Kilka zdań na przełomie roku

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-12-17 10:33

Bardzo nie lubię cofać się w czasie. Dlatego też nudzą mnie i denerwują wszelkie podsumowania roku i tym podobne wypracowania. Jednak czasem nie da się tego uniknąć. Postaram się jednak, żeby ból był niezbyt intensywny i krótki. Ten wpis pojawia się prawdę mówiąc tylko dlatego, że znowu mamy 1000+ komentarzy, więc dostęp do nich staje się bardzo powolny. Ok., wróćmy do naszego tematu.

Szaleństwo na rynkach surowcowych (ukłony dla piewców super-cyklu, którzy już całkiem zamilkli) zostało srogo ukarane. Od początku roku ropa staniała o ponad pięćdziesiąt procent, ale jeszcze bardziej spektakularny jest spadek ceny liczony od lipcowego szczytu: blisko 70 procent. Podobnie zachowywała się cena miedzi. Owszem, częściowo wpływ na takie zachowanie rynków ma recesja. Jednak za szaleńcze spadki i nie mniej szaleńcze wzrosty odpowiadają przede wszystkim rynki finansowe. Zglobalizowany, zderegulowany kapitał szaleje szukając okazji do nadzwyczajnych zysków, co doprowadza do całkowicie irracjonalnych ruch cen akcji, surowców i kursów walut.

Pamiętamy jeszcze rozpaczliwe wręcz w swojej wymowie enuncjacje prasowe zapowiadające wiosną tego roku klęskę głodu na świecie. Rzeczywiście wtedy cena ryżu i kukurydzy wzrosła w ciągu pół roku o około 140 procent, a soi o 100 procent. Od wiosny wszystkie te produkty solidarni staniały o blisko 50 procent. Chińczycy zaczęli jeść zamiast dwóch miseczek ryżu tylko jedną? Nie, to była gra spekulacyjna na towarach rolnych. Wtedy, kiedy fundusze zaczęły w panice gromadzić gotówkę wycofując się z różnych rynków również rynek towarów rolnych odetchnął i ceny zanurkowały.

Gdyby tylko rynki finansowe tak się zachowywały to byłoby pół biedy. Problemy wynikające z kryzysu na rynkach finansowych (rozpoczął się tak naprawdę w 2006 roku, więc o jego genezie już nie piszę) przesączyły się do realnej gospodarki. Recesja zagościła w Japonii i Unii Europejskiej. W USA NBER (think tank) twierdzi, że rozpoczęła się ona w grudniu 2007 roku, ale klasyczna definicja recesji (dwa kwartały spadku) jeszcze nie została wypełniona. Nie ulega jednak wątpliwości, że i w Stanach zobaczymy podręcznikową recesję. Nie jest to taka ot sobie „recesyjka". Zwolennicy leseferystycznej wersji kapitalizmu twierdzą, że to jest takie, cykliczne ochłodzenie. To nie jest prawda. Dane makro cofają nas w wielu krajach o 20, 30 i nawet 50 lat. Coś, co nas dotknęło jest mega-kryzysem, którego skutki długo będziemy jeszcze odczuwali.

Mega-kryzys wymaga podobnie nadzwyczajnych rozwiązań. Banki centralne na całym świecie drastycznie obniżały w 2008 roku stopy procentowe. Szczególnie spektakularne były działania amerykańskiego FOMC. W grudniu stopy znowu spadły i to do niewyobrażalnego poziomu. Fed nie mówi już o konkretnej wartości, a o przedziale 0 - 0,25 pkt. To niżej niż w Japonii (0,3 proc.) i najniżej w historii. W komunikacie po posiedzeniu wyraźnie zapowiedziano, że następnym krokiem będzie kupno długu (obligacji), czyli zalanie rynku realnymi pieniędzmi. Kiedyś za to zapłacimy olbrzymią inflacją. To „kiedyś" to jednak nie będzie jeszcze rok 2009. Ten kierunek działania Fed zapewni w niedalekiej przyszłości długoterminowy upadek dolara i gwałtowny wzrost cen złota. Osłabienie amerykańskiej waluty już w 2009 roku powinno cenę złota podnosić.

Zwolennicy waszyngtońskiego konsensusu pod wodzą profesora Leszka Balcerowicza zwykle w swoich wypowiedziach twierdzą, że obecny kryzys to „nie jest krach kapitalizmu". Tak jakby ktoś (oprócz skrajnych alterglobalistów) o tym kiedykolwiek mówił. To taki chwyt erystyczny - ustawia się przeciwników w miejscu, w którym nie stoją, ale wygodnym do ataku. Prawdziwe twierdzenie krytyków fundamentalizmu rynkowego brzmi: mamy nadzieję, że jest to koniec tej wersji kapitalizmu, ale jeśli nie uda się go zreformować to czeka nas jeszcze większy kryzys, który całkowicie zrujnuje świat i po którym zmiany mogą pójść w bardzo niepożądanym kierunku (vide faszyzm po Wielkiej Depresji).

Nie ulega wątpliwości, że rok 2008 (z cała pewnością również i 2009) był rokiem idei. „Koniec historii" wieszczony przez Francisa Fukuyamę był utopią. W latach 70. tych XX wieku zawiódł (chociaż nie do końca) keynesim, tym razem zbankrutował neoliberalizm. Czas znaleźć trzecią drogę. I nie jest to droga do Trzeciego Świata jak sobie kpią zwolennicy turbo-kapitalizmu. Wolny rynek połączony z właściwymi procedurami regulacyjnymi i z właściwym udziałem państwa jest rozwiązaniem. Oczywiście, diabeł leży w szczegółach, a ja nie jest wizjonerem, więc o konkretnych rozwiązaniach pisał nie będę. Jestem jednak na przykład przekonany, że trzeba doprowadzić do zlikwidowania rajów podatkowych, ujarzmić rynek derywatywów i wprowadzić podatek Tobina (opodatkowanie transakcji na rynku walutowym).

Wróćmy jednak na ziemię, czyli do chwili obecnej. Przede wszystkim jedno trzeba wyraźnie powiedzieć: nikt nie wie, jak w 2009 roku sytuacja się rozwinie. W końcówce 2007 roku twierdziłem, że 2008 będzie rokiem olbrzymiej zmienności i niepewności, a najważniejsze jest to, żeby chronić kapitał. Mogę spokojnie powiedzieć, że rok 2009 będzie też rokiem olbrzymiej zmienności, ale odważni gracze będą mogli nieźle zarobić (stosując timing, a nie zasadę „kup i trzymaj"). Jeśli ktoś mówi, że wie co się w 2009 roku stanie to fantazjuje. Wszelkie prognozy obarczone są olbrzymim błędem i dlatego też, według mnie, bezsensowne. Mówienie o konkretnych poziomach indeksów, kursów walut, cen surowców jest totalnym nieporozumieniem. Można mówić jedynie o tym, co wydarzy się w najbliższym czasie.

Uważam, że psychologicznego punktu widzenia najważniejsze jest czekanie na to, co zrobi nowy prezydent USA. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że Barack Obama, prezydent - elekt, traktowany jest jak wybawiciel rynków finansowych. Obama zapowiada, że jego program inwestycji w infrastrukturę będzie największy od lat 50. tych (nawet 1000 mld dolarów). Program ma między innymi zwiększyć zatrudnienie o 2,5 miliona osób. Ten program połączony w jedną całość z działaniami Rezerwy Federalnej ma odbudować gospodarkę USA. Właśnie te działania, a raczej ich skutki, są najważniejsze dla koniunktury na rynkach finansowych w 2009 roku.

Wydaje się, że w końcu roku giełdy zaczęły znajdować twarde dno. Zmasowana akcje rządów i banków centralnych muszą w końcu utworzyć masę krytyczną, której przekroczenie zmieni nastroje. Ben Bernanke, szef Fed twierdzi, że gospodarka USA jest pod dużą presją, ale twierdzi też, że w drogiej połowie 2009 roku ożyje. Podobnie twierdzi Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego. Nadzieje (może się okazać, że płonne) powinny pomagać posiadaczom akcji na początku 2009 roku. Dlatego też istnieje duże prawdopodobieństwo wzrostu indeksów w okresie styczeń - marzec. Dopiero późną wiosną 2009 roku zobaczymy, czy plan Obamy działa, czy gospodarka amerykańska ma szansę szybko wyjść z recesji.

Właśnie od skutków programów pomocy gospodarce zależy to, co będzie się działo na rynkach. Jeśli uda się zatrzymać recesję to okaże się, że dno bessy zostało osiągnięte w listopadzie 2008 roku. Indeksy będą wtedy przez cały 2009 rok rosły. Jeśli jednak wiosną okaże się, że podjęte działania nie wystarczą to na wykresie indeksu S&P 500 zmaterializuje się kilkunastoletnia formacja głowy z ramionami, a sam indeks w ciągu roku spadnie do poziomu 400 pkt., czyli o kolejne 50 procent. Problem w tym, że prawdopodobieństwo obu scenariuszy jest równe.

Nie piszę o tym, co może się wydarzyć w Warszawie, bo nasz rynek nie będzie się różnił od innych rynków światowych. Z pewnością gospodarkę czeka bardzo znaczne spowolnienie, którego skala zależy od polityki gospodarczej rządu. Działania zapowiedziane w 2008 roku niewiele pomogą (plan antykryzysowy jest według mnie zasłoną dymną), co może doprowadzić do całkowitego zastoju i dużego wzrostu bezrobocia. Miejmy nadzieję, że rząd szybo zrozumie (może już jest za późno), że bez sensownej pomocy z jego strony wszyscy za jego bezczynność zapłacimy.

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/