Popularność zakupów przez internet od kilku lat rośnie. Jednak wyjątkowo mocno wystrzeliły one dopiero w czasie pandemii. Zyskały na tym firmy, które rozwijają się w sieci, szczególnie te, które odważnie wychodzą na zagraniczne rynki. Na dobrej passie e-commerce korzystają także biura tłumaczeniowe.

Łatwiejsza ekspansja
Firmom rosną obroty w sieci, więc z myślą o podboju kolejnych rynków coraz częściej zgłaszają się do biur tłumaczeń. W ostatnim roku znacznie większą liczbę zleceń odnotowało m.in. łódzkie biuro tłumaczeń specjalistycznych i przysięgłych ArcusLink.
– Dla wielu firm rozwijających e-handel niezwykle ważne stało się odpowiednie tłumaczenie ich ofert na różne języki. Konsumenci nie kupią żadnego produktu na stronie, która nie jest przetłumaczona na znany im język – mówi Monika Mamulska, współwłaścicielka ArcusLink.
Spory przypływ nowych zleceniodawców z sektora e-commerce w ostatnim czasie zanotowała także firma Translation Street.
– Klienci są coraz bardziej świadomi tego, że dobrej jakości teksty przekładają się na lepszy odbiór firmy na rynkach zagranicznych. W tym momencie realizujemy tłumaczenia przeznaczone na bardzo dużo rynków: amerykański, chiński, brytyjski, niemiecki, a nawet malajski czy tajski - mówi Stanisław Szczurek, członek zarządu Translation Street.
Dzięki dobremu tłumaczeniu sprzedaż na zagranicznych rynkach może być łatwiejsza i bardziej owocna. Nie wystarczy jednak zwykłe przełożenie informacji z jednego języka na drugi.
– Tłumaczenie musi uwzględniać właściwą nomenklaturę, zgodną z rynkiem, na który adresowane są produkty, ale też umożliwiać właściwe pozycjonowanie w sieci. Ważne są zatem odpowiednie słowa kluczowe oraz język przekładu. Tłumacz powinien znać specyfikę języka, dopasować styl do danego rynku i branży, w której działa firma, a także umieć stworzyć odpowiedni przekaz marketingowy – mówi Małgorzata Kierska-Barcz, współwłaścicielka ArcusLink.
Jej zdaniem te właśnie czynniki sprawiają, że automatyczne translatory nie zastąpią tłumaczy.
– Takie narzędzia są coraz lepsze, więc kilka lat temu mieliśmy obawy, że staną się dla nas poważną konkurencją. Dzisiaj wiemy, że automat nigdy nie będzie potrafił przełożyć niuansów językowych w takim stopniu jak człowiek, ani dostosować stylu i języka do potrzeb danego odbiorcy – mówi Monika Mamulska.
Tłumacz kontra automat
Zdaniem Marty Jasiukiewicz, członka zarządu Translation Street, przekłady za pomocą tłumaczeń maszynowych bardziej mogą firmie zaszkodzić niż pomóc.
– Często trafiały do nas tłumaczenia, które klient uzyskał taniej, ale były one tak słabej jakości, że trzeba je było napisać od nowa. Przy tym nie chodziło jedynie o niski poziom merytoryczny i nieznajomość branży, ale także nieodpowiednią stylistykę, która sprawiała, że komunikat nabierał czasem obraźliwego wydźwięku – tłumaczy Marta Jasiukiewicz.
Dodaje, że język polski wielu dla zagranicznych klientów jest egzotyczny, więc automatyczne tłumaczenia są niezrozumiałe ze względu na błędną składnię i gramatykę, np. dopełnienia przy niewłaściwych czasownikach.
– Takie przekłady bywają komiczne, a dla biznesu mogą być zabójcze. W efekcie tłumaczenie maszynowe to najczęściej tylko pozorna oszczędność. Ostatecznie cały proces kosztuje znacznie więcej nie tylko pieniędzy, ale i czasu - również ze względu na konieczność niwelowania strat wizerunkowych i reklamacji po tym, jak niefunkcjonalne tłumaczenie zostanie umieszczone na stronie klienta – mówi Marta Jasiukiewicz.
Właścicielka ArcusLink dodaje, że niektórzy klienci jej biura wspierają się translatorami na własne potrzeby. Jednak do przekładu branżowych dokumentów potrzebują specjalistów.
– Trafiają do nas teksty trudne i wymagające odpowiednich kwalifikacji. Dostarczamy przekłady dokumentów prawnych czy marketingowo-finansowych. Tłumaczymy raporty finansowe. To są przekłady, które muszą zrobić specjaliści, żeby móc się pod nimi podpisać – mówi Monika Mamulska.
Na rynku jest coraz większe zapotrzebowanie na tłumaczenia przysięgłe.
– Funkcjonuje kilkaset rodzajów dokumentów, których tłumaczenia przysięgłe są wymagane przez prawo. Do tego wiele firm wymaga od nas uwierzytelnienia przez tłumacza przysięgłego także przy przekładzie ważnej umowy czy dokumentów zawierających newralgiczną nomenklaturę – mówi Monika Mamulska.
Kobiece biuro
Monika Mamulska i Małgorzata Kierska–Barcz założyły biuro tłumaczeń ArcusLink w 2006 roku. Od tamtej pory obsłużyły ponad 8 tys. klientów, głównie firmy i korporacje. Pierwsza z nich studiowała stosunki międzynarodowe, a potem pracowała w eksporcie, natomiast druga została profesjonalnym tłumaczem po filologii angielskiej. Obecnie ArcusLink zatrudnia 10 osób, a do tego współpracuje z niemal tysiącem profesjonalnych tłumaczy na zasadzie freelance’u. Co ciekawe, wszyscy etatowi pracownicy biura to kobiety.
– Predyspozycje kobiet do wykonywania zawodu kierownika projektu w branży tłumaczeniowej są bezcenne, ponieważ tu ważna jest cierpliwość i dbałość o szczegóły – mówi Monika Mamulska.
Choć perspektywy biznesu tłumaczeniowego są dzisiaj dobre, to jednak prowadzenie takiej firmy nie jest usłane różami. Zdaniem właścicielek biura ArcusLink konkurencja w branży tłumaczeń specjalistycznych jest bardzo duża.
– Cały czas mamy do czynienia z silną presją cenową. Wejście do tego biznesu nie wymaga wielkich inwestycji, bariera jest więc niska. To wymusza na nas ciągły rozwój i podnoszenie kompetencji. Aby utrzymać się na rynku, trzeba dużo pracować. Jakość wciąż musi być na wysokim poziomie – mówi Monika Mamulska.