Chińska przewaga cenowa może stopnieć. Europa nie jest skazana na porażkę

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-11-12 17:57

Chiny dyktują ceny i wygryzają europejskie marki na ich własnym podwórku. To jest jasne. Ale zastanówmy się, czy taka sytuacja musi trwać wiecznie. Niekoniecznie. Na niektórych rynkach przewaga cenowa Chin już topnieje. A to dobry prognostyk.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Chińskie towary zalewają europejski rynek i mają ceny, przy których lokalna konkurencja nie ma szans. Weźmy nasz rodzimy polski rynek i trzy produkty, w których Chiny są wyraźnym światowym liderem: auta elektryczne, akumulatory litowo-jonowe i panele słoneczne.

W przypadku aut elektrycznych średnia cena auta importowanego z Chin to ok. 28 tys. zł, podczas gdy auto sprowadzone z Niemiec kosztuje średnio 191 tys. zł, a z Czech 124 tys. zł. Podobnie jest z akumulatorami litowo-jonowymi: chiński produkt to koszt 39,6 zł za sztukę, a ten sam produkt z Niemiec to 93,2 zł, zaś z Włoch 256,6 zł. Różnica w panelach fotowoltaicznych też jest wyraźna. To, że jest pozornie mniejsza, może wynikać z faktu, że panele importowane z Niemiec, Włoch czy Francji do Polski to tak naprawdę reeksport produktów wytwarzanych w Azji. Tak czy inaczej: Chiny dyktują ceny i wygryzają europejskie marki na kluczowych rynkach.

Przyczyny tego zjawiska są przedmiotem dyskusji już od lat. Niższe koszty pracy, ogromna skala produkcji, subsydia, tanie kredyty, monopol na surowce, a ostatnio także deflacja – to wszystko sprawia, że Chiny mają tak wysoką konkurencyjność cenową. Czy to może się zmienić? Czy jesteśmy skazani na pożarcie?

Sytuacja jest dynamiczna, a chińska przewaga cenowa, przynajmniej w motoryzacji, zaczyna maleć, co jest pozytywnym prognostykiem. Oczywiście, europejskie auta są wciąż dramatycznie droższe, ale trend relatywny jest wyraźnie spadkowy. Przewaga cenowa topnieje.

Wniosek jest taki, że choć dziś Chiny wygrywają ceną, istnieje kilka argumentów za tym, że ta atrakcyjność może w przyszłości osłabnąć.

Po pierwsze, destrukcyjna inwolucja. Wojna cenowa niszczy chińskie firmy od środka, obniżając ich marże i zdolność do inwestycji. Tego nie da się utrzymać w nieskończoność bez ryzyka bankructw. Po drugie, efekt uczenia się Europy. UE, choć powoli, buduje własne gigafabryki baterii (jak Northvolt czy ACC). Mają one docelowo obniżyć lukę kosztową i uniezależnić nas od Azji.

Po trzecie, cła i protekcjonizm. Unia już ogłosiła cła wyrównawcze na chińskie EV (sięgające nawet 38,1 proc.). To administracyjnie podniesie ceny chińskich produktów i zmusi producentów do zmiany strategii. Jest to wprawdzie sztuczny mechanizm, ale Chiny przez lata robiły przecież to samo, stosując własne subsydia i ulgi.

Po czwarte, czynniki pozacenowe. Europejscy konsumenci i rządy mogą zacząć preferować "local content". Kierując się nie tylko ceną, ale też bezpieczeństwem dostaw, śladem węglowym (mechanizm CBAM) czy wspieraniem rodzimych marek, mogą stopniowo odwracać trend.

Chińska strategia szoku cenowego jest niezwykle skuteczna w zdobywaniu rynku tu i teraz. Pytanie brzmi, jak długo można wygrywać wojnę cenową za granicą, jednocześnie przegrywając ją na własnym podwórku.