Energetyka na bocznym torze

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2014-03-25 00:00

Szczyt atomowy w Hadze

Prezydent Barack Obama zainaugurował w 2010 r. w Waszyngtonie tzw. szczyty bezpieczeństwa nuklearnego (NSS) przede wszystkim po to, by moralnie zapracować na pokojowego Nobla, którego otrzymał na wyrost za „pracę nad ograniczaniem arsenałów nuklearnych i na rzecz pokoju na świecie”. Teoretyczny cel jego inicjatywy jest szczytny — powstrzymanie organizacji terrorystycznych przed zdobyciem broni atomowej, głównie przez ograniczenie dostępu do wzbogaconego uranu czy plutonu. Po świecie krąży bowiem nawet 2 tys. ton substancji nadających się do produkcji broni jądrowej różnej mocy.

Paradoksalnie słabym ogniwem systemu okazuje się jednak trwałe powstrzymanie przed użyciem broni atomowej… państw, które oficjalnie ją mają. Oprócz piątki stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ — USA, Rosji, Wielkiej Brytanii, Francji i Chin — do klubu atomowego wstąpiły wrogie sobie Indie i Pakistan, deklaruje to Korea Północna, bombę skrywa Izrael, dłubie przy niej Iran. Generalnie nie daje się zdefiniować, kto na świecie ma uzasadnione prawo do atomu, a kto nie. Świeżutki przykład zaboru Krymu przez Rosję potwierdza, że najskuteczniejszą zasadą staje się brak zasad.

Po trzecim NSS w Hadze można spodziewać się tylu konkretów, ilu po klimatycznych szczytach COP — czyli około zera. Charakterystyczne jest pozostawienie na uboczu kwestii wykorzystania atomu w energetyce, a właśnie ten wątek zdecydowanie bardziej od broni interesowałby Polskę. Tak się bowiem składa, że energetyka jądrowa jest jednym z niewielu punktów zgodności poglądów dominujących u nas sił politycznych. Premier obecny — Donald Tusk, oraz przeszły/przyszły (?) Jarosław Kaczyński różnią się w szczegółach — gdzie atomówki lokalizować, jak sfinansować, od kogo kupować technologię — ale można przyjąć, że w najbliższym czasie zmiany ekip rządzących kursu Polski na atom nie odwrócą.