Czegoś takiego trudno się było spodziewać. Szef sporego TFI zajął się losem osób fizycznych inwestujących na giełdzie na własny rachunek. Postuluje radykalną zmianę w sposobie dystrybucji analiz spółek przez biura maklerskie. W imię transparentności rynku jest gotów poświęcić część przewagi, jaką inwestorzy instytucjonalni mają nad drobnymi.

— Rekomendacja to istotna informacja z perspektywy rynku i emitenta — podkreśla Sebastian Buczek, prezes Quercus TFI. Raport zazwyczaj trafia najpierw do klientów domu maklerskiego, a dopiero po kilku lub kilkunastu dniach jego część lub rzadziej całość jest upubliczniana. Bywa, że biura maklerskie obsługujące wyłącznie instytucje w ogóle nie odtajniają rekomendacji. Obsługującym zarówno fundusze, jak i inwestorów detalicznych zdarza się wprowadzać dodatkowe reguły. Klientom instytucjonalnym rekomendacja jest udostępniana trochę wcześniej niż indywidualnym, a jeszcze później mogą zapoznać się z nią mniejsi i więksi inwestorzy, którzy nie są klientami brokera.
Według Sebastiana Buczka, każda rekomendacja powinna być do razu publicznie dostępna.
— Quercus TFI ma rachunki w wielu biurach maklerskich. Z jednymi handlujemy więcej, z innymi mniej, ale od wszystkich dostajemy rekomendacje. Inwestor indywidualny, który założy 10 rachunków, też będzie otrzymywał te analizy, choć ze względu na posiadany kapitał obrót będzie generował prawdopodobnie w jednym — tak samo jak inwestor indywidualny, mający tylko jeden rachunek. Dlaczego więc ten ostatni ma być poszkodowany i dostęp do większości rekomendacji otrzymywać z opóźnieniem? — pyta Sebastian Buczek.
Idealista i realiści
Domy maklerskie sprzeciwiają się takiemu stawianiu sprawy. Nie wszyscy chcą się jednak wypowiadać. — Nie chcę prowadzić polemiki z moim dobrym klientem na łamach prasy — zaznacza Michał Marczak z mBanku.
— Rozumiem koncepcję w sensie transparentności i równego dostępu do informacji. Jest to godne pochwały, idealistyczne zamierzenie, ale bardzo trudne do zrealizowania — podkreśla szef jednego z brokerów, zastrzegając anonimowość. Podstawowy argument domów maklerskich sprowadza się do tego, że stworzenie analizy wiąże się po ich stronie z kosztami.
— Trudno sobie wyobrazić model biznesowy, który opiera się tylko na kosztach,a nie zakłada przychodów. Tak właśnie musiałoby wyglądać rozdawanie rekomendacji dla nieklientów. Udostępnianie fragmentów lub opóźnionych rekomendacji ma na celu pokazanie ich wysokiej jakości, aby zachęcić inwestorów do założenia rachunku i płacenia prowizji — mówi Michał Wojciechowski, zastępca dyrektora DM Banku Ochrony Środowiska.
— Rekomendacje to produkty, które przygotowują eksperci i ktoś musi za te produkty zapłacić. Jeśli mają być dostępne dla wszystkich, to albo nie będą wysokiej jakości, albo musi się znaleźć inne źródło ich finansowania. Może je np. współfinansować giełda. My mamy też analizy opłacane przez emitentów. One są od razu udostępniane wszystkim zainteresowanym — dodaje Tomasz Bardziłowski, wiceprezes Vestor DM. Sebastian Buczek uważa, że brokerzy działający w tradycyjnym modelu i tak wyszliby na swoje, od razu udostępniając rekomendacje wszystkim.
— Inwestor uznający, że dany broker ma dobre analizy, sam z siebie powinien chcieć się do niego przenieść. To relacja fair: widzę, że ktoś jest w czymś dobry, korzystam z tego, więc pozwalam mu zarobić. Tak to działa w biznesie instytucjonalnym. Każde TFI ma własny ranking brokerów i zwykle ci, którzy lepiej wykonują swoją pracę, dostają więcej handlu od inwestorów. Zakładam, że w przypadku inwestorów indywidualnych zasada powinna być taka sama — tłumaczy Sebastian Buczek.
— Rekomendacja to koszty po naszej stronie. Jeśli nasza rekomendacja jest ceniona, to oczekiwałbym, że za jej udostępnienie ktoś nam zapłaci. Wiem z doświadczenia, że teza o zlecaniu transakcji tym brokerom, których rekomendacje cenią, jest czystą teorią. Ale rozumiem zarządzającego TFI — z jego punktu widzenia idealnie by było, gdyby miał dostęp do wszystkich analiz — komentuje Szymon Ożóg, dyrektor zarządzający polskiego oddziału Haitong Banku, który inwestorów detalicznych nie obsługuje.
Coś się zmieni
Specjalista przyznaje jednak, że w 2018 r. sposób dystrybucji rekomendacji się zmieni ze względu na dyrektywe MiFID II. Sęk w tym, że nie bardzo wiadomo jak. Sama dyrektywa zakłada oddzielenie prowizji za handel od opłat za analizy.
— W MiFID II jest pewna sprzeczność. Z jednej strony znajduje się zalecenie, by analizy trafiały do jak najszerszego grona inwestorów, a z drugiej założenie, że będą płatne. Nie wiem, jak to będzie rozwiązane w praktyce. Być może tak, że informacja o tym, że bank X zaleca kupno spółki Y będzie przekazywana od razu do wszystkich, a argumentacja, która za tym stoi, tylko do tych, którzy za to zapłacą — dodaje Szymon Ożóg.
W portalu pb.pl weź udział w sondzie na temat korzystania z rekomendacji.