Co zrobi FOMC na ostatnim w tym roku posiedzeniu?

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2007-11-22 14:14

Do ostatniego w tym roku posiedzenia FOMC zostało niecałe dwa tygodnie (11 grudnia). W ostatnich tygodniach członkowie Fed wiele razy sygnalizowali, że nie są wcale przekonani do kolejnego obniżenia stóp. Już około dwa tygodnie temu Randall Kroszner, gubernator Fed, wyraźnie powiedział, że FOMC nie planuje obniżki na kolejnym posiedzeniu Komitetu. Podobnie też wypowiadali się jego koledzy. Na przykład w mijający tygodniu inwestorzy przestraszyli się protokołu z ostatniego posiedzenia FOMC oraz rozszerzonych prognoz makroekonomicznych Fed. Co prawda członkowie FOMC dużo mówili o kryzysie na rynkach finansowych oraz o zagrożeniu, które stanowi dla gospodarki, ale jednocześnie określili podjętą decyzję o obniżce stóp, jako „close call", z czego wynika, że argumenty „za" nieznacznie jedynie przeważyły nad „przeciw". Na domiar złego Fed obniżył prognozy wzrostu na 2008 rok z 2,5 - 2,7 proc. na 1,8 - 2,5 proc. Z tego raportu można było wyciągnąć wniosek, że Fed godzi się na spowolnienie gospodarcze, ale stóp obniżać nie będzie - o ile sytuacja się znacznie nie pogorszy.

A co na to rynek? Sądząc po zachowaniu obligacji ciągle zakłada z dużym prawdopodobieństwem, że obniżka nastąpi. Ekonomiści i analitycy nadal nalegają na obniżki stóp. Przykładem niech będzie Jean-Michel Six, główny ekonomista Standard&Poor's, który oczekuje, Fed w przyszłym roku obniży stopy 3,5 proc. z obecnych 4,5 proc. Nie mówi tylko, co stanie się z inflacją (to nawiązanie do mojego poprzedniego wpisu). Oczekiwania rynku muszą członków Fed bardzo niepokoić, bo doskonale wiedzą, że kolejne obniżki stóp oznaczają osłabienie dolara, który i tak już powoli wpada w spiralę spadków. Ostatnie pomruki OPEC, co prawda nie doprowadzą w krótkim terminie do kwotowania ropy w euro, ale w dłuższym jest to całkiem prawdopodobne. Można sobie wyobrazić, jaka byłaby reakcja rynków walutowych na taką decyzję. I bez tego dolar jest już walutą niepożądaną. Ze wszystkich stron świata docierają informacje mówiące o niechęci do przyjmowania amerykańskiej waluty. Ostatnio na przykład przeczytałem w Financial Times, że w Indiach nie płaci się już dolarami za wstęp do zabytków. Hindusi chcą twardej waluty, czyli rupii .

Wszystkie te ostrzeżenia trafiają w próżnię, co było widać we wtorek, kiedy to od rana po parkietach krążyły pogłoski o wcześniejszym posiedzeniu FOMC, na którym miałyby zostać obniżone stopy procentowe. Obóz byków jakoś nie dostrzegał tego, że obniżka stóp we wrześniu o 0,5 pkt. proc. i w październiku o kolejne 0,25 pkt. proc. pomogła tylko na chwilę. Indeks S&P 500 w środę skończył sesję na poziomie o 6,8 procent niższym w stosunku do zakończenia sesji 18 września, kiedy to po raz pierwszy Fed obniżył główną stopę procentową. Druga obniżka (31.10) pomogła tylko na jedną sesję, poczym indeks spadł do środy o 8,5 proc. Widać, że obniżki nie działają, ale gracze nadal się łudzą po pierwsze, że nastąpią, a po drugie, że w końcu pomogą.

W tej sytuacji nawet niezbyt dziwi to, że Abby Joseph Cohen (z Goldman Sachs), uznawana w czasach hossy XX wieku za nieomylnego guru, opublikowała raport, w który prognozuje wzrost indeksu S&P 500 do końca roku do 1.600 pkt. (czyli o blisko 13 procent) twierdząc, że inwestorzy skupią się na spółkach spoza sektora finansowego. Uważam, że to nie jest racjonalna prognoza, bo jeśli spółki finansowe będą miały coraz większe kłopoty to z finansowaniem będą problemy, a to zaszkodzi również innym sektorom rynku. Nawiasem mówiąc ciekawe jest to, że wiodąca analityczka firmy jest taką optymistką podczas gdy inni tam zatrudnieni analitycy publikują bardzo pesymistyczne w swojej wymowie raporty. To właśnie Goldman Sachs dał w poniedziałek rekomendację „sprzedaj" dla Citigroup twierdząc, że w ciągu 2 kwartałów bank ten wpisze w straty kolejne 15 mld dolarów. Obniżył też prognozy zysku dla Merrill Lynch, Morgan Stanley, JP Morgan i Lehman Brothers. To również ta firma opublikowała niezwykle "niedźwiedzi" raport, w którym zapowiadał, że ceny domów jeszcze znacznie spadną, rezerwy w bankach się zwiększą, a wiele instytucji ubezpieczających kredyty, żeby przeżyć będzie musiało podnieść kapitał. Gdzie w tych warunkach jest miejsce na 10. procentowy wzrost indeksów?

Zakładam, że indeksy w końcu roku rzeczywiście wzrosną, bo „window dressing" się giełdom należy, ale nie wierzę w tak nieracjonalne zachowanie rynku, którego w przyszłym roku nie czeka nic dobrego. Niczego jednak do końca wykluczyć się nie da, bo rynek jest krańcowo nielogiczny, więc z góry mówię: jeśli się mylę to odszczekam . To jednak tylko dygresja. Podstawowe pytanie brzmi: czy Fed znowu się podda presji rynków i stopy obniży, czy pójdzie na konfrontację z funduszami i jaki każda z tych decyzji będzie miała wpływ na rynek? Liczę przede wszystkim na komentarze pod blogiem, bo prawdę mówiąc sam nie wiem, co się wydarzy. Wiem, co ja bym zrobił na miejscu FOMC. Poszedłbym na konfrontację. Dzięki temu wzrosłaby wiarogodność Fed, dolar by się umocnił, ropa staniała, a gracz zrozumieliby, że nie są w stanie przeprowadzić swojej woli. Być może pierwszą reakcją byłaby wyprzedaż akcji, ale rynki bardzo szybko by się uspokoiły, a być może nawet zaczęto by mówić, że jeśli stopy nie są obniżane to Fed musi wiedzieć coś więcej niż cały rynek, a sytuacja wcale nie jest tak znowu dramatyczna.