Ważne, żeby zacząć, nawet od małej kwoty. Inwestowanie powinno być częścią finansów rodzinnych – powiedział niedawno na konferencji Bankier.pl pewien młody człowiek, co przypomniało mi, ile czasu ociągałem się z wejściem na rynek kapitałowy.
W końcu to jednak zrobiłem. 12 listopada 2024 r. upubliczniłem swój portfel o wartości 50 tys. zł, w którym znajdowały się akcje pięciu spółek. Wyznaczyłem sobie cel: osiągnięcie 1 mln zł w ciągu 25 lat. Po dwunastu miesiącach zmierzam do celu nawet szybciej, niż to konieczne, w czym duża zasługa znakomitej koniunktury na giełdzie.
W rok zarobiłem 34,6 proc., a mój portfel urósł z 50 do ponad 67 tys. zł.
Atrem dołożył najwięcej
Największą cegiełkę do takiego wyniku dołożyła zwyżka notowań Atremu. Akcje te kupiłem po około 11 zł, a obecnie kosztują około 50 zł i na dodatek zgarnąłem sporą dywidendę. Chciałbym, żeby częściej trafiały mi się takie perełki, ale żeby je znaleźć, trzeba sporego wysiłku, by zidentyfikować małe, najlepiej przechodzące przejściowe kłopoty spółki, którym zaczyna sprzyjać koniunktura rynkowa.
Duży udział we wzroście portfela miała także Enea, która poprawiła wyniki, a zarząd jako pierwszy w branży zadeklarował wypłatę dywidendy, co na powrót przyciągnęło uwagę inwestorów instytucjonalnych. Choć wydatki inwestycyjne na OZE mogą budzić kontrowersje, a spółka jest kontrolowana przez skarb państwa – co gwarantuje niestabilność – to na razie nie zdecydowałem się na realizację zysków.
Cierpliwie trzymam też akcje Diagnostyki. Udział w pierwszej ofercie publicznej i późniejsze dokupienie akcji były dobrą decyzją, a na razie spółka rozwija się w oczekiwanym przeze mnie tempie.
Cierpliwość to zresztą słowo-klucz w mojej filozofii inwestycyjnej. Pewnie dawno temu mógłbym już sprzedać akcje Echa, Apatora czy Arlenu, ale tak jak nie oceniam książki po okładce, tak nie oceniam spółek po jednym kwartale. Nawet jeśli – jak w wypadku Arlenu – wypada słabiej, to czas na weryfikację przyjdzie wtedy, gdy firma zacznie realizować pozyskiwane w ostatnim czasie kontrakty i śmielej wyjdzie za granicę.
Do portfela nie wszystko mi pasuje
Oczywiście nie wszystkie inwestycje były udane. Tak było z akcjami Asbisu, które zdecydowałem się sprzedać 18 grudnia 2024 r., kiedy przyniosły mi kilkunastoprocentową stratę. Uznałem, żę problemy spółki w Kazachstanie i niestabilność ukraińskiego rynku nie pozwolą na szybki powrót do dynamiki wyników, jaka wcześniej stała za imponującym, 750-procentowym rajdem notowań.
I wiecie co? Akcje od tego czasu nie były już tańsze, a kurs wspiął się o ponad 70 proc. Ja postawiłem wówczas na Eneę i był to dobry wybór – akcje podrożały o 85 proc. Błędna decyzja nie pociągnęła więc za sobą kolejnej błędnej, co na rynku też się zdarza.
Asbis nie pasował mi jednak do portfela również z innego niż fundamentalny powodu. Była i chyba wciąż jest to spółka bardzo popularna wśród części aktywnych drobnych inwestorów – podobnie jak XTB czy wcześniej Votum. Jeśli słyszeliście o „crowded trades”, czyli zatłoczonych pozycjach, to właśnie za taką uważałem Asbis. Za dużo tu emocji i jednostronnego przekazu w mediach społecznościowych. Staram się nie wstępować do żadnego kościoła wyznawców pojedynczej spółki, co może skończyć się zbyt dużą, a więc niekomfortową dla mnie pozycją oraz szukaniem w doniesieniach ze spółki tylko tego, co potwierdza moją tezę inwestycyjną. Wolę nawet zarobić mniej, ale spać spokojnie. Dlatego też szukam dywersyfikacji i mam w portfelu kilkanaście walorów. Żaden z nich nie waży więcej niż 15 proc., więc nawet gwałtowny zwrot notowań na pojedynczej sesji nie powoduje topnienia wartości portfela w tempie, które rodziłoby duży stres i skłaniało do gwałtownych decyzji.
Ilu przykazań się trzymam
Przed rokiem deklarowałem, że będę inwestował przede wszystkim w akcje na rynku polskim, bo o nim wiem najwięcej. Nie zamierzałem jednak unikać inwestycji zagranicznych, bo koniec końców liczy się cel, a nie droga. Dopuszczałem możliwość, że w portfelu znajdą się też obligacje - skarbowe i korporacyjne. Nie odżegnywałem się od funduszy i ETF-ów, bo to ciekawy sposób na dywersyfikację portfela o surowce albo aktywa z rynków trudniej dla mnie dostępnych, np. azjatyckich.
Po roku okazało się, że trzymam się tych założeń. Wróciłem zresztą do notatek sprzed dwunastu miesięcy – przygotowałem sobie wówczas dekalog zarządzania portfelem. Założyłem w nim m.in., że będę miał około 40 proc. akcji, 40 proc. funduszy, 10 proc. obligacji i 10 proc. inwestycji alternatywnych, jak kryptowaluty i surowce. 70 proc. miały stanowić inwestycje w Polsce, 30 proc. – za granicą.
Czas pokazał, że skupiłem się na polskich akcjach, udział zagranicznych jest niewielki, a złota czy bitcoina w ogóle nie dotykałem. Fundusze (ETF-y) mam w portfelu, ale w hossie łatwiej o wzięcie odpowiedzialności za swoje inwestycje, dlatego udział wehikułów zarządzanych przez kogoś innego jest marginalny. Ewidentnie wolę sam trzymać kierownicę.
Przed rokiem obiecałem sobie, że co miesiąc będę rewidował skład portfela i prowadził dość rozbudową bazę danych. Jak to często bywa, pozostało to na papierze, bo rewizja składu portfela odbywa się w nieregularnych odstępach, a bazy danych nie stworzyłem żadnej – po prostu nie mam na to czasu. Inwestowanie to nie jest mój etat, więc nie może mi to pochłaniać kilku godzin dziennie – i nie pochłania, co pokazuje, że – jak radził mi niedawno Przemek Barankiewicz z Finaksa – oprócz celu i motywacji ważne, by dostosować styl inwestowania do siebie. Swojego temperamentu i codziennych obowiązków. A do takich zaliczam to, co postawiłem sobie za drugi cel wart nie mniej niż 1 mln zł.
Obiecałem wam pomoc w postawieniu pierwszych kroków inwestycyjnych, lepszym zrozumieniu instrumentów finansowych, niuansów rynku i jego uczestników. Opublikowałem grubo ponad 100 artykułów, wysłałem kilkadziesiąt newsletterów i 25 podcastów. Rozmawiałem z prezesami spółek, analitykami i zarządzającymi funduszami. Pojawiłem się na konferencji Wall Street, a wkrótce będę na konferencji ForFin 25.
Bez nerwowych ruchów
Mój starszy kolega Toomas z Estonii opowiedział niedawno ciekawą historię o tym, że największym kryzysem w jego portfelu był ten, który nigdy nie nadszedł.
"Gdybym nic nie zrobił, moje sprzedane w 2017 r. akcje Microsoftu byłyby teraz warte 83 tys. EUR więcej, a Apple'a - 38 tys. EUR więcej. Razem to 121 tys. EUR - prawie dwukrotność mojego kapitału początkowego, który zainwestowałem w 2002 r." – mówił.
Przypomniał, że cały 2016 r. wypełniony był prognozami poważnego krachu. Rekordowo wysoki poziom zadłużenia publicznego, bańka technologiczna, brexit, Trump, groźba globalnej recesji, wojna handlowa między USA a Chinami – to tylko kilka z tematów, które wypełniały serwisy informacyjne. Brzmi znajomo?
"Sprzedałem jedną trzecią moich akcji Microsoftu i Apple, połowę moich akcji Berkshire Hathaway i tak dalej. Siedziałem na pieniądzach i próbowałem znaleźć argumenty, żeby przekonać samego siebie, że pomysł sprzedaży był słuszny. Wszystko jest ryzykowne i drogie" - wspomina Toomas.
Wyczuć rynek jest bardzo trudno, dlatego nie spekuluję szukając górek i dołków. Mam świadomość, że jeśli przyjdzie czas na sprzedaż akcji, to prawdopodobnie zrobię to za późno. Ale w długim terminie rynki akcji idą w górę, a na realizację celu mam jeszcze 24 lata.
Jak przyznaje, ani bessa po upadku banku Lehman Brothers, ani europejski kryzys zadłużenia, koronawirus, Trump ani Putin nie wyrządziły mu tylu szkód, co te kilka kliknięć myszką na początku 2017 r., kiedy podjął decyzję o sprzedaży akcji za pośrednictwem rachunku internetowego.
„Wiem z pierwszej ręki, że nie potrzeba upadku Lehman Brothers, żeby osiągnąć marne zyski. Wystarczy źle wyczuć rynek. Ta lekcja powstrzymuje mnie przed klikaniem w te przyciski nawet teraz, gdy pokusa realizacji zysków rośnie" – dodał, odnosząc się do bieżącej sytuacji na rynku, kiedy nie ma dnia bez opinii o bańce AI na miarę tej dotcomowej z przełomu wieków, nie ma tygodnia bez zaskakującego ruchu Donalda Trumpa czy miesiąca bez rozbudzenia nadziei na zakończenie wojny w Ukrainie.
Wyczuć rynek jest bardzo trudno, dlatego nie spekuluję, szukając górek i dołków. Mam świadomość, że jeśli przyjdzie czas na sprzedaż akcji, to prawdopodobnie zrobię to za późno. Ale w długim terminie rynki akcji idą w górę, a na realizację celu mam jeszcze 24 lata. Milion w portfelu jest realny.
