Hotel dojrzewa dziesięć lat

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-11-24 00:00

Marriott nie planuje inwestycji w Polsce. Ale nie boi się rosnącej konkurencji. Bo zapuścił u nas korzenie — a na to trzeba co najmniej dekady.

„Puls Biznesu”: Ma Pan 42 lata a od 27 pracuje w rodzinnej firmie. Wcześnie Pan zaczął...

John W. Marriott III: Pracowałem w hotelu Marriott w Waszyngtonie — po lekcjach i w czasie wakacji — odkąd skończyłem 15 lat. Zmywałem naczynia, sprzątałem kuchnię. Potem awansowałem na odźwiernego. Nie mianowano mnie od razu wiceprezesem! Moja odpowiedzialność rosła powoli: kierowałem restauracją, byłem dyrektorem ds. gastronomii, potem marketingu, planowania finansowego, wiceprezesem ds. rozwoju, starszym wiceprezesem korporacji...

I czego się Pan przez te lata nauczył?

Na przykład tego, że zrozumienie innych kultur to źródło sukcesu biznesowego globalnej spółki. A do korporacji Marriott należy 400 hoteli poza Stanami Zjednoczonymi! Dlatego trzeci rok z rzędu objeżdżamy świat, odwiedzając nasze obiekty. Spotykamy się z zarządem, pracownikami, klientami — by poznać ich potrzeby, dowiedzieć się, jakiego wsparcia potrzebują. Odwiedziliśmy także Polskę.

To pewnie dowiedzieliście się, że w Warszawie ekskluzywne hotele rosną jak grzyby po deszczu. Niedawno otwarto Westin, ruszył InterContinental... Marriotta goni konkurencja.

Powiększająca się liczba nowoczesnych hoteli to duże wyzwanie. Proszę jednak pamiętać, że aby hotel zaistniał, umocnił markę, potrzeba 10 lat. Te zbudowane w Warszawie przed dekadą dopiero teraz „dochodzą”. My tu jesteśmy dłużej... A walka z konkurencją? Warszawski Marriott piąty raz z rzędu otrzymał tytuł najlepszego hotelu dla biznesu w Europie Wschodniej, przyznawany przez „British Business Travel Magazine”. Zaliczamy się też do grona najlepszych pracodawców. Nie tylko w Polsce.

Nagrody wystarczą, by — w dobie recesji — nie tracić klientów?!

Oczywiście, że nie! Ale mamy dobry produkt, przyjaznych pracowników. Pokazują to badania: ponad 90 proc. klientów chwali sobie pobyt u nas. Staramy się stale podnosić reputację marki. Odnawiamy pokoje hotelowe — a propos, najpóźniej w styczniu wszystkie pokoje w warszawskim Marriotcie będą wyposażone w szybkie łącza internetowe. No i rozbudowujemy sieć sprzedaży na świecie. Tylko za pośrednictwem witryny internetowej zarobiliśmy w tym roku 1,5 mld USD. A w 2004 r. spodziewamy się 2 mld USD zysku z tego źródła. Udoskonalamy również program lojalnościowy. Mamy 19 mln uczestników, z czego 15 proc. mieszka poza Stanami Zjednoczonymi!

Na rynku nadmiar hoteli, branża przeżywa recesję, a grupa Marriott otwiera w Warszawie Courtyard by Marriott. Czy to znaczy, że chcecie się rozwijać w Polsce?

Hotel Courtyard nie jest własnością korporacji Marriott. To franczyza udzielona spółce, która od kilku lat o nią zabiegała. A co do recesji w hotelarstwie... Cóż, widzieliśmy to w różnych miastach na świecie — rynek hoteli charakteryzuje cykliczność. Recesję trzeba przejść planując długoterminowo. Rozwijać się tam, gdzie to uzasadnione biznesowo. Nie zamierzamy więc inwestować w Warszawie — nie chcemy zwiększać nierówności między popytem a podażą. Ale będziemy bacznie obserwować nowe możliwości.

Plany wzrostu w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej?

Przez najbliższe 5 lat: 20 proc. nowych miejsc hotelowych rocznie oraz 5-10-proc. wzrost sprzedaży miejsc już istniejących. Najnowsze inwestycje to otwarcie — w październiku — Renaissance Samara, piątego hotelu w rosyjskim portfelu Marriott International. Na początku 2004 r. ruszy też hotel Marriott w Berlinie i rozpocznie się budowa kolejnego obiektu w Monachium.

A jakie, według Pana, są perspektywy polskiego rynku hoteli w 2004 roku?

Problemem będzie brak równowagi między podażą a popytem. Ale macie wiele atutów — centralne położenie w Europie, strukturę kosztów korzystniejszą niż w krajach zachodnich, bliską akcesję do Unii Europejskiej. To stwarza ciekawe możliwości. Wierzymy, że przed wami świetlana przyszłość!