Po tym fragmencie tekstu Czytelnik może dojść do wniosku, że zapowiadam nadejście nowej hossy. I byłby bliski prawdy, bo co prawda nie wiem jeszcze, czy mamy do czynienia jedynie z korektą całej bessy, czy z początkiem nowej hossy, ale tego ostatniego nie wykluczam. Od dawna powtarzam, że dopiero jesienią zobaczymy, na czym stoimy. Zobaczymy, w jakim stopniu te wszelkie pomoce rządowe, bankowe, kreatywne księgowości itp. pomogą gospodarce. Bo to od stanu gospodarki globalnej zależy przecież to, czy napędzany nadziejami wzrost z korekty zamieni się w hossę.
W jedno, proszę, nie wierzcie: w to, że decyzje bardzo reklamowanego szczytu G20, doprowadziły do dużych wzrostów indeksów giełdowych. Mam inne zdanie niż to prezentowane przez „mainstream". Gdyby gracze uwierzyli w to, co zostało postanowione na szczycie to indeksy mocno by spadały. Ostre regulacje i sankcje wymierzone w raje podatkowe nie są tym, co fundusze inwestycyjne mogą pokochać. Zasilenie MFW z pewnością pomoże krajom rozwijającym się, ale przede wszystkim tym, które będą potrzebowały pomocy. Nie ma ono znaczenia dla USA, strefy euro, Japonii itp. czyli do krajów z których kryzysy wyszedł. Nie ulega jednak wątpliwości, że ta decyzja zwiększyła zaufanie do emerging markets. Nic dziwnego, że indeksy w tych krajach szybko rosną. Budujemy kolejną bańkę?
Gracze pokochali za to z pewnością decyzję amerykańskiego FASB (Financial Accounting Standards Board) - podjętą w dzień szczytu G20. Ten organ regulacyjny postanowił, że w księgowości nie będzie obowiązywała reguła „mark to market" zgodnie z którą w księgach aktywa wyceniane były zgodnie z ich wartością ustalaną przez rynek. Teraz niektóre aktywa będą mogły być ustalane przez na przykład banki zgodnie z teoretycznymi wycenami ich wartości. Mało tego - te zasady będą działały wstecz. Inaczej mówiąc usankcjonowano kreatywną księgowość, dzięki której zyski banków w pierwszym kwartale mocno wzrosną. W wynikach Wells Fargo i Goldman Sachs już zapewne widać wpływ zamiany zasad księgowych. Nic dziwnego, że FASB miał problemy - przyjęto tę regulację stosunkiem głosów 3:2.
Wracając do szczytu G20 przypomnijmy, że liderzy krajów tworzących tę grupę przyrzekli sobie solennie, że nie będą stosowali protekcjonizmu. To samo mówili jednak w końcu zeszłego roku, a od tego czasu wprowadzili 47 różnych regulacji protekcjonistycznych (dane Banku Światowego). Zapowiedzieli też znaczne zwiększenie regulacji rynków finansowych (również sektora „shadow banking" wraz z funduszami hedżingowymi). Każdy kraj ma to zrobić we własnym zakresie „wtedy, kiedy sytuacja się uspokoi". Zapowiedziano też stworzenie globalnego organu monitorującego sytuację na rynkach finansowych oraz utworzenie „czarnej listy" rajów podatkowych, które zostaną objęte sankcjami.
Komunikat promieniał optymizmem. Mówiono o „historycznym kompromisie, a Nicholas Sarkozy stwierdził nawet, że "szczyt przeszedł jego oczekiwania". Musiały to być bardzo ograniczone oczekiwania, bo co prawda dobrze, że szczyt postanowił podjąć opisane wyżej działania, ale bardziej istotne jest to, czego nie zrobił i kiedy i jak państwa zrobią to, do czego się zobowiązały. Prawdę mówiąc prawdziwym sukcesem było to, że szczyt zakończył się bez spodziewanych rozdźwięków między Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią i Japonią z jednej strony (zwolennicy zwiększenia interwencjonizmu państwowego), a Francją i Niemcami (zrobiliśmy, co trzeba było, teraz poczekamy na wyniki). Po prostu znaleziono najmniejszy wspólny mianownik, bo celem szczytu było pokazanie jedności i danie nadziei. I ten cel został osiągnięty. Ponieważ nie osiągnięto kompromisu w sprawie środków stosowanych do zwalczania kryzysu to nic o tym nie mówiono.
Jedno jest oczywiste: z pewnością nie można mówić o zbudowaniu nowego ładu w światowych finansach, czyli nowego Bretton Woods. Do powstania nowego ładu jest jeszcze bardzo daleko. Można wręcz powiedzieć, że jest coraz dalej. Wiem, że to dziwnie brzmi, szczególnie na tle licznych komentarzy, w których mówi się o tym, że taki ład właśnie się tworzy, ale ja uważam, że ta, medialna większość, która chce reform porusza się w oparach utopii. Dla jasności: uważam, że zbudowanie nowego ładu jest niezbędne, ale tym razem się ono nie uda. Mówi się na przykład o wprowadzenia sensownych regulacji rynków finansowych. Bardzo dobrze, ale kto to ma zrobić? Ci sami ludzie, którzy od lat rządzili w spółkach, bankach centralnych, rządach i doprowadzili do obecnego kryzysu? Poza tym lobbyści zrobią wszystko, żeby reformy były bardzo ograniczone.
Nawiasem mówiąc całkowicie nie zgadzam się z opiniami zgodnie z którymi skończył się neoliberalny porządek świata i rozpoczęła się Nowa Era. Owszem szkoła chicagowska trochę oberwała, a jej wyznawcy nieco przycichli, ale bez złudzeń: istnieją, są większością i mają dużą przewagę. Można choćby spojrzeć w komentarze pod moim blogiem, żeby zobaczyć, że olbrzymia większość z nich popiera wolny rynek w wydaniu friedmanowskim. Trwająca już ponad 30 lat indoktrynacja prowadzona nie tylko na poziomie uczelni, ale i różnych „think tanks" (a przecież ciągle powstają nowe - np. FOR Leszka Balcerowicza) doprowadziła do sytuacji, w której będzie bardzo trudno o zmianę poglądów elit. A bez takiej zmiany nie przeprowadzi się poważnych reform. Prawdę mówiąc to należałoby doprowadzić do wymiany elit finansowych (pisze o tym były główny ekonomista MFW w artykule: http://www.theatlantic.com/doc/200905/imf-advice ), ale tego bez rewolucji nie da się zrobić.
Wystarczy dobrze przyglądać się temu, co dzieje się na rynkach, żeby stwierdzić, że nie jest prawdziwe powiedzenie: „nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki". Ależ można - właśnie do niej wchodzimy. W drugiej połowie roku zobaczymy już skutki pomocy, którą rządy i banki centralne zaaplikowały gospodarkom od Chin i Japonii poprzez Europę, aż do USA. Poprawa doprowadzi do medialnego zamknięcia wieka nad trumną kryzysu, a to z kolei znacznie stępi pazury tych polityków, którzy chcieliby gruntownej zmiany systemu.
Owszem, dojdzie do upudrowania systemu, jakieś reformy zostaną wprowadzone, ale stopień finansjeryzacji gospodarki zmniejszy się nieznacznie, tykająca bomba derywatów nie zostanie rozbrojona a rynkiem walutowym i surowcowym rządzić będą fundusze (również nadal mało regulowane fundusze hedżingowe). Nieśmiało mówi się o zmianie sposobu wynagradzania menadżerów. Dobrowolnie zrezygnują z opcji na akcje? A przecież to właśnie te opcje plus absurdalne premie roczne doprowadzają do tego, że menedżerowie mają bardzo krótki horyzont. Ważne jest tylko to, żeby szybko i dużo zarobić. Co się stanie potem z firmą? Po nas choćby potop... Wyobrażacie sobie, żeby wprowadzony został podatek Tobina (opodatkowanie transakcji walutowych)? A gdzie by się podziali ci gracze, którzy w ciągu tygodnia obracają na rynku walutowym pieniędzmi, które są większe od handlu całego świata w ciągu roku? A przecież taki, wybitnie spekulacyjny, rynek walutowy jest przyczyną wielu kryzysów... Wyobrażacie sobie, żeby zwiększono (wielokrotnie a nie o 10 procent) wartość depozytów na rynku derywatów i ograniczono dźwignię finansową? A przecież to derywaty doprowadzają do zwariowanych ruchów na rynkach finansowych. Wprowadzenie takich ograniczeń zrujnowałoby tak wielu ... że jest to po prostu niemożliwe.
Niewiele się zmieni, a my sami, żądając dużych stóp zwrotu, kredytów ponad nasze możliwości, ochrony miejsc pracy itd. itp. zmusimy polityków do wprowadzania rozwiązań, które będą pseudo-reformami. W demokracji nie ma warunków do przeprowadzenia poważnych, bolesnych reform. Są one w warunkach „suwerennej demokracji" (Rosja), czy w „autokratycznej demokracji" (Chiny). To nie znaczy, że nawołuję do zmiany systemu - nikt nie wymyślił niczego lepszego niż demokracja, ale wiem, że to nie sprzyja reformom. Kłania się tutaj „Doktryna szoku" Naomi Klein à rebour. Tam neoliberałowie przeprowadzają swoje reformy korzystając z kataklizmów, przewrotów itp. Nie tylko jednak oni mogą takie okoliczności wykorzystywać.
Świat finansów nie wyciągnął zbyt wielu nauk z obecnie trwającego kryzysu. Kapitałów czekających na okazję jest mnóstwo i każdy chce zarobić. Sposób myślenie inwestorów/graczy się nie zmienił. Zarządzający funduszami się w większości nie zmienili, a nawet jeśli się zmienili to na ich miejsce przyszli inni wychowani w tym samym duchu. „Miękkie" regulacje niewiele tylko zmienią sposób działania. To wszystko sygnalizuje, że droga do kolejnych baniek spekulacyjnych jest otwarta.
W ostatnim numerze „Forum" przeczytałem wywiad, którego Süddeutsche Zeitung udzielił Peter Sloterdijk, niemiecki filozof i eseista. Na temat kryzysu powiedział on między innymi, że „...co do tego wszyscy są zgodni - rezultatem obecnego kryzysu może być tylko kolejny kryzys. W najlepszym wypadku możemy odroczyć definitywne przesilenie albo - ściśle mówiąc - zastąpić ostateczne rozstrzygnięcie permanentnym kryzysem". Jedno tylko mnie w tej wypowiedzi zdziwiło - to, że „wszyscy są zgodni". Przyznam szczerze, że nie spotkałem wielu opinii zgodnie z którymi po tym kryzysie przyjedzie ten „ostateczny" Kryzys.
Uważam, że pod ten Kryzys budowane są już fundament. Jego opanowanie będzie jeszcze trudniejsze niż obecnego (o ile nie niemożliwe). Dopiero ten nowy Kryzys doprowadzi do wymiany elit, a na jego zgliszczach powstanie Nowy Ład. Przed nami jednak kilka lat, podczas których będzie można dobrze zarobić. Mówiąc ‘trwaj chwilo jesteś piękna" trzymajmy jednak kciuki za to, żebym się pomylił, a politycy okazali się wizjonerami i geniuszami, którzy bez rewolucji mienią cały system globalnych finansów.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
