Nie ma tragedii – tak można podsumować opinie zarządzających TFI na temat projektu budżetu na 2026 r. Według niego wydatki państwa mają wynieść ok. 918,9 mld zł, a dochody – ok. 647,2 mld zł. To daje 271,2 mld zł deficytu. Jeszcze na koniec 2021 r. deficyt ten był ponad dziesięciokrotnie mniejszy. Na pierwszy rzut oka dynamicznie rosnąca dziura w budżecie nie spodobała się inwestorom. Na czwartkowej sesji, w dniu przyjęcia projektu budżetu przez rząd, rentowności polskich dziesięciolatek podskoczyły o 12 pkt bazowych i zbliżyły się do poziomu 5,6 proc. – najwyżej od czasu wyborów prezydenckich.
- Wzrost rentowności obligacji jest zrozumiały, natomiast nie wpadałbym w panikę. Rynek nie zareagował na deficyt, który ma być mniejszy niż w tym roku, tylko na zwiększone potrzeby pożyczkowe. Reakcja zatem był automatyczna – większe potrzeby pożyczkowe oznaczają większą podaż papierów wartościowych ergo większe rentowności - tłumaczy Piotr Zygmunt, zarządzający funduszami Esaliens TFI.
- Rząd oszacował potrzeby pożyczkowe w 2026 r. na prawie 423 mld zł. To o 123 mld zł więcej niż w tym roku. Jest jednak pewien haczyk – większość potrzeb zostanie zrefinansowana dzięki KPO - mówi Bartosz Tokarczyk, dyrektor działu dłużnego Noble Funds TFI.
- Minister Andrzej Domański doprecyzował, że spora część zostanie sfinansowana pożyczkami w ramach KPO. W efekcie Ministerstwo Finansów teoretycznie ma wyemitować mniej obligacji na krajowym rynku niż w tym roku – podkreśla.
Sprzeczki polityczne to nie problem?
W centrum rozważań budżetowych znalazł się konflikt między rządem a głową państwa. Prezydent Karol Nawrocki zapowiedział już chęć zawetowania pomysłu podwyższenia podatków w przyszłym roku. Chodzi m.in. o CIT dla banków (+30 proc.) czy akcyzę na alkohol (+15 proc.). Z jednej strony eksperci nie przejmują się politycznymi przepychankami, a z drugiej przyznają, że rzutuje to na ogląd Polski przez inwestorów zagranicznych.
- Obecny prezydent będzie starał się wyróżniać i pokazywać, że działa. Przepychanki między nim a rządem będą, ale nie będzie miało to większego znaczenia dla inwestorów zagranicznych. Prezydent nie ma aż tak znaczącej roli w Polsce – blokowane ustawy mogą przejść w przypadku odpowiedniego zaangażowania części posłów - mówi Piotr Zagała, dyrektor departamentu zarządzania aktywami w BNP Paribas TFI.
- Polityczny klincz między rządem a prezydentem nie jest aż tak istotny, bo chodzi o sumę 10 mld zł, która nie jest znacząca. Nie uzależniałbym sukcesu polityki fiskalnej od przepychanek politycznych, natomiast prawdą jest, że nie stanowią one dobrego sygnału dla inwestorów zagranicznych – uważa Piotr Zygmunt.
Decyzje o charakterze politycznym grają znaczącą rolę w decyzjach budżetowych. Zdaniem Piotra Zagały obecny rząd wydaje się coraz bardziej prospołeczny aniżeli prorynkowy, co dziwi inwestorów zagranicznych.
- Inwestorzy spodziewali się zmian w kierunku polityki budżetowej, a tymczasem wygląda to bardziej na kontynuację trendów. Dlatego też najprawdopodobniej wkrótce przekroczymy konstytucyjny limit zadłużenia. Poziom deficytu jest bowiem na tyle wysoki, że bez radykalnych cięć w wydatkach budżetowych (które kosztowałyby utratę poparcia w wyborach) niemożliwe jest zatrzymanie tej śnieżnej kuli. Reakcja na rynku obligacji i akcji już jest widoczna, dziwi jedynie wciąż mocny złoty – twierdzi Piotr Zagała.
Od piątku złoty wzmocnił się wobec wspólnej waluty o 0,36 proc., a wobec dolara – o 0,2 proc. Silny złoty jest ważnym sygnałem zaufania inwestorów zagranicznych do Polski.
Wszyscy się zadłużamy
Podejście resortu finansów do sytuacji budżetowej jest bez wątpienia elastyczne. "W 2025 r. deficyt budżetu ma wynieść prawie 7 proc., a dług publiczny według polskiej metodologii ma zbliżyć się do 54 proc. PKB, a więc niebezpiecznie blisko progu ostrożnościowego 55 proc. zapisanego w ustawie o finansach publicznych" - piszą analitycy Citi Banku Handlowego. Co więcej, wskaźnik długu liczony według metodologii UE ma wynieść 66,8 proc. PKB, a jeszcze w kwietniu rząd w tzw. planie budżetowo-strukturalnym przewidywał, że w przyszłym roku wskaźnik wyniesie 60,9 proc., zaznacza Ignacy Morawski, główny ekonomista PB.
Jednak to wciąż mocno poniżej średniej europejskiej – 81,8 proc. – wynika z danych Eurostatu. W porównaniu do państw Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych Polska się niespecjalnie wyróżnia, a to inwestorów uspokaja, mówi Jarosław Niedzielewski, dyrektor departamentu inwestycji Investors TFI. Na tle krajów UE Polska plasuje się w dolnej części tabeli, wynika z danych Eurostatu.
- Paradoksalnie Polskę chroni to, że wiele państw na świecie przechodzi przez podobne problemy po stronie fiskalnej. Znaczące deficyty budżetowe odnotowujemy od Chin przez Francję i Wielką Brytanię po USA i Brazylię. Nawet Niemcy (i to z premedytacją) decydują się na wyraźne zwiększenie ujemnego salda w państwowych finansach. Dodatkowo, biorąc pod uwagę niższy niż europejska średnia poziom zadłużenia polskiego budżetu, nasz przypadek nie powinien wzbudzać przesadnych emocji wśród zagranicznych inwestorów, przynajmniej na razie. Szczególnie gdy za podwyższonymi wydatkami stoją zbrojenia, finansowanie KPO czy spłacanie długów po covidzie – tłumaczy Jarosław Niedzielewski.
W przyszłym roku wydatki na zbrojenia sięgną rekordowych 200 mld zł, co jest równe 4,8 proc. planowanego budżetu na 2026 r.
- Czeka nas kolejny rok z trudnym budżetem, jednak jego projekt nie był dużym zaskoczeniem. Między innymi za sprawą wydatków zbrojeniowych rynek oczekiwał wysokiego deficytu. Warto jednak wspomnieć, że w UE zmieniają się zasady patrzenia na tego typu wydatki, stąd wprowadzenie np. klauzuli wyjścia – mówi Bartosz Tokarczyk.
8 lipca 2025 r. Rada UE uruchomiła klauzulę wyjścia dla 15 państw członkowskich, w tym Polski. Oznacza to, że UE pozwala na tymczasowe odejście od reguł dyscypliny budżetowej, aby mogły zwiększyć wydatki na obronność w związku z wojną w Ukrainie.
Rosnące długi państw zachodnich przywołują stare demony z przeszłości, kiedy kraje południowej Europy znalazły się u progu bankructwa w latach 2011-13. Eksperci TFI mają podzielone zdanie, czy Europie znów grozi podobny kryzys.
- Nie spodziewałbym się kolejnego kryzysu zadłużenia na miarę tego z lat 2011-13, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Następujące po sobie kryzysy zazwyczaj mają inny charakter. Wtedy baliśmy się niewypłacalności państw i deflacji, dziś obawiamy się raczej inflacji spowodowanej kolejnym „zadrukowaniem” problemów w gospodarce. Najpierw covid, następnie wojna na Ukrainie, a teraz działania Donalda Trumpa zmieniły priorytety polityczne i ekonomiczne, szczególnie w Europie. Inwestorzy to zaakceptowali i dlatego ich próg bólu się przesunął, ale za to żądają większej gratyfikacji, czyli wyższych stóp (rentowności) na dłużej – podkreśla Jarosław Niedzielewski.
- W perspektywie kilku lat nie wykluczam powrotu obaw o wybuch kolejnego kryzysu długu w Europie – wszystko zależy od tego, czy obecne plany zadłużenia krajów europejskich pobudzą wzrost gospodarczy, chociażby w Niemczech. Mimo zbliżania się zadłużenia do progów ostrożnościowych, w Polsce na razie nikt się tym nie martwi – przynajmniej dopóki utrzymujemy wysoki wzrost gospodarczy. Na razie inwestorzy bardziej skupiają się na bieżących potrzebach pożyczkowych i ich wpływie na cenę obligacji skarbowych – podkreśla Bartosz Tokarczyk.