Budka pod filarami

Jolanta Grabowska
opublikowano: 2005-11-04 00:00

Korzystają z nich przede wszystkim cudzoziemcy, głównie też oni prowadzą ten biznes. Punkty taniego telefonowania. W Warszawie jest ich już kilkanaście.

Podstawowa zaleta punktów taniego telefonowania to... cena. I nieskomplikowana obsługa. Od lat więc cieszą się niezmienną popularnością w Europie Zachodniej. W Polsce pojawiły się niedawno. W kabinie od razu wybiera się żądany numer, bez uprzedniego wprowadzania prefiksów, kodów itp. A po zakończeniu rozmowy — płaci. To wszystko!

Do Stanów za grosze

Kilka dni temu Robert Kulbacki wpadł na pomysł, żeby między filarami pod domem handlowym Smyk postawić cztery budki telefoniczne, z których można byłoby tanio dzwonić za granicę.

— Miejsce znakomite, samo centrum Warszawy. Trzeba by jeszcze zatrudnić kogoś do ich pilnowania i kasowania należności — zapala się.

Na razie to tylko koncepcja, ale Kulbacki ma zamiar szybko przystąpić do jej realizacji. O tym, że oferowanie tanich rozmów jest opłacalne — już się przekonał.

Od lutego prowadzi w centrum kawiarenkę internetową Incognito.

— Dzwonienie przez internet jest dziesięć razy tańsze niż tradycyjne. Pomyślałem, że dzięki dobrej lokalizacji szybko znajdę ludzi, którzy będą chcieli niedrogo rozmawiać z zagranicą. To już czwarta moja kawiarenka. W każdej z nich dzwonienie cieszyło się sporym powodzeniem — opowiada Kulbacki.

Zainstalował trzy stanowiska telefoniczne. W ciągu dnia na Wareckiej można było usłyszeć kilkanaście języków: hiszpański, rosyjski, angielski, japoński, wietnamski itd. Zdarzało się, że klienci czekali na ulicy — nie mieścili się wewnątrz. Dopisali turyści, ale i Polacy (prawie każdy ma kogoś za granicą) oraz obcokrajowcy mieszkający w Warszawie.

— Chyba cały Stadion Dziesięciolecia do mnie przyjeżdża dzwonić. Mam najniższe ceny. Chiny, Korea, Wietnam, cała Europa Zachodnia — 20 groszy za minutę; Rosja — 30, USA, Kanada — tylko 15 groszy — chwali się Kulbacki.

Część lokalu podnajął od biura podróży. Przedsionek należy do właściciela budynku — PSS Społem. Właścicielowi nie podobało się, że w wejściu do kamienicy panuje nieustanny rejwach.

— Kazali mi się wynosić. Mam nadzieję, że się dogadamy i telefony wrócą na dawne miejsce. Ale na wszelki wypadek dobrze mieć inne rozwiązanie — stąd pomysł z budkami pod Smykiem — wyjaśnia.

Rozmowy stanowią 20-30 proc. dochodu kawiarenki Incognito.

Multikulturowe łącze

Yahie Haji-Ali pochodzi z Somalii. Przyjechał do Polski na studia, ponad 10 lat temu. Dostał stypendium MEN i ONZ. Skończył stosunki międzynarodowe na UW. Pisze doktorat. Przez ostatnich kilka lat prowadził badania o migracji i cudzoziemcach w Polsce.

— Wyszło mi, że jest coraz więcej osób, które handlują w Polsce. Turków, Wietnamczyków, Arabów. A brakuje takiego centrum, gdzie mogliby przyjść i zadzwonić na cały świat — mówi Yahie, jeszcze nie całkiem poprawną polszczyzną.

Punkty taniego telefonowania w Europie są znane od lat. Nazywa się je tam call shops. Haji-Ali, zachęcony zachodnimi doświadczeniami, postanowił otworzyć coś podobnego w Warszawie.

Po godzinie dziewiątej w lokalu na rogu ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej nie ma zbyt wielkiego ruchu. Ktoś rozmawia po niemiecku w jednej z czterech kabin. Pora dość wczesna, a i interes jeszcze nie działa na pełnych obrotach. Powstał dwa miesiące temu.

Yahie wymyślił swój biznes nie tylko jako punkt taniego telefonowania, lecz także jako biuro pośrednictwa dla obcokrajowców.

— Nazwałem je Multicultural Business Centre — w skrócie MBC Net — żeby podkreślić jego wielokulturowość — tłumaczy.

Celem większości cudzoziemców przybywających do Polski jest zarobek. Handlują, zajmują się gastronomią, prowadzą małe firmy. Wielu z nich słabo albo wcale nie mówi po polsku. Mają problemy z załatwianiem formalności, zarejestrowaniem działalności gospodarczej. Między innymi w tego typu sprawach pośredniczy biuro Yahiego. To jego szansa na sukces. Nawiązał już współpracę z kancelarią prawną.

— Załatwiamy sprawy związane z legalizacją pobytu i pracy: karty pobytu, zezwolenia na pracę. Składamy dokumenty o przyznanie polskiego obywatelstwa — wylicza Somalijczyk.

Zatrudnił tłumaczy.

— Oferujemy tłumaczenia pisemne i ustne, reprezentację w urzędach, firmach, ale też pisanie podań do różnych instytucji, ambasad. Prowadzę rozmowy ze szkołą językową. Wkrótce będzie można zapisać się u mnie na kurs języka polskiego — snuje plany.

To biuro to pierwszy interes Yahiego, włożył w nie sporo pieniędzy.

— 55 tysięcy złotych — przyznaje.

Chce otworzyć więcej takich punktów. Na przykład na Dworcu Centralnym.

Mów do mnie jeszcze

Łukasz Kawa od roku kieruje firmą Loco Polska. Niewysoki, skandynawska uroda: bardzo jasna cera i włosy. Typ człowieka, który od razu wzbudza zaufanie. Kiedy zaczyna mówić — widać, że jest w swoim żywiole (świetny handlowiec, potrafiłby chyba wszystko sprzedać). Spółka należy do niemieckiego holdingu Loco, działającego u nas od listopada ubiegłego roku. I już jest głównym graczem na krajowym rynku punktów taniego telefonowania. Jej konkurencja to drobnica — pojedyncze punkty, prowadzone przez takich ludzi jak Robert Kulbacki czy Yahie Haji-Ali. Od początku swoje call shopy lokuje w miejscach największych skupisk obcokrajowców.

— W Polsce chcemy w każdym mieście otworzyć taki punkt, jaki teraz prowadzimy na Świętokrzyskiej w Warszawie — opowiada Kawa.

Punkt przy Świętokrzyskiej to call shop i showing shop w jednym. Po polsku: punkt taniego telefonowania i salon firmowy. Wyposażony w kilka nowoczesnych kabin telefonicznych, z których można zadzwonić i które jednocześnie są, towarem do sprzedania.

— Myślimy o stworzeniu sieci call shopów i punktów partnerskich — tłumaczy szef Loco Polska.

Zadatki już są. Duży salon działa w Łodzi na tzw. Lumumbowie (dzielnica zagranicznych studentów). W Warszawie — pięć punktów: trzy na Stadionie Dziesięciolecia, jeden na Dworcu Centralnym i jeden na Świętokrzyskiej.

— Wkrótce otwieramy trzy następne: na Dworcu Wschodnim, Zachodnim i przy centrum handlowym Szembeka — chwali się Łukasz Kawa.

Niedługo zacznie działać pięć miejsc taniego telefonowania w Krakowie. W planach są również call shopy w Katowicach, Opolu, Poznaniu, Szczecinie, Gdańsku, Wrocławiu, Lublinie, Rzeszowie i Przemyślu.

— Myślimy też o wstawianiu kabin telefonicznych do akademików — ujawnia szef Loco Polska.

Właścicielem punktu partnerskiego może zostać każdy zainteresowany postawieniem w swoim lokalu budki z logo Loco.

— Dajemy kabinę, komputer i system. Oczywiście za odpowiednim zabezpieczeniem (przelew, weksel). Podpisujemy umowę na trzy lata. Jeśli punkt nie przynosi zysku — zabieramy kabiny i przenosimy je w inne miejsce — mówi Łukasz Kawa.

Marka Loco jest już rozpoznawalna przez klientów w stolicy.

— Poczta pantoflowa działa! A 90 proc. cudzoziemców to ludzie biedni. Oni przyjeżdżają do Warszawy, żeby zarobić. Z reguły nie mają w domu komputera, a tam, dokąd dzwonią, komputerów nie ma tym bardziej. Dla nich najlepszym rozwiązaniem jest telefonowanie właśnie z tanich punktów — wyjaśnia tajemnicę sukcesu firmy Loco jej szef.

Obcokrajowcy to też większość pracowników zatrudnianych przez spółkę do obsługi klientów. Na stadionie pracują tylko cudzoziemcy.

— Polacy w takich miejscach zupełnie się nie sprawdzają. Na Świętokrzyskiej wieczorami urzęduje Hindus. Wtedy na pogaduszki przychodzi najwięcej Afrykańczyków i Azjatów. Ten punkt ma zresztą najbardziej nieprzewidywalną klientelę. Porozmawiać wpadają tam turyści, ale i biznesmeni. Niektórzy zostawiają jednorazowo nawet po 150 zł — komentuje Łukasz Kawa.

Hitem punktów taniego telefonowania okazały się połączenia z takimi krajami, jak: Nigeria, Armenia, Wietnam i... Polska. Właściciele call shopów spodziewali się raczej — Niemiec i USA. Ale nic to — interes się... dzwoni.