Po zmianie sposobu prowadzenia upadłości dewelopera Gant z układowego na likwidacyjny, a następnie umorzeniu postępowania, spółką administruje tymczasowo Kancelaria Syndyków Piątkowski Szczerbiński. Majątku jednak nie licytuje, bo zaraz po uprawomocnieniu umorzenia, musi zwrócić zarząd. Obecnie zasiada w nim tylko Marcin Kamiński, powołany w atmosferze skandalu po odwołaniu wiceprezesa Ireneusza Radaczyńskiego.
Prezesi listy piszą
Obydwaj menadżerowie deklarują chęć współpracy z syndykiem. Na początku tygodnia Marcin Kamiński wysłał do kancelarii list, w którym oskarżył Ireneusza Radaczyńskiego o próbę wyprowadzania ze spółki majątku przez zmianę rad nadzorczych, zarządów i komplementariuszy spółek powiązanych, w których powinien się znajdować majątek Ganta. Pod obronę syndyka uciekł się również były wiceprezes, dostarczając mu wytłumaczenia podjętych decyzji i oskarżając poprzednie zarządy Ganta o wyprowadzanie pieniędzy.
Jak pisze w liście do syndyka Ireneusz Radaczyński, w niedzielę 6 lipca, dzień przed decyzją sądu i odwołaniem z zarządu, zawarł porozumienie z inwestorem, który miał sfinansować układ. Warunkiem miało być zabezpieczenie dotychczasowego majątku przez przewłaszczenie wszystkich udziałów w spółkach zależnych i powołanie nowych osób reprezentujących spółki – zarządów i komplementariuszy. Do organów spółek zależnych powołał więc siebie oraz swojego brata, a udziały zaś trafiły do podmiotów powiązanych z rodziną Radaczyńskich. Transakcje zostały jednak zawarte bez wiedzy i zgody nadzorcy, dlatego dziś syndyk wątpi w ich skuteczność.
Inwestor z wizerunkiem
Były wiceprezes nie chce ujawnić, kim jest tajemniczy inwestor. Jak tłumaczy - w trosce o jego reputację.
- Nie jest to podmiot powiązany ze mną, bo na ratowanie Ganta potrzeba nawet 100 mln zł. Złożyłem zażalenie na decyzję sądu, co wydłuży czas pracy w spółce syndyka. Mam nadzieję, że we współpracy z nim oraz inwestorem uda się przeprowadzić układ. Warunkiem inwestora jest jednak przejrzysta struktura Ganta. Zarządowi powiązanemu z rodziną Antkowiaków przez wiele miesięcy nie udało się uporządkować struktury Ganta, tak jak wymagał sędzia. W efekcie dochodzenie od tych spółek zwrotu udzielonych pożyczek jest niemożliwe – mówi Ireneusz Radaczyński.
- Nigdy nie było żadnego inwestora. Nawet w komunikacie o rezygnacji z zarządu Pawła Miodka pan Radaczyński wskazywał, że powodem jest brak zgody wierzycieli na prowadzenie upadłości układowej. Były wiceprezes zagarniał majątek Ganta w takim pośpiechu, że dokonywał zmian w zarządach nawet tych spółek, które już dawno są poza grupą. Moim poprzednikom nie udało się uprościć struktury spółki, bo to generowałoby olbrzymie koszty podatkowe – mówi Marcin Kamiński, prezes Ganta.
Ireneusz Radaczyński przekonuje syndyka, że inwestor jest nadal skłonny do uczestnictwa w procesie. Żeby było to realne, zobowiązuje się do przeniesienia wszystkich udziałów i praw, które ma w spółkach zależnych na Ganta, lub spółkę bezpośrednio od niego zależną. Wczoraj dostarczył do syndyka notarialną umowę z inwestorem, który zadeklarował 5 mln zł pożyczki zabezpieczonej na udziałach w spółkach zależnych Ganta.
- Umowa mówiła wyraźnie, że warunkiem jest prowadzenie upadłości układowej. Nie wiemy, czy po umorzeniu postępowania ta umowa przestała obowiązywać, czy nie obowiązuje tymczasowo, do powrotu do opcji układowej. Jednak, żeby sąd się na to zgodził, potrzeba nie tylko wsparcia finansowego, ale także zgody największych wierzycieli, bo to właśnie między innymi za ich rekomendacją zmieniono sposób prowadzenia postępowania – mówi Maciej Piątkowski, syndyk Ganta.
Kolejka do prokuratora
Marcin Kamiński, prezes Ganta uważa, że umowy zawarte przez Ireneusza Radaczyńskiego są próbą wyprowadzenia aktywów. Były wiceprezes zaś sugeruje, że to obrona poprzednich zarządów przed drobiazgowym badaniem transakcji pomiędzy Gantem, spółkami zależnymi oraz podmiotami powiązanymi z otoczeniem i rodziną założycieli spółki. Jako dowód wskazuje zawiadomienie syndyka złożone we wrocławskiej prokuraturze o podejrzeniu wyrządzenia spółce szkody w wielkich rozmiarach, opiewające na ponad 772 mln zł. Syndyk, ani prokuratura o szczególach zawiadomienia nie chcą rozmawiać.
Ireneusz Radaczyński, jako prezes Budopolu Wrocław (jego powołanie do zarządu było jedną z kontrowersyjnych decyzji z 7 lipca, tłumaczonych jako działanie według wskazań inwestora),także złożył w prokuraturze doniesienie dotyczące działań na szkodę Budopolu, których mieli się dopuścić zarządzający Ganta – m.in. rodzina Antkowiaków oraz współpracujący z nim Sławomir Skrzypek. Według niego, spółki zależne giełdowego Ganta miały finansować prywatne spółki związane z rodziną Antkowiaków, udzielać im i osobom z nimi związanym wielomilionowych pożyczek, które niczym nie były zabezpieczone. W marcu 2013 r. Gant odpisał 146 mln zł takich pożyczek udzielonych m.in. spółce Kantor (spoza grupy), a Grzegorz Antkowiak na spotkaniu z dziennikarzami i analitykami tłumaczył, że spółka nie będzie ich egzekwować, póki wierzyciel je spłaca.
- Pożyczki do tych spółek to sprawy jeszcze poprzednich zarządów, ja nie potrafię ich wyjaśnić, ale przecież były audyty – mówi Marcin Kamiński.
Z Karolem Antkowiakiem nie udało się nam porozmawiać.
Ciężkie działa w wojnie o majątek Ganta
opublikowano: 2014-07-18 10:06
Odwołany wiceprezes zapowiada, że z pomocą syndyka może przyciągnąć inwestora. Obecny zarząd zaprzecza: żadnego inwestora nie było.