Valery Giscard d’Estaign, prezydent Konwentu, ogłosił zarys reformy instytucjonalnej Unii. Idąc na ustępstwo Wielkiej Brytanii, zaakceptował m.in. prawo weta w harmonizacji podatków.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Rozszerzenie Unii o kolejnych dziesięć państw spowodowało konieczność usprawnienia funkcjonowania wspólnotowego molocha, a przy okazji umożliwiło rewizję wielu postulatów poszczególnych krajów członkowskich. Konwent — instytucja, która jest odpowiedzialna za wypracowanie kompromisu do szczytu UE w Salonikach (20-21 czerwca) — zaproponował zarys zmian w funkcjonowaniu Unii. Trudno jednak wszystkim dogodzić.
W bitwie o pryncypia nie obyło się bez koncesji. Te trzeba było zagwarantować m.in. Wielkiej Brytanii i Irlandii, które wygrały w walce o utrzymanie prawa weta w polityce podatkowej. Według propozycji, UE może zdecydować się na wprowadzenie głosowania większościowego w kwestiach dotyczących przemytu czy wspólnotowej administracji podatkowej, ale tylko wtedy, jeżeli wszystkie państwa wcześniej się na to zgodzą.
Takie ustępstwo nie zadowala jednak Gordona Browna, kanclerza i ministra skarbu Wielkiej Brytanii, który twierdzi, że ten mechanizm może izolować Londyn w debacie o unijnych podatkach od oszczędności, wskutek czego londyńskie City może zostać zmuszone do wprowadzenia bardzo niepopularnych rozwiązań.
Londyn, tym razem w dziwnej parze z Paryżem, wygrał też walkę o utrzymanie weta w kształtowaniu polityki zagranicznej UE, której będzie przewodził minister zasiadający w Komisji Europejskiej. Jednomyślność będzie potrzebna jedynie w przypadku oceny, w stosunku do jakiego obszaru Unia powinna prowadzić wspólną politykę. Takie propozycje reformy leżą w interesie większych państw, w tym przede wszystkim wielkiej szóstki: Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji, Włoch, Hiszpanii i Polski.