To o tyle zaskakujące, że w sondażu z końca kwietnia nieznacznie wyprzedzała urzędującego Mauricia Macriego. Peronistowska opozycja najwyraźniej przyjęła strategię, by frontmanem kampanii był ktoś mniej kontrowersyjny niż oskarżana o korupcję i populizm Cristina Fernandez de Kirchner. O fotel ubiegać się będzie jej bardziej umiarkowany współpracownik Alberto Fernández.
— Jeżeli to ona zjednoczy peronistów, będzie bliżej pokonania Macriego — komentuje w rozmowie z Bloombergiem Daniel Kerner, dyrektor na Amerykę Łacińską w think tanku Eurasia Group.
Utraty władzy przez reformatorsko nastawionego, wspieranego przez MFW, prezydenta obawiają się inwestorzy. Peso, które w 2018 r. straciło połowę wartości, od początku tego roku jest wobec dolara na 17-procentowym, największym wśród 31 ważnych walut, minusie. Na koniec urzędowania Cristiny Fernandez de Kirchner przypadło ogłoszenie przez Argentynę niewypłacalności i wysoka inflacja, a czołowi członkowie jej gabinetu odsiadują kary więzienia za korupcję. Kluczowym pytaniem dla inwestorów jest to, czy w przypadku zwycięstwa była prezydent rządziłaby z tylnego siedzenia, czy też realną władzę sprawowałby Alberto Fernández, członek ekipy Kirchnerów w latach 2003-08.
— Jego główną zaletą jest umiarkowana retoryka — jest prorynkowy i sprzeciwia się ogłoszeniu kolejnej niewypłacalności — mówi Sergio Berensztein, argentyński analityk polityczny.
Decyzja Cristiny Fernández de Kirchner stawia w trudnej sytuacji Mauricię Macriego, który może również okazać się zmuszony do rezygnacji z kandydowania na rzecz jednego ze swoich mniej krytykowanych współpracowników.