IMPORT NISZCZY MAŁYCH PRODUCENTÓW BIŻUTERII

Grzegorz Zięba
opublikowano: 1998-12-16 00:00

IMPORT NISZCZY MAŁYCH PRODUCENTÓW BIŻUTERII

Rynek sztucznej biżuterii był do początku lat 90. zdominowany przez drobnych rzemieślników. Teraz liczą się tylko wielcy producenci i importerzy. Ci ostatni twierdzą, że rodzimi wytwórcy nie mają pomysłu na ciekawe wzory i dlatego wypadają z rynku.

Konkurencji na rynku sztucznej biżuterii nie wytrzymują niewielkie zakłady rzemieślnicze.

— W ciągu ostatnich lat moje obroty spadły o połowę. Wiele podobnych zakładów zbankrutowało. Firm takich jak moja, zatrudniających kilka osób, jest już bardzo niewiele. Wykańcza nas tani import z Korei i z Włoch. Ich ceny są dumpingowe — skarży się Krzysztof Popławski, właściciel firmy Przedsiębiorstwo KM.

Drobni producenci skarżą się również na szarą strefę.

— Aby robić różne ozdoby nie zawsze trzeba mieć rozbudowany warsztat. Tak działa wielu nie zarejestrowanych producentów. Korzystają z materiału z podejrzanych źródeł. Czasami sprzedawcy takie produkty podstawiają pod rachunki legalnych producentów. Z nimi nie da się konkurować — twierdzi Krzysztof Popławski.

W Colibrze, jednej z największych firm na rynku sztucznej biżuterii, uważają, że kryzys drobnych producentów to po prostu oznaka braku przedsiębiorczości.

— Rzemieślnicy wypadli z rynku na własne życzenie. Należy udoskonalać produkcję, stale inwestować w maszyny i nowe wzory. My zaryzykowaliśmy i mamy wyniki — chwali się Janusz Karpiński, właściciel Colibry.

Tradycja Włoch i ceny Korei

Importerzy również nie narzekają. Sprowadzają produkty z Włoch i z Korei Płd. W Deimeksie, jednej z największych hurtowni tej branży, twierdzą, że za Włochami stoi wieloletnia tradycja oraz doskonałe wzornictwo. Koreańczycy to przede wszystkim niska cena.

— Koreańczycy robili kiedyś rzeczy tanie i złej jakości. Teraz ich oferta jest bogata, a biżuteria bardzo dobrze wykonana. Doskonale imituje złote wyroby, na przykład kolie. Klient wymaga towaru coraz lepszej jakości. Czas totalnej tandety praktycznie się skończył — mówi Renata Toporek z Deimexu.

Wielu importerów uważa, że nasi drobni producenci często nie potrafią produkować ciekawych wzorów. Jakość wyrobów też podobno nie jest ich najmocniejszą stroną. Żaden z dawnych zakładów rzemieślniczych nie przekształcił się w silną firmę. Wypierani są więc przez producentów zagranicznych.

Oprócz Włochów i Koreańczyków nadal na naszym rynku silną pozycję ma czeski Jablonex. Firma, będąca kiedyś monopolistą w zakresie produkcji tanich ozdób w RWPG, nadal podobno sprzedaje z dużym powodzeniem swoje wyroby.

Sezonowy biznes

— Prawdziwe szaleństwo na nasze produkty zaczyna się teraz, na święta, i trwa przez cały okres karnawału. W grudniu sprzedajemy dwa, trzy razy więcej niż w innych miesiącach. Pewną konkurencją są dla nas Koreańczycy, mniej Włosi. Jednak za nami stoi tradycja i znak firmowy — podkreśla Helena Ko‹ova z przedstawicielstwa Jablonexu w Warszawie.

W Colibrze również uważają ten biznes za sezonowy.

— Szczyt obrotów mamy w karnawale. Handel dobrze idzie również w lecie. Nie ma jednak wielkich wahań w sprzedaży. Problem sezonowości to raczej problem zmiany wzorów, a nie popytu. Latem jest wielki popyt na wyroby z emalią. W innym okresie roku schodzą one nieznacznie. Specyficzne są również ozdoby kupowane wyłącznie w karnawale — tłumaczy Janusz Karpiński.

Być otwartym na zmiany

Przedstawiciele firm deklarują, że muszą wykazać się dużą elastycznością.

— Najważniejsze to nie przespać szansy. Cały czas śledzimy światowe tendencje. Jeździmy na targi do Vicenzy, Bazylei, Paryża. Ciągle się uczymy. Chyba osiągnęliśmy dzięki temu sukces, bo coraz częściej zdarzają się plagiaty naszych wyrobów. Jeśli chodzi o sztuczną biżuterię, jesteśmy na początku drogi. Ten biznes dopiero tak naprawdę się rozwinie — uważa Janusz Karpiński.

ZASŁONA DYMNA: Swoje produkty eksportujemy przez pośredników. Polskie firmy nadal wzbudzają na Zachodzie nieufność — twierdzi Janusz Karpiński, właściciel Colibry. fot. ARC

SIŁA POTENTATA RWPG: Stoi za nami tradycja i znak firmowy. Dzięki temu sprzedajemy w Londynie i Nowym Jorku — chwali się Helena Ko‹ova z przedstawicielstwa Jablonexu. fot. G. Kawecki