– Trumna nigdy nie była dla mnie czymś z pogranicza świata doczesnego i wiecznego. W dzieciństwie myślałem o niej raczej jak o rodzaju mebla. Dopiero gdy ozdabiano ją koronkami i falbanami zaczynała robić na mnie pewne wrażenie – mówi Tomasz Salski, dziś główny akcjonariusz Grupy Klepsydra, największej firmy z branży pogrzebowej w Polsce.
Z trumnami miał do czynienia od dziecka. Był 11-latkiem, gdy w połowie lat 80. zeszłego wieku jego rodzice zdecydowali, że będą je produkować.
– To był kolejny pomysł na wykorzystanie budynku gospodarskiego, który ojciec postawił przy naszym domu rodzinnym. Wcześniej pomieszczenia wynajmowała jakaś firma polonijna, ale wyprowadziła się. Trzeba było wymyślić coś nowego – wspomina Tomasz Salski.
Badylarze i rzemieślnicy
Jego rodzice, zaczynając biznes, nie potrafili nawet odróżnić gatunków drewna, ale podsunięty przez przyjaciela ojca pomysł bardzo im się spodobał. Z pewnością pomogło to, że znaleźli dwóch pracowników, którzy mieli doświadczenie przy tego rodzaju produkcji.
W tamtym okresie funkcjonowały jeszcze wprawdzie jakieś przedwojenne, prywatne zakłady pogrzebowe, ale rynek był opanowany przez komunalne molochy. W PRL-u generalnie – nawet w jego końcówce – przedsiębiorcę wciąż określano nieco pogardliwie, choć często z zazdrością prywaciarzem, a jeśli uprawiał kwiaty lub warzywa – zwłaszcza pod szkłem – badylarzem. Tacy ludzie nie byli ulubieńcami władz, choć te troszkę łaskawszym okiem patrzyły na rzemieślników, nad którymi odgórna kontrola była większa.
– Pamiętam, że rodzice prenumerowali czasopismo „Rzemieślnik” i musieli należeć do wielobranżowej spółdzielni w Pabianicach. Właśnie dzięki temu mogli jako tako funkcjonować i dostarczać swoje wyroby na rynek – opowiada Tomasz Salski.
Już wtedy przygotowywał się do swej przyszłej profesji. Wraz z bratem przenosił – czasami za karę – tony surowca z paki żuka do zakładu.
– Czasami malowaliśmy też poszczególne elementy trumien, ale najczęściej tylko spody, bo robiliśmy zacieki i do malowania wiek się nie nadawaliśmy – wspomina dzisiejszy przedsiębiorca.
Okienko transferowe
Wtedy jednak jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego – piłka nożna. Jako 13-14-latek został zauważony i wyciągnięty z lokalnego klubu Zawisza Rzgów do ŁKS-u.
– Odkąd tam trafiłem, co oczywiście było moim wielkim marzeniem, wszystko już było podporządkowane futbolowi. To był mój świat i – jak mi się wtedy wydawało – moja przyszłość – wspomina.
Mylił się. Nie miał nawet 18 lat, gdy wypadek samochodowy raptownie zakończył rozpoczynającą się dopiero piłkarską karierę. Z futbolu, jeśli już połknie się tego bakcyla, nie da się tak z dnia na dzień zrezygnować. Tomasz Salski został więc w klubie, był kadrowcem, jeździł wciąż na obozy, żył piłką. To zaprocentuje później.
Tymczasem skończył się PRL i zaczął wolny rynek. Socjalistyczne, najczęściej nierentowne i obarczone zatrudnieniowymi przerostami przedsiębiorstwa są masowo prywatyzowane. Powstają spółki pracownicze. Także państwo Salscy mają okazję, by wziąć udział w takiej prywatyzacji. Na początku lat 90. kupują – za równowartość niezłego apartamentu w Warszawie – dokładnie 7,25 proc. udziałów w likwidowanym komunalnym przedsiębiorstwie pogrzebowym w Łodzi. Ten ruch ma im zapewnić możliwość zbytu na trumny, które produkują.
Teraz prywatny przedsiębiorca jest solą ziemi. Świat stoi przed nim otworem, banki i powstające jak grzyby po deszczu instytucje finansowe czekają z otwartymi rękoma. Żyć nie umierać.
– Ojciec, pewnie znowu za namową przyjaciela, wpadł wtedy na pomysł, by nowy potrzebny mu samochód wziąć w leasing. Tak naprawdę sam jednak nie wiedział, co to właściwie znaczy. A przekonał się o tym bardzo szybko, gdy w urzędzie skarbowym kazano mu wytłumaczyć, czy korzysta z leasingu operacyjnego czy finansowego – wspomina z uśmiechem Tomasz Salski.
Gdy miał 21 lat, jego życie po raz kolejny radykalnie się odmieniło i znowu za sprawą wypadku samochodowego, w którym zginął jego ojciec. Cała rodzina szybko musiała stawić czoła nowej rzeczywistości. Okazało się, że nie tylko prowadzenie wyleasingowanego dostawczaka, ale cała firmowa logistyka spadła na barki Tomasza. Na szczęście ojciec zdążył już wypracować partnerskie relacje z kontrahentami i jego syn, tak naprawdę dopiero wkraczając do biznesu, miał na czym bazować.
Dużą rolę w nowej rzeczywistości rodziny odgrywa teraz mama, która potrafi postawić na baczność nie tylko pracowników, ale też, jak wszyscy żartobliwie to wspominają, wszystkie deski w zakładzie. Przy tym robi to po matczynemu, więc cieszy się naturalnym respektem. Nieoceniony okazał się też wuj, brat matki, który nie tylko miał oko na poczynania siostrzeńca, lecz także służył radą.
23-letni prezes
– To właśnie dzięki mamie wkrótce zaczęliśmy skupować udziały sprywatyzowanego już przedsiębiorstwa. Mieliśmy szczęście, bo w 1998 r. francuska firma, która miała największy pakiet – około jednej trzeciej wszystkich udziałów – zdecydowała się je sprzedać. Dzięki temu w naszych rękach znalazło się dokładnie 50 proc. i jeden udział i w dniu 23. urodzin zostałem po raz pierwszy w życiu prezesem – mówi Tomasz Salski.
Pod jego kierownictwem późniejsza Grupa Klepsydra rozpoczęła poważne inwestycje. Najpierw zbudowano prosektorium z kostnicą, podpisano umowę z prokuraturą, potem postawiono krematorium i na koniec – choć taka kolejność może się wydawać dziwna – dom pogrzebowy. Równolegle przedsiębiorstwo stawiało na międzynarodowe przewozach, zawarło umowa z firmą BONGO (skrót od Biuro Opieki nad Grobami Obcokrajowców), której zapewniło obsługę logistyczną. To zbiegło się w czasie ze wzmocnieniem personalnym – wciągnięciem na pokład Marka Cichewicza.
– To syn wuja, o którym już wspominałem, mojego ojca chrzestnego. W 2006 r. skończył studia i nadeszła pora, by zdecydował, co dalej będzie robił – wspomina Tomasz Salski.
Finansista podróżnik
–Jestem absolwentem kierunku informatyka w zarządzaniu Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego, który z branżą pogrzebową nie ma nic wspólnego. Dlatego na początku wcale nie wiązałem z tym biznesem swojej przyszłości. Chciałem natomiast połączyć pracę zarobkową z wielkim zamiłowaniem do podróżowania – mówi Marek Cichewicz.
Kuzyni umówili się jednak na poważną rozmowę i w jej efekcie młodszy z nich – raczej na próbę – zdecydował się spróbować we wspomnianej firmie BONGO. Szybko okazało się, że to wprost idealne miejsce, by… podróżować. W przedsiębiorstwie, które wtedy wciąż jeszcze podlegało urzędowi marszałkowskiemu, Marek Cichewicz odpowiadał za transport międzynarodowy. Siłą rzeczy współpracował też z firmą kuzyna. Pracownikiem samorządowym był jednak bardzo krótko i to wcale nie dlatego, że zmienił pracę.
– To praca zmieniła właściciela – śmieje się Marek Cichewicz.
W tym samym roku Tomasz Salski kupił BONGO i włączył je do tworzącej się właśnie grupy, co dla jego młodszego kuzyna oznaczało skok na głęboką wodę.
Podobnie jak wcześniej Tomasz Salski w wieku zaledwie dwudziestukilku lat został poważnym menedżerem.
Kopanie rowów
– Nie oznacza to jednak, że nie pracowałem nigdy fizycznie. Można nawet powiedzieć, że zaczynałem od kopania rowów, co wydaje się doskonałą wprawką do pracy w branży pogrzebowej – mówi Marek Cichewicz.
Gdy był nastolatkiem, a potem studentem dorabiał sobie czasami u ojca, którego firma zajmowała się usługami komunalnymi m.in. odśnieżaniem i utrzymaniem miejskiej zieleni w Pabianicach i Łodzi.
– Kosiłem i grabiłem trawę, obsługiwałem również małe koparki i podobny sprzęt, a czasami, jak była taka potrzeba, machałem też łopatą. W kopaniu rowów nabrałem więc wprawy – mówi dzisiejszy prezes Grupy Klepsydra.
Ma także inne bardzo różnorodne doświadczenia zawodowe. Będąc w Stanach Zjednoczonych, pracował m.in. jako kelner w restauracji, a także wylewał asfalt na budowie dróg.
– Dziś mam niespełna 42 lata i myślę, może trochę nieskromnie, że całkiem dużo już osiągnąłem. W wielu dziedzinach byliśmy pionierami, robiliśmy to, czego nikt przed nami w Polsce nie dokonał. W branży pogrzebowej czuję się dobrze, wiem, że to moja bajka i nie chcę jej zmieniać na żadną inną – podkreśla Marek Cichewicz.
Szef wszystkich szefów
Prezes Klepsydry wcale nie przesadza, że dużo osiągnął. W latach 2013-19 był wiceprezesem Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego, a dziś jest szychą nie tylko w polskiej branży funeralnej. Pełni bowiem funkcję prezydenta Światowej Federacji Organizacji i Firm Pogrzebowych FIAT-IFTA, która ma członków w ponad 80 krajach i jest pierwszym Polakiem na tym stanowisku.
Czy spełnił wszystkie swoje marzenia? Nie! W dzieciństwie, podobnie, jak starszy kuzyn, też chciał zostać piłkarzem i trenował najpierw w Zawiszy Rzgów, a potem w Chojeńskim Klubie Sportowym (ChKS Łódź).
– Okazało się jednak, że nie mam ani daru, ani zdrowia do piłki. Dobitnie się o tym przekonałem, gdy najpierw złamałem rękę, a potem nos i było po karierze – wspomina z uśmiechem Marek Cichewicz.
Dziś do futbolu raczej nie wróci. Futbol za to wrócił do jego kuzyna.
– Jakieś 10 lat temu moi dawni koledzy z ŁKS-u przyszli do mnie z prośbą o pomoc organizacyjną i finansową. Zostałem więc członkiem stowarzyszenia wspierającego klub oraz jego sponsorem – mówi Tomasz Salski.
Szybko okazało się, że taka formuła sprawdza się tylko na krótką metę. Sponsor chciał mieć głos decydujący w kluczowych dla ŁKS-u sprawach i osiem lat temu podjął kroki, by zostać właścicielem klubu. Konieczne stało się przekształcenie go w spółkę (najpierw z o.o., a potem akcyjną), a jej głównym akcjonariuszem był Tomasz Salski. W latach 2017-19 piłkarze ŁKS-u zanotowali trzy kolejne awanse aż dotarli do ekstraklasy.
– W ŁKS włożyłem dotychczas w ramach sponsoringu, kapitału i pożyczek około 15 mln zł. Niczego nie żałuję, ten klub ma jeszcze dużo przed sobą – mówi dziś Tomasz Salski.