zaczęło się od karate. Gdy miał 17 lat, koniecznie chciał zacząć ćwiczyć
jakąś sztukę walki. Wtedy w jego rodzinnych okolicach, czyli w Gnieźnie,
można było trenować karate, judo lub zapasy. Wygrało karate, no bo któż
urodzony w latach 70. nie chciał zostać drugim Brucem Lee? Z pewnością
chciał nim być komandos in spe, wtedy jeszcze harcerz.
— Byłem w drużynie Czerwonych Beretów. Jeździliśmy do lasu, spaliśmy w
szałasach. Bawiliśmy się w komandosów i spadochroniarzy — wspomina
Klaudiusz Sytek.
Na obozach zetknął się z niszowymi, wojskowymi systemami samoobrony —
stworzonymi dla polskich oddziałów specjalnych, np. combat 56 i BAS-3, a
wreszcie dla armii izraelskiej. Krav maga stała się jego pasją, którą
musiał nieco poskromić na dwie dekady biegania w białym kołnierzyku.
Dopiero przed czterdziestką, i to za namową żony, znów zaczął
intensywnie ćwiczyć krav magę. To system bez otoczki filozoficznej,
funkcjonujący według prostych zasad: przewiduj zagrożenie, unikaj go,
naucz się działać w stresie, korzystaj z przytomnego umysłu. Wciągnęło
go tak bardzo, że ćwiczył codziennie. Z dumą wspomina najtrudniejszy
egzamin w życiu, na poziom G1. Gratuated, czyli zaawansowany. Sześć
godzin ćwiczeń i walki bez przerwy, w 35-stopniowym upale, w dodatku
wśród młodych, wysportowanych, dwudziestoparoletnich ludzi — dla
czterdziestolatka z kondycjąopartą (głównie) na siedzeniu za biurkiem
było to kolosalne wyzwanie.
— Musiałem się przełamać nie tylko fizycznie, ale też psychicznie i
udowodnić sobie, że dam radę. Identycznie jest w biznesie. Walka z
konkurencją, pozyskiwanie i zarządzanie relacjami z klientami, reakcja
na kryzysy wymagają dużej odporności psychicznej, uporu i taktyki. W
dodatku w każdej chwili możesz wywiesić białą flagę, zawiesić firmę lub
się z niej wymiksować i zatrudnić gdzieś na etacie. To najłatwiejsze i
kusi. Każdy potrafi się poddać, to jedyna rzecz, której nie trzeba się
uczyć. Z krav magą łatwiej pozbyć się problemów — kiedy się pojawiają,
znajdujesz rozwiązanie i idziesz do przodu. Tak jak w biznesie: każdy
biznes musi iść naprzód — tłumaczy z błyskiem w oku.
Upór i konsekwencja
Klaudiusz Sytek uważa, że gdyby nie krav maga, nie byłoby dzisiaj
Aforti. W szlifowaniu umiejętności samoobrony dotarł do stopnia G4. Od
poziomu mistrzowskiego dzieli go już tylko jedno oczko — G5, które chce
zdobyć w przyszłym roku. Ćwiczy już jako instruktor, obowiązkowo cztery
godziny tygodniowo. Maciej Ratyński, sparingpartner Klaudiusza Sytka w
krav madze, podkreśla upór i konsekwencję prezesa Aforti.
— Jeśli Klaudiusz powie, że w przyszłym roku trawa będzie niebieska —
bez zastanowienia kupuję niebieską farbę. Jego konsekwencji dowodzi
choćby podejście do treningów — gdy nasza sekcja przeżywała trudne czasy
i groziło jej rozwiązanie ze względu na niską frekwencję, Klaudiusz,
który zrobił w międzyczasie uprawnienia instruktorskie, zdecydował, że
przejmie grupę. I tak się stało — nie dość, że ją poprowadził, to
jeszcze rozwinął. Mimo wielu zajęć w życiu zawodowym praktycznie się nie
zdarza, by opuścił trening — podkreśla Maciej Ratyński.
Może z krav magi zrobić biznes?
— Absolutnie nie. Pasja powinna zostać pasją — ucina Klaudiusz Sytek.