Kierunek rynkom da reakcja na dane o deficytach w USA

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2005-04-11 00:00

Neutralne lub lepsze od prognoz dane z USA wywołają znaczne wzmocnienie dolara. Złe spowodują gwałtowny, choć chwilowy, odwrót od amerykańskiej waluty.

Z Ameryki

Światowe rynki tylko nieznacznie zwolniły tempo z powodu żałoby po śmierci Jana Pawła II. Papież był niezwykłym człowiekiem, któremu prawie cały świat oddał hołd, ale ponad 80 proc. ludności globu nie jest wyznania katolickiego, więc trudno było spodziewać się, by rynki finansowe, kierujące się głównie chciwością i strachem, znacznie ograniczyły aktywność. Wynik tygodnia był jednak mizerny: kursy walut i indeksy giełdowe nie zmieniły się zbytnio.

Właśnie w tym tygodniu Alan Greenspan wypowiadał się aż trzy razy. Udało mu się jednak nie nawiązać ani jednym zdaniem do sytuacji gospodarczej czy polityki monetarnej. Nawet podczas konferencji na temat energii i ropy powiedział tylko tyle, że rosnące zapasy ropy powinny w końcu powstrzymać cenowe szaleństwo. Powiedział również, że w dłuższym okresie dużo będzie zależało od reakcji popytu na rosnące ceny — drożejąca ropa zwykle wpływała na rozwój technologii ograniczających zużycie energii, a tym samym zmniejszała popyt. Na rynku trwała huśtawka nastrojów, bo zapasy surowca powiększały się ósmy tydzień z kolei, ale znów spadły zapasy benzyny. Pod koniec tygodnia ropa jednak mocno staniała. To mógł być odroczony „efekt Greenspana”. Na wykresie powstała formacja podwójnego szczytu, która zapowiada dłuższy spadek cen przynajmniej do 50 USD.

Ciekawie zachowywał się rynek obligacji. Rentowność spadała wraz ze wzrostem ceny ropy i rosła z jej spadkiem. Takie zachowane rynku obligacji sygnalizuje, że inwestorzy (moim zdaniem błędnie) uważają, że wysoka cena surowca zahamuje ożywienie gospodarcze, co podtrzyma niskie stopy. Powinni obawiać się raczej tego, że drogie paliwa nie tylko doprowadzą do spowolnienia gospodarki, ale przede wszystkim napędzą inflację, a to podbije stopy. Powstaje pytanie: jeśli takie nastawienie inwestorów się utrzyma, to ile czasu minie, nim rynki zaczną obawiać się, że rosnące stopy zaszkodzą gospodarce? Sądzę, że niewiele.

Kurs dolara do euro pozostał praktycznie na linii długoterminowego trendu – jej przełamanie powinno w końcu nastąpić, co da sygnał do zakupów amerykańskiej waluty. W WGI uważamy, że w USA pojawi się inflacja, co zmusi Fed do ostrzejszego i szybszego podnoszenia stóp. W drugim i trzecim kwartale gospodarka amerykańska osłabnie, a jeśli posunięcia Fed będą skuteczne, to powrócą problemy z deficytami i rynkiem pracy. Wzmocnienie dolara w pierwszym półroczu bardzo powiększy deficyt handlowy USA, co w drugim zagwarantuje powrót do trendu osłabiającego amerykańską walutę. Widać, że administracja zdaje sobie z tego sprawę, bo zaczęła szukać środków przeciwdziałania rosnącemu deficytowi. Departament handlu USA poinformował, że rozpoczyna postępowanie, które może doprowadzić do nałożenia restrykcji importowych na produkty chińskie (szczególnie tekstylia), o ile Chiny nie zrewaluują juana. Podobne rozważania prowadziła Unia Europejska. Chiny szybko zadeklarowały, że „energicznie przeciwstawiają się” decyzjom Brukseli i radzą Stanom, by zajęły się swoimi deficytami. Oto kolejne potwierdzenie, że widzimy początek wojny handlowej, na razie tylko z Państwem Środka. Krótkowzroczna to polityka, bo jeśli nastąpi twarde lądowanie chińskiej gospodarki, to cały świat drogo za nie zapłaci.

Rozpoczynający się tydzień może się okazać bardzo burzliwy. We wtorek dowiemy się, jakie w USA były deficyty (handlowy i budżetowy) i zobaczymy, co zawiera protokół z marcowego posiedzenia FOMC (komitetu sterującego polityką pieniężną). Prognozy mówią, że deficyt handlowy nie zwiększył się, więc każde dane oprócz zupełnie neutralnych wywołają gwałtowne ruchy rynków. W zeszłym tygodniu dolar nie tracił w oczekiwaniu na informacje o deficytach, więc dane neutralne lub lepsze od prognoz powinny wywołać duże wzmocnienie amerykańskiej waluty. Złe zaś mogą spowodować gwałtowny, aczkolwiek chwilowy, odwrót. Nie jest to jednak takie proste... Po ostatnim posiedzeniu FOMC, po którym komunikat był bardzo niejednoznaczny, wszyscy czekają na protokół, by zobaczyć, jak mocno różnili się w poglądach na inflację członkowie Fed. Jeśli protokół zwiększy zaniepokojenie, wpłynie na umocnienie dolara. Bardzo ciężko przewidzieć, jak się ten dzień zakończy, a może on mieć bardzo duży wpływ na resztę tygodnia. W każdym razie, im większe zaniepokojenie rosnącą inflacją, tym gorzej dla akcji i obligacji.

W zeszłym tygodniu Alcoa rozpoczęła sezon publikacji raportów kwartalnych, a w tym wyniki podadzą między innymi takie spółki, jak Apple, Asml, Citigroup czy General Electric. To też będzie mocno oddziaływało na rynek. Będziemy mieli dużo wydarzeń, które mogą wpłynąć na decyzje inwestorów. W tej sytuacji trzeba będzie obserwować zachowanie obligacji. Ich rentowność powinna zadecydować o kierunku indeksów, które są tylko o krok od przepaści.

Z Polski

W zeszłym tygodniu polskie banki (i być może inni polscy uczestnicy rynku) ograniczyły działalność, zagranica tego jednak nie zrobiła. Obrót obligacjami był ograniczony, ale złoty „chodził” za kursem EUR/USD. Na giełdzie co prawda nie było gwałtownych zmian indeksów, ale trudno uznać obroty bliskie 500 mln zł dziennie za ograniczenie aktywności. Sumaryczny obrót był o 10 proc. mniejszy niż tydzień temu (też cztery sesje), a wolumen dokładnie taki sam. W sumie jednak rynki walutowy i akcji nadal tkwiły w rozkroku — nie dostaliśmy żadnych ważnych sygnałów.

Z zachowania rynku obligacji i po części złotego widać było, że fundusze znowu przestały się bać rynków rozwijających się, ale z całą pewnością nie wszystkie fundusze i nie na wszystkich rynkach. Smith Barney obniżył rekomendację dla rynków rozwijający się do „nie doważaj” z powodu wzrostu stóp procentowych w USA i anemicznych zysków spółek w regionie. Negatywną opinię o złotym ma Lehman Brothers. Tylko Merrill Lynch twierdzi, że osłabienie złotego jest chwilowe. Negatywne opinie to tylko pierwszy sygnał, ale za nim mogą pojawić się następne. Warto zauważyć, że na przykład rynki Ameryki Łacińskiej zachowywały się w pierwszej połowie zeszłego tygodnia bardzo słabo. Nasz region był mocniejszy. Europa Środkowa jest oceniana nieco lepiej z powodu wejścia do Unii, w której jednak sytuacja gospodarcza nie poprawia się ani trochę.

W lutym zamówienia w przemyśle niemieckim spadły aż o 2,6 proc. po spadku w styczniu o 3,5 proc. Duży wzrost zamówień w grudniu okazał się jedynie wypadkiem przy pracy. Źle się dzieje w państwie niemieckim. I nie tylko w niemieckim: Komisja Europejska obniżyła prognozę wzrostu PKB dla strefy euro z 2 do 1,6 proc, a i to może być za dużo. Jedynym pozytywnym sygnałem jest lutowy wzrost sprzedaży detalicznej, chociaż lepiej byłoby powiedzieć, że było to drgnięcie, bo sprzedaż wzrosła o 0,3 proc. w stosunku do stycznia. Nic dziwnego, że ECB nie podwyższył stóp i nawet nie ostrzegł, że może je podnieść.

U nas zresztą też pojawiają się kolejne niepokojące sygnały. Ministerstwo Finansów podało, że w lutym z tytułu akcyzy budżet zyskał o 20 proc. mniej w stosunku do stycznia. Spadły również (aż o 50 proc.) wpływy z podatku VAT. To są wyniki po prostu fatalne. Gorzej było tylko w maju i czerwcu ubiegłego roku, co było reakcją na boom przedunijny. Dla Polski Komisja Europejska też prognozuje większe spowolnienie niż to mówią oficjalne, rządowe prognozy. Można sobie wyobrazić, jak fatalne będą dane makro za kwiecień, którego pierwszy tydzień załamał sprzedaż, rynek reklamy i wyhamował produkcję. Wszyscy jednak będą o tym wiedzieli, więc w maju zapewne wielkiej reakcji na dane o sprzedaży i produkcji nie zobaczymy.

W nadchodzącym tygodniu zostanie opublikowany marcowy wskaźnik inflacji (CPI). Rynek będzie te dane obserwował, ale bez przykładania przesadnej wagi. Osłabienie złotego zostało na razie zahamowane, a cena ropy spadała, więc oczekiwania są nadal bardzo optymistyczne. Ostatnio Dariusz Filar, członek RPP, powiedział, że spodziewa się spadku inflacji nawet do 1 proc. w ciągu roku, a do 2 proc. na jego koniec. Stwierdził również, że naturalne realne stopy dla Polski to 3,5-4 proc. Jeśli doda się do tego inflację, to widać, że można oczekiwać obniżki najwyżej o 50 pkt baz. To nie jest tak dużo, jak rynek oczekiwał, może więc złotego osłabiać. Na razie jednak sytuacja jest dwuznaczna. W dalszym ciągu obowiązuje trend na osłabienie złotego, ale w bardzo krótkim terminie nie wiemy, czy powstaje flaga (sygnał osłabienia), czy też polska waluta przez pewien czas będzie się jednak wzmacniała. Wszystko zależy teraz od zachowania dolara na rynkach międzynarodowych, czyli od reakcji na amerykańskie dane makro w nadchodzącym tygodniu.

O rynku akcji wiemy jedno: bardzo duża liczba otwartych pozycji na kontraktach zapowiada, że niedługo nastąpi silny ruch. Ten wskaźnik nie mówi jednak o jego kierunku. Wigometr nam nic nie podpowie, bo ilość byków i niedźwiedzi nie jest dramatycznie różna. Z techniką też mamy problem, bo co prawda powstały sygnały kupna, ale nie został zanegowany podwójny szczyt na WIG20, a WIG przełamał linię szyi tylko na chwilę. Z pewnością można powiedzieć, że fundusze zagraniczne będą prowadziły nasz rynek do góry tak długo, jak długo nie będą się bały wzrostu rynkowych stóp procentowych w USA i wejścia złotego w dłuższy trend spadkowy. Warto powtórzyć pytanie z części amerykańskiej. Jeśli trend na wzrost rentowności obligacji USA się utrzyma, a co za tym idzie, zyskiwał będzie dolar (i tracił złoty), to niewątpliwie rozpocznie się druga fala ucieczki z rynków rozwijających się. Dlatego też ten tydzień z ważnymi danymi makro z USA będzie bardzo ważny i może pokazać kierunek na dłużej.