Wiele osób nie bez powodu obawia się, że wzrost wydatków zbrojeniowych na świecie oznacza też trwały wzrost inflacji. Przykładowo Christine Lagarde, prezes Europejskiego Banku Centralnego, powiedziała ostatnio: „Wyższe wydatki na obronność w sektorach z ograniczonymi zdolnościami produkcyjnymi mogą w gruncie rzeczy wywierać presję inflacyjną”. Mój kolega Gabriel Chrostowski pisał pięć dni temu, dlaczego ten argument może być niesłuszny z teoretycznego punktu widzenia. Chciałbym więc pokazać ciekawe studium przypadku: współczesny Izrael.
Izrael w ostatnich dwóch latach to absolutnie modelowy przykład sytuacji silnego pobudzenia popytu związanego z wojną. W latach 2023-24 rząd zwiększył wydatki zbrojeniowe z 4,5 do niemal 9 proc. PKB. W tym roku miał je obniżać, ale patrząc na rozpoczętą wojnę z Iranem raczej nie należy się spodziewać realizacji tych zapowiedzi. Deficyt fiskalny państwa wzrósł z około zera do ponad 8 proc. PKB. Dynamika podaży pieniądza zwiększyła się z 1,5 proc. w połowie 2023 r. do 12 proc. na jesieni 2024 r. A jednocześnie duży pobór do wojska ograniczył podaż pracowników na rynku pracy.
Wszystko to przypominało wstrząs z czasów pandemii: gospodarka wpada w recesję, a jednocześnie rząd wpompowuje w nią dodatkową moc nabywczą. Skala tego zaburzenia była o około połowę mniejsza niż w czasie covidu, ale mimo wszystko duża.
A inflacja? Inflacja była przez cały okres wojenny w miarę stabilna. W połowie 2023 r. inflacja wynosiła w Izraelu 3,3 proc., pod koniec 2024 r. 3,2 proc. Dziś wynosi 3,1 proc. I to pomimo faktu, że w gospodarce istniał nadmiar popytu (excess demand), co przyznawał bank centralny.
Przypadek ten wzbudza moje zainteresowanie nie tylko z powodów geopolitycznych, ale też ze względu na to, że rzuca światło na źródła inflacji w gospodarce funkcjonującej z bardzo wysokim deficytem fiskalnym. Możemy czerpać z niego inspirację, ponieważ my też jesteśmy gospodarką z dużym deficytem, rosnącymi wydatkami zbrojeniowymi i też pogłębiającym się deficytem rąk do pracy. Żeby było jasne, nie chcę porównywać Polski do Izraela ogółem, ale tylko pewne wybrane elementy makroekonomiczne.
Przypadek Izraela wskazuje, że z trzech istotnych elementów równania inflacyjnego – zaburzeń popytu, zaburzeń podaży i zaburzeń oczekiwań inflacyjnych – kluczowy może być ten trzeci. W Izraelu wzbudzony został nadmiarowy popyt, ograniczone zostały możliwości wytwórcze, a mimo to inflacja trzymała się na w miarę stabilnym poziomie. To oznacza, że kluczową rolę odegrało wysokie zaufanie do pieniądza. To zaufanie z kolei jest pochodną determinacji banku centralnego do utrzymania stabilności cen oraz rządu do utrzymania zaufania do państwowego długu.
I tak na przykład rząd dość jasno komunikował przez cały okres wojny, że wzrost deficytu jest przejściowy i planowane są środki oszczędnościowe, w tym podwyżki podatków oraz zamrożenie części wydatków. Zdaniem banku centralnego przyczyniło się to do podtrzymania zaufania inwestorów i zmniejszenia premii za ryzyko w gospodarce. Sam bank centralny komunikował determinację do utrzymania stabilnych cen i kursu waluty. Dziś szekiel jest mocniejszy wobec dolara niż rok i dwa lata temu.
Nie możemy tracić też z oczu korzystnego zbiegu okoliczności. Lata 2024-2025 to okres silnego spadku cen energii i surowców na rynkach światowych, co też pomogło. A zatem ten obraz nie jest w pełni jednoznaczny.
Natomiast rola wiarygodności na przykładzie tego przypadku wydaje się nie do przecenienia.
