Karton czystej za niemal 530 mln zł, a marne widoki na konsumpcję z galaretką z nóżek? Tak rysuje się suchy scenariusz inwestycji w wódkę
Najpierw sto gramów dobrze zamrożonej substancji, a dopiero później
talerz pożywnej zupki — rozsmakowywał się we własnych słowach bohater
„Żółtego szalika”, snując biesiadną poezję o cząstkach mocy w przełyku.
Mimo że wizja inwestycji w wódkę okaleczyłaby scenariusz filmu
niemożnością picia, kino wciąż mogłoby mieć tempo, bo aukcyjne ceny
kolekcjonerskich butelek bywają bliskie progom z rynku apartamentów. W
czym tkwi haczyk? W dopisku „made in China”.
Papierowe zyski
Mimo że lokalnym wyrobom nie sposób odmawiać zapału konsumentów, w
katalogach światowych domów aukcyjnych serwowany jest raczej
protokolarny alkohol z Państwa Środka. Wysokoprocentowy trunek, którym
chińscy notable raczą dyplomatów podczas oficjalnych kolacji, to maotai,
a więc wódka otrzymywana ze sfermentowanego sorga. Podobnie jak w
przypadku szampana produkcja azjatyckiego specjału jest ściśle
ograniczona do wydzielonego obszaru — prowincji Guizhou w cieplejszych,
południowych Chinach. Chociaż pierwsi wytwórcy tej popularnej wódki
poili nią już dynastię Ming, niekontrolowany rozrost przemysłu zahamował
szereg rządowych fuzji i przejęć, skutkujący w połowie ubiegłego wieku
upaństwowieniem prężnej gałęzi.
Na pytanie, co decyduje więc o inwestycyjnym potencjale, odpowiada
poniekąd wrześniowy katalog Christie’s, w którym z wartością ponad 0,5
mln zł zagościło pudełko z 1977 r. Mieszczący tuzin około półlitrowych
butelek karton opisany jest w nocie jako oryginalny, a na zaledwie
siedmiu etykietach eksperci dopatrzyli się śladowego nadwyrężenia — oto
więc sucha esencja lokowania kapitału w maotai: naczelna substancja
rozgrzewająca apetyt na zakup smakuje jak papier.
Stary na 50 lat
Mimo że o pięćdziesięcioletnich starcach pisano ostatnio w epoce
Tołstoja, aukcje maotai dowodzą, że za wiekowy trunek dla kolekcjonerów
uznaje się już taki liczący nawet cztery dekady. Jako że o wartości w
obiegu decyduje wiek — bo alkohol korzystnie rozwija się z upływem czasu
— znaczącą porcję wiadomości wyczytać można z kondycji samej etykiety.
Wszelkie przebarwienia, zaczątki pleśni, a przede wszystkim wyblaknięcia
świadczyć mogą o niewłaściwych warunkach przechowywania, wśród których
niechlubny prym wiedzie niszczące maotai nasłonecznienie.
Rocznik, rzadkość w obiegu, a także potwierdzona przez specjalistów
autentyczność przesądzają, czy cena kolekcjonerskiej butelki wyniesie
kilkaset dolarów, czy nawet równowartość ponad 150 tys. zł, bo i na
takie notowania wskazywał przed aukcją Ned Zhang, specjalista
Christie’s. Chociaż temperatura zwyżek na mało znanym rynku może
zdumiewać smakosza znad Wisły, same kryteria warunkujące wzrost wartości
nie są tak egzotyczne, jak się wydaje. Przeglądając katalogi pełne
szkockiej czy japońskiej whisky, a nawet szwajcarskich zegarków czy
polskich militariów, zauważymy, że nie tylko zawartość dyktuje stawkę,
ale właśnie starannie zachowane opakowanie.
O ile w przypadku zawilgoconych i ledwo czytelnych etykiet wnioskowanie
o jakości alkoholu jest czysto rozsądkowe, wymiar kartonowych pudełek
czy leciwych skrzyneczek jest zdecydowanie szerszy — pierwsze skrzypce
gra tu obsesja autentyczności. Mając na uwadze, że cena silnie
skorelowana jest z popytem na niespotykaną rzadkość, dodatek w postaci
oryginalnie zachowanego opakowania wielokrotnie pozwala na przydanie
obiektowi cech unikatu — roleks okazuje się jedyny w takim czy innym
pudełeczku, a przykładowy order polskiego żołnierza zyskuje rys
indywidualny, jeśli towarzyszy mu dokument, notatka. Maotai pakowany
jest ozdobnie, ale też w najzwyklejsze kartony, przy czym butelka
skrzętnie skrywa zawartość w porcelanie o niewinnej mlecznej barwie.
Wbrew rytuałom rodem z „Żółtego szalika” substancja w środku nie lubi
być jak z lodu — chińską wódkę serwuje się w temperaturze pokojowej i
trudno przewidzieć, jak komponowałaby się z bigosem, skoro pierwszy
akord wyznacza w niej posmak sojowego sosu.