Przez sześć miesięcy 2023 r. indeks Nasdaq Composite urósł o 31,7 proc. To najlepsze pierwsze półrocze od 40 lat w wykonaniu indeksu, czyli od roku 1983, gdy największą spółką technologiczną na świecie był IBM, Apple prezentował swój pierwszy stacjonarny komputer, 12-letni Elon Musk sprzedał swoją pierwszą grę komputerową za 500 USD, Marka Zuckerberga nie było nawet na świecie, a akcji Microsoftu na giełdowym parkiecie.
Od tego czasu wiele się zmieniło. Nasdaq przeszedł przez dwie bańki spekulacyjne – najpierw w latach 90. (balon dotcomowy), a następnie w drugiej dekadzie XXI w. (mania FANG-ów). Obie bańki pękły, obniżając notowania Nasdaqa odpowiednio o 78 proc. w latach 2000-02 oraz o 37 proc. w latach 2021-22. Teraz Nasdaq próbuje budować kolejną hossę (bańkę?) na podstawie spółek związanych z technologią sztucznej inteligencji (AI).
Czołowym przedstawiałem boomu na AI stała się Nvidia – do niedawna znana z wytwarzania kart graficznych, bardzo użytecznych przy kopaniu bitcoinów i innych kryptowalut. Ale to już przeszłość. Teraz Nvidia coraz większą część przychodów uzyskuje z dostarczania mocy obliczeniowych – czyli pożywienia dla algorytmów AI. Na fali manii na sztuczną inteligencję przez pierwsze sześć miesięcy 2023 r. akcje Nvidii podrożały o 190 proc. i są prawie czterokrotnie droższe niż jesienią ubiegłego roku.
Mimo wszystko tak mocne zachowanie rynków akcji traktowane jest jako spore zaskoczenie. Po pierwsze, dość mocnej hossie towarzyszy marna koniunktura gospodarcza. Wzrost w największych gospodarkach świata pozostaje zbliżony do zera, a niektóre (np. Niemcy) popadły w techniczną recesję rozumianą jako przynajmniej dwa kwartały z rzędu spadku PKB. Wskaźniki PMI sygnalizują pogłębiającą się dekoniunkturę w przemyśle. Główne banki centralne nadal podnoszą stopy procentowe, choć inflacyjna fala powoli opada. Generalnie w myśl klasycznej teorii inwestowania jest to ten fragment cyklu koniunkturalnego, który premiowałby obligacje, a nie akcje.
Na przekór sezonowym wzorcom
Nasdaq100 (czyli zawierający sto największych spółek notowanych na Nasdaqu) jest dopiero drugim najlepszym indeksem świata w tym roku. Bezapelacyjnie wyprzedza go argentyński Merval, który na inflacyjnej fali od początku roku zyskał prawie 120 proc. (przy rocznej stopie inflacji CPI w Argentynie rzędu 114 proc.). Nie trzeba jednak patrzeć za Atlantyk, aby znaleźć więcej niż przyzwoite stopy zwrotu. W pierwszym półroczu nasz polski WIG przyniósł ponad 17 proc. zysku. Do tego trzeba jeszcze dorzucić imponujące 25 proc. wypracowane w ostatnich trzech miesiącach 2022 r.

WIG w samym czerwcu urósł o ponad 8 proc.,, deklasując nawet Nasdaqa (+6,6 proc.). Był to najlepszy czerwiec od 27 lat w wykonaniu WIG-u. Co więcej, był to dopiero piąty czerwiec w ostatnich 32 latach, w którym WIG zyskał 7,5 proc. lub więcej. Statystyka ta jest tym bardziej sensacyjna, że kompletnie przeczy wzorcowi sezonowemu.
W Ameryce stare giełdowe powiedzonko mówi, aby sprzedać akcje w maju i pojechać na wakacje (ang. sell in May and go away) - tj. aby pozostać poza rynkiem aż do października, kiedy to znów można odkupić sezonowo przecenione akcje. Oczywiście, to tylko sezonowość, która nie zawsze się sprawdza. Tak samo jak pogoda: lipiec nie zawsze jest upalny, a wrzesień nie zawsze zimny i deszczowy. Tym niemniej czerwiec jest statystycznie jednym z najgorszych miesięcy dla koniunktury na GPW.
Jest to jeden z zaledwie dwóch miesięcy, który w wykonaniu WIG-u cechuje się średnią ujemną stopą zwrotu (drugim – i tylko minimalnie gorszym - jest tradycyjnie owiany złą sławą wrzesień). Niewiele lepiej czerwiec ten prezentuje się, jeśli spojrzymy na medianę miesięcznych stóp zwrotu. Tu gorsze od czerwca są tylko wrzesień, marzec i maj. Zatem fakt, że w statystycznie słabym czerwcu WIG tak pozytywnie zaskoczył, jest intrygujący sam w sobie.
Czego może nauczyć nas historia?
Dokładnie przyjrzeliśmy się latom, gdy WIG notował tak wysokie czerwcowe stopy zwrotu. Były to rok 1995 i 1996, 1999 oraz 2012. W pierwszych dwóch przypadkach był to okres hossy po dziewiczym krachu z roku 1994. Ten rynek byka został zakończony dopiero przez kryzys azjatycki jesienią 1997. Natomiast historia roku 1999 to spektakularne odreagowanie po bankructwie Rosji (1998) i upadku funduszu LTCM. Wtedy hossa została przerwana brutalną korektą już w lipcu 1999 r., ale później w pół roku WIG poszedł w górę o 61 proc. niesiony ostatnią falą bańki internetowej. I ostatni przypadek to czerwiec 2012 r., gdy na GPW rozpoczynała się cykliczna hossa, której towarzyszył początek dwuletniej mizerii w polskiej gospodarce.
Historyczne analogie nie prezentują się zbyt optymistycznie. Po tak mocnym czerwcu w trzech na cztery przypadkach przez kolejne pół roku towarzyszył nam giełdowy marazm. Zarówno w roku 1995, 1996, jak i w 1999 po stu kolejnych sesjach WIG znajdował się niżej niż pod koniec czerwca. Statystykę ratuje tutaj rok 2012, kiedy to czerwcowy wystrzał był początkiem panującej przez kolejne trzy lata hossy. Ale nawet uwzględniając w naszych kalkulacjach ten przypadek, otrzymujemy stracone półrocze na polskim rynku akcji.
Na pocieszenie można powiedzieć, że historyczne analogie nie przewidują jakiejś głębszej przeceny na warszawskiej giełdzie. Co najwyżej umiarkowaną (od maksymalnie -10 do -20 proc.) i rozciągniętą w czasie korektę. Warto też mieć świadomość, że statystyczne prawidłowości z przeszłości nie dają żadnych gwarancji przyszłych stóp zwrotu. Jednakże rynki finansowe kochają powrót do średniej i utrzymanie tak wysokich jak w poprzednich miesiącach stóp zwrotu wydaje się mało prawdopodobne.
