Obejrzyj także webinar z udziałem prof. Krzysztofa Borowskiego pt. "Jak inwestować, by nie stracić głowy"

Rynek — zwłaszcza NewConnect — już dawno oderwał się od fundamentów i książkowe podejście do analizy na nic się nie zda. Teraz na pierwszym planie są emocje i widać to w arkuszach zleceń.
— Na warszawski parkiet przypłynęło sporo gorącego kapitału. Od połowy lipca akcje wielu spółek kupowano już na oślep, o czym świadczyły zlecenia z ceną nawet o ponad 20 proc. wyższą od kursu odniesienia, mimo że nie pojawiały się żadne istotne informacje. Szaleństwo zakupów doskonale można zaobserwować przez pierwszy kwadrans sesji i w ostatniej godzinie, kiedy inwestorzy składają dużo zleceń PKC [po każdej cenie — red.] — mówi Krzysztof Borowski, profesor SGH.
Ekspert podkreśla, że wiele spółek było wcześniej niedowartościowanych. Takie, jak np. Mercator czy X-Trade Brokers, pokazały dobre wyniki i na tej podstawie można budować oczekiwania co do innych firm. Ale w wielu przypadkach mówić można tylko o emocjonalnym zrywie.
— W przypadku Biomedu-Lublin wszyscy mają nadzieję, że spółka wyprodukuje lek na COVID-19. Problem jest jednak taki, że Biomed dopiero zaczyna produkcję tego leku (i to z dużymi trudnościami), a konkurencja jest niezwykle mocna. W Rosji, Chinach już są testowane pewne rozwiązania. Nadzieje związane z tą spółką są mimo to duże, ale sam mówię teraz pas i czekam na to, co firma pokaże. Tymczasem zapowiedzi wywindowały kurs od marca 30-krotnie — mówi prof. Krzysztof Borowski.
Jego zdaniem trwająca hossa bardzo przypomina tę na dotcomach z lat 1999- -2000, kiedy spółki odnotowywały straty, a ich wyceny były śrubowane.
— Na NewConnect część spółek jest wyceniana podobnie. Oczywiście dopóki kapitał płynie i nie ma nerwowości wśród inwestorów, to da się utrzymać tak wysokie ceny, bo strumień pieniądza podtrzymuje zwyżki — dodaje prof. Krzysztof Borowski.
Echo przeszłości
Giełda w ostatnich miesiącach podzieliła się na dwa rynki: pierwszy to WIG20, który jest bardziej stabilny i mniej zyskowny, z dużym udziałem zagranicy, a drugi zdominowany jest przez rodzimych inwestorów o nastawieniu głównie spekulacyjnym (NewConnect z 93-procentowym udziałem drobnych w obrotach w I półroczu oraz mWIG40 i sWIG80). To właśnie na tym drugim hossa jest wyraźna, ale zdarzają się też dynamiczne spadki. Przykładem była sesja 30 lipca, kiedy NCIndex runął, notując rekordowy w historii spadek o 15 proc. Większość strat szybko odrobiono, jednak zdaniem prof. Krzysztofa Borowskiego tamta sesja była mocnym ostrzeżeniem.
— Czwartkowa sesja przypomina wybrane sesje z czasów hossy lat 2003-07. W maju 2006 r. też zdarzył się tak drastyczny spadek cen większości walorów. Potem notowania poszły w górę i wszyscy się cieszyli, że utrzymali długie pozycje, a nawet zarobili. Bardzo często jest tak, że przed przyszłym szczytem cen pojawia się silna korekta, po czym rynek wychodzi jeszcze wyżej, ale potem jest już koniec. Bańka pęka i nie ma zmiłuj. Teraz zaczynają dominować podobne komentarze. Natomiast problem polega na tym, że jak rynek minie szczyt, to taka strategia się nie sprawdzi. Inwestorzy będą przekonani, że jak przetrzymają falę spadków, to wszystko wróci do normy. Niestety, może okazać się, że tak nie będzie — mówi prof. Krzysztof Borowski.
Analogii historycznych jest więcej, bo tak jak kiedyś popularne były spółki internetowe, tak teraz ogromną popularnością cieszą się przedstawiciele branży gier. Jest ich na GPW już ponad 40, a najświeższy debiutant — Ovid Works — rozpoczął przygodę z giełdą dopiero po kilku dniach od pierwszego dzwonu. Chętnych do kupna było tylu, że zlecenia trzeba było równoważyć. Kiedy w końcu handel ruszył, kurs podskoczył o ponad 300 proc.
— Można już mówić o manii gamingowej. Coraz więcej firm chce produkować gry. Jest to znów nawiązanie do tej hossy z lat 1999-2000, kiedy wszyscy chcieli być e-commerce. Wtedy wypowiedzenie przez prezesa dowolnej spółki słowa „e-commerce” powodowało kilkukrotny wzrost cen, chociaż spółka miała taką działalność jedynie w planach — przypomina prof. Krzysztof Borowski.
Liczą się cykle
Chociaż chciwość na rynku jest dobra, to ekspert radzi, by inwestorzy przygotowali się na straty.
— Pod koniec hossy panuje przekonanie, że wszyscy są „pozarabiani”. Jednak ci, którzy kupili na górce muszą stracić, kiedy ceny spadają. Po marcu zadebiutowało na giełdzie wielu nowych inwestorów. Jak oni zareagują na spadki, zwłaszcza silne? Tak naprawdę inwestora poznaje się dopiero po przeżytych cyklach hossa-bessa — mówi prof. Krzysztof Borowski.
Jego zdaniem dobrym pomysłem jest rozdzielenie kapitału na przeznaczony do spekulacji i inwestycji długoterminowych.
— Często proponuję, by inwestorzy otwierali dwa rachunki. Jeden do długoterminowego inwestowania, a drugi do spekulacji. Wtedy trudno pomylić strategie długo- i krótkoterminowe. Istnieje bowiem zagrożenie, że kiedy inwestor przyjmie, że jakąś spółkę powinien trzymać długoterminowo, a w krótkim należy ją sprzedać, wówczas przenosi spekulację na portfel długoterminowy. I za chwilę spekuluje już całym portfelem, chociaż pierwotnie miał inny zamiar — dodaje prof. Krzysztof Borowski.
Pomocne będzie też ustalenie zlecenia stop-loss i korzystanie z rozwiązań technicznych inwestowania. Czasami lepiej zaufać automatycznemu zamknięciu pozycji bez targowania się z samym sobą.
— Wielu inwestorów musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kupować spółki, kiedy nie ma żadnej istotnej wiadomości, a cena zwyżkuje o 20 proc. Oczywiście jeśli kupuję akcje spekulacyjnie i akceptuję takie ryzyko, to mogę to robić. Ale trzeba wiedzieć, co naprawę się robi i najpierw zapytać: „ile na tym można stracić?”, a dopiero potem postawić pytanie: „ile można zarobić?” — mówi prof. Krzysztof Borowski.
Przydatna będzie też zwykła rozmowa przed lustrem i ustalenie własnej strategii inwestycyjnej. Trzeba też pamiętać o tym, że to rynek dyktuje warunki, inwestor zazwyczaj tylko wychwytuje sygnały.
— Inwestorzy muszą zwracać uwagę, jaki charakter ma sesja — dynamiczny czy stabilny. Rynek często porównuje się do pana w meloniku, który uchyla go i pokazuje, jaki ma dzisiaj nastrój. Chodzi o to, że to ja mam go zrozumieć, to ja mam go rozszyfrować, a nie on mnie. Bo to pan w meloniku decyduje o zachowaniu się cen — dodaje prof. Krzysztof Borowski.