Batem po piętach?

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-03-28 00:00

Welcome in New Asia — Singapore! To jeden z wielu sloganów reklamujących Singapur. Precyzyjnie zorganizowane miasto-państwo. Metropolię zaskakującą kontrastami. Tu nie można się nudzić — jest się czym zachwycać. I czemu dziwić.

— Wiedziałam, że to nowoczesne miasto, jednak kompletnie mnie zaskoczyło. Spodziewałam się azjatyckiej metropolii z typowym folklorem. Tymczasem liczba futurystycznych drapaczy chmur — ze stali, szkła i betonu — przyprawiła mnie o zawrót głowy! Kolejny szok to kulturowy koktajl. W szklanej tafli wieżowców odbijają się chińskie pagody, hinduskie świątynie, arabskie meczety... Zadziwiają egzotycznie ubrani ludzie — stojąc przed tablicą z notowaniami giełdy wyciągają telefony komórkowe z fałd sari czy galabiji... by wydać polecenia maklerom — twierdzi Anna Olej, fotograf podróżnik.

Singapur zamieszkuje wiele narodowości. Kolorowa mieszanka: Chińczycy, Malajowie, Hindusi, Japończycy, Anglicy, Amerykanie... Języki narodowe — malezyjski, mandaryński, tamilski. Urzędowym jest angielski. Przybyszom jawi się to jako idealna symbioza. Bo Singapurczycy potrafią pielęgnować poszczególne kultury, szanując jednocześnie swoją odmienność.

— Nigdy nie było tu konfliktów na tle etnicznym czy religijnym. Może dlatego, że w Singapurze bogiem jest dolar... Tu się robi biznes, nie pogromy. I nie jest to zła polityka. Zwłaszcza teraz... — komentuje Anna Olej.

Etniczne dzielnice: chińska (Chinatown), arabska (Arab Street), hinduska (Little India) — to jedne z największych turystycznych atrakcji. Na 646 km kw. — taka jest powierzchnia Singapuru — spotkamy chińskich wróżbitów i kaligrafów, usłyszymy zarówno hinduską muzykę filmową, jak i modlitewne zawodzenia immamów.

— Zachwyca różnorodność poszczególnych kultur. Na tradycyjnym chińskim bazarze kupimy wonne zioła, olejki i balsamy lecznicze. U Hindusów: różne gatunki curry i inne egzotyczne przyprawy. A Malajowie proponują swoje kolorowe materiały... — mówi Maria Baumgartner z TUI Polska.

Atrakcją Arab Street są meczety: maleńki Malabar Muslim Jama-ath i olbrzymi Meczet Sułtana. I zakupy: batikowe tkaniny, jedwabie, wyroby z rattanu... W Little India uraczymy się wegetariańskim jedzeniem, zwiedzimy świątynie Veerama Kali Amman, Sri Srinivasa Perumal oraz błyszczącą Świątynię Tysiąca Świateł... Chinatown — kryjące świątynię Thian Hock Keng, uważaną za jedną z najciekawszych w Singapurze — oferuje usługi wszelkiej maści: posiłek w modnej restauracji i kadzidło w tradycyjnym sklepiku. Anna Olej podziwia przedsiębiorczość Singapurczyków — na potrzeby rynku turystycznego wymyślili co najmniej 50 atrakcji, określanych w przewodniku jako: „zobacz koniecznie”.

— Weźmy choćby Merliona — symbol Singapuru. Skrzyżowanie lwa z rybą. Na maleńkim skwerku stoi jego pomnik. I tyle. A to żelazna pozycja w turystycznych przewodnikach! Takich rzeczy jest mnóstwo. Singapurczycy nie mają bogactw naturalnych. Nawet wodę pitną i piasek na swoje plaże importują z Malezji! A potrafili stać się turystyczną potęgą... Atutem Singapuru jest strategiczne położenie na skrzyżowaniu szlaków — to takie Koluszki Dalekiego Wschodu... I sprzyjająca inwestorom polityka — snuje rozważania podróżniczka.

Wszędzie orchidee, mnóstwo zieleni i... sterylna wręcz czystość. Nic dziwnego. Palenie w miejscach publicznych oraz rzucanie śmieci na ulicę jest karane grzywną: 500 USD. Na ulicach nie wolno żuć gumy, spacerować z jedzeniem i piciem. W niektórych miejscach zakazano nawet wycierania nosa w chusteczkę... Śmieszne? Ale daje efekty.

— W Singapurze nie znają pojęcia: znikoma szkodliwość czynu. Prawo jest egzekwowane twardą ręką. Tu nie ma afer, korupcji, a nawet parkowania w niedozwolonym miejscu. Za trzeci mandat i dyplomata zostanie wydalony z kraju jako persona non grata... Kary są surowe — za przemyt narkotyków i korupcję: kara śmierci. Za kradzież wody kolońskiej w sklepie — 1 tys. USD i trzy baty na gołe pięty. Konsekwencją bójki jest dzień robót publicznych. Przypuszczam, że gdyby przyłapano turystę, nie robiono by wyjątków... — opowiada Anna Olej.

Nic dziwnego, że Singapur to jedno z najbezpieczniejszych państw świata... Można bez obaw spacerować nocą. I zostawić otwarty samochód.

Co warto zobaczyć?

— Jurong Bird Park — największy na świecie rezerwat, są tu rzadko spotykane gatunki ptaków tropikalnych. Ogród Chiński i Japoński, Centrum Nauki Singapuru, w którym można wszystkiego dotknąć i wszystkim się pobawić — wylicza Maria Baumgartner.

No i Singapur kolonialny: Empress Place Building — wiktoriańską budowlę mieszczącą muzeum, galerie sztuki i antyków oraz elegancką restaurację. Urokliwą przystań rzeczną Boat Quay — ciąg kamieniczek i knajpek w stylu kolonialnym, gdzie zabawa trwa do białego rana. Kościoły: Katedrę Świętego Andrzeja i Katedrę Dobrego Pasterza. Warto zajrzeć do hotelu Raffles, pamiętającego czasy świetności brytyjskiego imperium.

— Singapur to najczystsze miasto na świecie — nikt nie ma wątpliwości. Tym trudniej uwierzyć, że jest takie miejsce, gdzie wolno rzucać na podłogę, co się tylko podoba. To bar legendarnego hotelu Raffles. Koniecznie trzeba tu zamówić singapurski drink nr. 1 — Singapore Sling — radzi Maria Baumgartner.

Zwiedzając miasto, trudno przegapić ulicę Orchard Road, wabiącą centrami handlowymi, restauracjami, nocnymi klubami. To prawdziwa „świątynia kapitalizmu”. Karta kredytowa przyda się, oj przyda...

— Singapur to raj zakupowy. Ze względu na różnorodność kultur, no i bardzo atrakcyjne ceny — uważa Maria Baumgartner.

Największe wyprzedaże: w maju i czerwcu. Obniżki sięgają 80 proc. I można się targować!

— Nawet w markowych sklepach warto zapytać „o specjalną cenę dla mnie”. Można zaoszczędzić 10-30 singapurskich dolarów... — zapewnia Anna Olej.

Nie zna nikogo, kto oparłby się tu konsumpcyjnemu szałowi. Człowiek kupuje niepotrzebne rzeczy, bo ceny kosmetyków, czy odzieży bywają o połowę niższe niż w Europie. A Singapurczycy sztukę sprzedaży opanowali do perfekcji...

— Ale ile takich okazji można wpakować do walizki? — pyta podróżniczka.

Aby uciec od pokus miasta, warto wybrać się na wyspę Sentosa. Są tu muzea, oceanaria, ogród motyli, plaże, rozrywki sportowe, ścieżki rowerowe.

— Atrakcje Sentosy to m.in. muzeum kultur Singapuru „Image of Singapore”. Polecam „National Orchid Garden” — największy na świecie ogród orchidei. I ogród botaniczny. Można tu podziwiać ponad 60 tys. gatunków roślin. A coś specjalnego? W Singapurze niespodzianek nie brakuje. Jedną z nich może być śniadanie z orangutanem... w ogrodzie zoologicznym — dodaje Maria Baumgartner.

Atrakcją singapurskiego ZOO jest też nocne safari.

— Spaceruje się między chodzącymi wolno zwierzętami. Przewodnik świeci latarką i pokazuje, jak żerują — wyjaśnia Anna Olej.