Paweł Lepczyński: Japończycy już nie unikają wielkich inwestycji w Polsce
NIE MA KRYZYSU ŚWIATOWEGO: Z punktu widzenia japońskich koncernów, inwestowanie w Polsce jest strategią dywersyfikacji ryzyka — twierdzi Paweł Lepczyński. fot. Małgorzata Pstrągowska
Japońscy przedsiębiorcy są bardzo ostrożni wybierając kraj, w którym zamierzają ulokować pieniądze. Po przykrych doświadczeniach z niespłaconymi kredytami sprzed kilku lat, kiedy dopiero na drodze ugody doszło do redukcji zadłużenia — niechętnie inwestowali w Polsce. Dlatego tak ogromne znaczenie ma fakt, że niektóre firmy decydują się jednak na wejście na polski rynek.
POLSKA ZOSTAŁA wybrana spośród krajów postsocjalistycznych, ponieważ według długofalowych ocen naszemu krajowi nie grozi kryzys finansowy. Nie ma także groźby, że nastąpią gwałtowne zawirowania polityczne. Już dawno minęły czasy, kiedy jedno rozporządzenie mogło rujnować prowadzenie interesu. Polska stała się krajem bardzo stabilnym, nawet w kontekście zaproponowanych przez rząd zmian podatkowych. Trudno prawidłowo działający mechanizm gospodarczy nagle przesunąć na inne tory rozwoju. Tak naprawdę więcej jest emocji w wypowiedziach biznesmenów niż zmian.
W OSTATNIM OKRESIE bankierzy i finansiści wiele uwagi poświęcają przegrzaniu gospodarki na Dalekim Wschodzie. Słychać złowrogie zapowiedzi o nadciągającym ogólnoświatowym kryzysie, który najpierw odczuje Japonia, później Ameryka Łacińska, a na koniec kraje europejskie. Co ciekawe, oceny japońskich specjalistów są inne — według nich nie jest to mechanizm koła zamachowego. Nie wszędzie kryzys musi się ujawnić z jednakową siłą. Z tego punktu widzenia inwestowanie w Polsce jest strategią pewnej dywersyfikacji ryzyka.
Z MOICH dotychczasowych doświadczeń z pracy w zachodnich koncernach wynika, że jeśli otwierano nowe przedstawicielstwo w Polsce, to pracą w nim najczęściej kierowała osoba „importowana” z centrali. Był to na ogół menedżer nie orientujący się w specyfice polskich warunków. Taka polityka prowadziła często do powstania przedziwnych sytuacji, które mogły obrócić się przeciwko firmie. Do tego jeszcze dochodziła bariera językowa — brak kontaktu z prasą, telewizją, kulturą — powodująca wyalienowanie z polskiej rzeczywistości. Oczywiście zadaniem niższego personelu było przetłumaczenie wszystkich dokumentów, lecz pracownicy — czasami nieświadomie — filtrowali informacje. To, co według pracowników było mało ważną informacją — w rzeczywistości mogło zaważyć na strategii firmy. Dlatego japońskie firmy starają się zatrudniać lokalnych dyrektorów znających realia kraju. Jednak taka „lokalność” nie przekłada na całkowitą samodzielność.
JEŚLI O MNIE chodzi, zostałem znaleziony przez specjalistów zajmujących się rekrutacją kadr. W kwestii doboru pracowników postępuję podobnie, bowiem to jest dobra metoda zmniejszająca margines błędu. Zdarza się, że zachodnie koncerny najpierw angażują pracownika do ciężkiej pracy, a później, kiedy wykona najtrudniejsze zadania — jest zwalniany. Japońska tradycja jest odmienna — zakłada bowiem budowanie z pracownikiem długofalowej więzi. Zwraca się uwagę na pracownika i na jego potrzeby, oczekując w zamian identyfikacji z firmą. Pracownicy spędzają w pracy dużo czasu, ale także odpoczywają wspólnie z kolegami z firmy. To daje zdumiewiające efekty, zarówno jeśli chodzi o integrację, jak i kreatywność — to Hoya jako pierwsza firma na świecie wyprodukowała materiał organiczny do wytwarzania najcieńszych soczewek okularowych. Japoński rodowód jest znakomitym pretekstem do budowania obrazu firmy, ale w kimonach nie chodzimy. Sake nie pijemy.
Paweł Lepczyński jest dyrektorem generalnym Hoya Lens Poland