Grecja szantażuje resztę świata

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2011-05-25 00:00

Coraz wyraźniej pachnie "drugim Lehmanem". Tym razem centrum kryzysu byłoby jednak znacznie bliżej Polski.

Pożyczycie albo przestajemy spłacać długi — ostrzegają Ateny

Coraz wyraźniej pachnie "drugim Lehmanem". Tym razem centrum kryzysu byłoby jednak znacznie bliżej Polski.

— Jeśli nie dostaniemy następnej transzy unijnej pomocy do końca lipca, będziemy musieli opuścić rolety. Rząd nie będzie w stanie dalej płacić — oświadczył wczoraj Jeorjos Papakonstantinu, grecki minister finansów.

Tak dobitnie o bankructwie członka strefy euro jeszcze się nie mówiło. Grecki rząd sam przyznaje, że przy obecnym stanie posiadania i prognozowanych dochodach jest w stanie tylko przez dwa miesiące regulować swoje zobowiązania, czyli spłacać dług, finansować pensje urzędnikom czy wypłacać emerytury. Państwo — przynajmniej przez jakiś czas — utrzyma płynność tylko wtedy, jeśli szybko otrzyma kolejną pulę (11 mld EUR) z wartego 110 mld EUR programu pomocowego Unii Europejskiej (UE) i Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) ustalonego przed rokiem.

Coś na zachętę

Ekonomiści ostrzegają, że grecki szantaż należy traktować poważnie. Bankructwo kraju strefy euro miałoby fatalne skutki dla wszystkich krajów UE. Nie jest wykluczone, że wstrząs na rynkach finansowych byłby większy niż po upadku banku Lehman Brothers.

— Skutki bankructwa Grecji byłyby nie do opanowania. Co się stanie, jeśli wszyscy greccy właściciele oszczędności podejmą szturm na banki i wycofają swoje zasoby? Banki musiałyby zostać zamknięte. Powstałaby groźba drugiego, jeszcze większego, kryzysu finansowego — ostrzega Michael Diekmann, prezes Allianz, w niemieckim dzienniku "Bild".

Żeby przekonać UE i MFW do rychłego wypłacenia transzy, Grecy oprócz kija używają marchewki. Ma nią być program dodatkowych cięć budżetowych, m.in. zmniejszenie zatrudnienia w administracji, podniesienie progów podatkowych PIT i ujednolicenie stawek VAT. Rząd szacuje, że przyniesie to budżetowi w 2011 r. 6 mld EUR, a do końca 2015 r. — 22 mld EUR. Dodatkowo rząd zobowiązał się do przyspieszenia prywatyzacji, z której do 2015 r. ma zarobić 50 mld EUR.

Analitycy traktują jednak ten plan z dystansem. Po pierwsze, na razie został przyjęty tylko przez rząd, a wymagane jest jeszcze poparcie części opozycji. Po drugie, rynki boją się, że oszczędności w praktyce będą mniejsze, niż przewiduje rząd.

— W warunkach utrzymującej się recesji bardzo trudno jest realistycznie planować jakiekolwiek większe oszczędności budżetowe — twierdzi David Mackie, główny ekonomista JP Morgan na Europę.

Kostki domina

Według wycen rynkowych, prawdopodobieństwo, że Grecja zbankrutuje, jest coraz większe. Za dwuletnie obligacje rządu w Atenach inwestorzy każą sobie płacić już ponad 25 proc. Dlatego rynki coraz głośniej spekulują o formie, jaką może przybrać ewentualna restrukturyzacja greckiego długu. Czy rząd po prostu wydłuży okres spłaty obligacji (scenariusz miękki)? Czy może będzie subiektywnie wybierał, które zobowiązania i w jakiej części spłaci (scenariusz najostrzejszy)?

— Ogłoszenie niewypłacalności Grecji byłoby bardzo destabilizujące i miałoby wpływ na wiarygodność kredytową emitentów w całej Europie — twierdzi Alastair Wilson, szef agencji Moody’s na Europę.

Po bankructwie Grecji wstrząsy nie ominęłyby Polski. Nawet gdyby zrealizował się najłagodniejszy scenariusz restrukturyzacji długu, polskie aktywa byłyby poturbowane przez popłoch na rynkach finansowych.

— Europejski sektor bankowy doznałby potężnych strat, a to skłoniłoby inwestorów do panicznej ucieczki z ryzykownych rynków, w tym z polskiego, i lokowania kapitału w najbezpieczniejszych aktywach. A zatem zobaczylibyśmy drugą falę osłabienia złotego, zwłaszcza w relacji do franka i dolara — mówi Łukasz Tarnawa, główny ekonomista PKO BP.

Już teraz cena franka szwajcarskiego wyrażona w złotych zbliżona jest do rekordowego poziomu z lutego 2009 r. i marca 2011 r. W górę poszłyby też rentowności polskich obligacji rządowych, a to przełożyłoby się najprawdopodobniej na koszt pieniądza w całej gospodarce, a więc oprocentowanie kredytów dla firm i gospodarstw domowych poszłoby w górę.

— Nadal sądzę jednak, że w najbliższym roku do upadku Grecji nie dojdzie. Zaangażowanie europejskich, zwłaszcza niemieckich, banków jest tak duże, że władze Unii i rządy strefy euro do tego nie dopuszczą. Rynki dawały sygnały, że przyjęłyby bankructwo bardzo źle, więc politycy znowu uratują Grecję, kolejnym programem pomocowym — uspokaja Łukasz Tarnawa.

Jego zdaniem, kontrolowana restrukturyzacja nastąpiłaby dopiero w 2013 r., kiedy ryzyko, że kryzys rozleje się na całą Europę, będzie mniejsze. Wówczas bankructwo miałoby charakter lokalny, a nie światowy.