
Mówi o sobie, że jest dzieckiem z zapleczem finansowym dorosłego. Ciekawe, czy w dzieciństwie miał zabawki – może mógł oglądać klocki Lego tylko na wystawach sklepów i stąd ta pasja?
– W dzieciństwie miałem wszystko. Prezenty leciały od babci z USA. Składałem również lego. Miałem cały pokój w robotach Bionicle, całą ich kolekcję. Oddałem potrzebującym – mówi Aleksander Michalski.
Dlaczego klocki? Mówi, że to jego odskocznia i relaks. Kiedy jest zmęczony pracą, zaczyna składać modele z lego. Wtedy koncentruje się tylko na tym.
Spontaniczne tatuaże

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to jednak nie kolekcja klocków lego, lecz tatuaże Aleksandra Michalskiego.
– Mam ich wiele, nie zliczę już ile. Na całym ciele. Najbardziej kontrowersyjne to dwa na głowie – uważa szef Lulu.
Pierwszy zrobił 10 lat temu w studiu tatuażu w Pułtusku. Polecono mu to miejsce. Podkreśla, że rodzina rozumie jego potrzebę wyrażania siebie przez tatuaże i chęć w utrwalenia w ten sposób momentów, które chce zapamiętać. Jego rodzeństwo i partnerka również mają tatuaże.
– Podoba mi się, jak tatuaże leżą na człowieku. Dodają indywidualności. Tatuuję się, gdy chcę zapamiętać jakiś okres w życiu. Większość tatuaży robię spontanicznie – podkreśla restaurator.
Ostatni tatuaż, jaki zrobił, symbolizuje jego hobby. To napis z klocków lego, które układają się w wyznanie: I Love Lego. Nie jest duży, ma 12 cm i mieści się na przedramieniu. Zrobiła mu go przyrodnia siostra na 29. urodziny.
– Czy tatuaże zmieniają osobowość? Nie sądzę. Tatuaż może dodać pewności siebie lub nadać niebezpieczny wygląd, jednak tylko tyle. U mnie zaczęło się od wytatuowania ulubionego anime „Bleach” – mówi restaurator.
To manga autorstwa Kubo Tite i serial anime zrealizowany na jej podstawie. Głównym bohaterem jest piętnastoletni Ichigo Kurosaki, który potrafi nawiązywać kontakt z duchami.
– Dwa lata później wykonałem tatuaż ku pamięci przyjaciela, który zginął w wypadku – wspomina Aleksander Michalski.
Carpaccio i sushi

Wychował się na warszawskich Bielanach. Z wykształcenia jest ratownikiem medycznym. Ukończył też kierunki technik informatyki i technologii żywności. Jego pierwszą pasją było jednak gotowanie.
– Moja mama świetnie gotuje. Pozwalała mi piec torty od najmłodszych lat. Pierwszy samodzielnie wykonałem jako siedmiolatek. Lubiłem przebywać w kuchni i wciąż to lubię – przyznaje właściciel azjatyckich restauracji.
Gdy zaczął piec torty, zorientował się, że sprawia mu to coraz więcej radości. Już jako student zatrudnił się w gastronomii – nigdy nie pracował jako ratownik medyczny. Szybka kalkulacja wykazała, że jako kucharz zarobi więcej.
– Jestem samoukiem, jednak pracowałem z wieloma wybitnymi szefami kuchni z międzynarodowym doświadczeniem. Gotowanie to moja pasja, a zarazem pomysł na biznes. Utożsamiam się z powiedzeniem, że jeśli kochasz to, co robisz, to nie przepracujesz w życiu ani jednego dnia – twierdzi Aleksander Michalski.

Doświadczenie zdobywał głównie w Polsce, choć jeździł na szkolenia także do Danii, Włoch, Wielkiej Brytanii. Wybór kuchni azjatyckiej to rezultat jego fascynacji kulturą Dalekiego Wschodu.
– Od najmłodszych lat czytałem mangę, uczyłem się języka japońskiego, poznawałem historię Japonii. Interesowało mnie to, a jeżeli kogoś coś interesuje, to brnie w to głębiej, nie zwracając uwagi, gdzie już doszedł – twierdzi.
Tymczasem za swoje popisowe danie uważa… mięsną przystawkę z kuchni włoskiej.
– Lubię robić carpaccio różnego rodzaju. Jestem w tym dobry – podkreśla restaurator.
Jedną z jego pasji są podróże. Poszerzają horyzonty, wiedzę, pozwalają mu poznać nowe kultury i zwyczaje oraz to, co dla niego najważniejsze, czyli jedzenie.
– Jestem ciekawy świata, więc podczas podróży często zadaję pytania tamtejszym kucharzom, kilka razy dostałem nawet zaproszenie do odwiedzenia ich kuchni – wspomina.
Przyznaje, że wiele potraw skomponował, odwołując się do przygód kulinarnych, jakich doświadczył w podróży – a było ich sporo, bo zwiedził świat od Wielkiej Brytanii przez Wyspy Kanaryjskie po Koreę Południową.
– Cel wybieram w zależności od pogody, jaką chcielibyśmy mieć. Niedługo jadę na miesiąc do Panamy i Kostaryki. Dlaczego tam? Znajomi mówili, że to dziki raj. Chciałbym go ujrzeć na własne oczy – mówi.
Zanim otworzył własną restaurację, przygotowywał potrawy m.in. w Sakana Sushi, Lulu Veganda, Handroll, SushiDeli, Sushi Today by Sakana i Sushi Boshki w Moskwie.
Pascal Brodnicki, Modest Amaro, Gordon Ramsay, Karol Okrasa, Jamie Oliver… Kto jest kulinarnym autorytetem Aleksandra Michalskiego?
– Zdecydowanie Jamie Olivier, człowiek, który wniósł wiele dobrego w nawyki żywieniowe Brytyjczyków. Szanuję go również za Fifteen – charytatywną restaurację, w której szkolił młodych ludzi w niekorzystnej sytuacji życiowej do pracy w branży hotelarskiej – mówi restaurator.
Podczas lockdownu tak jak inni właściciele biznesów gastronomicznych musiał się przystosować do nowej sytuacji. Lulu Bar, lokal w Śródmieściu Warszawy działający od grudnia 2019 r., zmienił się w lunchownię otwartą od 12 do 16.
– Przebudowaliśmy stare schematy i zaczęliśmy sprzedawać na wynos. Lulu stało się restauracją sushi, bo ono nie traci na jakości, jak inne potrawy wydawane w pudełkach. Okazało się to dobrym pomysłem i sposobem na przetrwanie pandemii. Udało się. Momentami nawet było lepiej niż przed lockdownem – ocenia właściciel Lulu.
Było tak dobrze, że w styczniu 2022 r. otworzył kolejny lokal: Chińczyk Bistro w podwarszawskiej Falenicy.
– Dobre jedzenie samo się obroni. Miejsce i czas nie mają znaczenia, jednak celowo wybraliśmy obrzeża Warszawy, bo brakuje tam jakościowego azjatyckiego jedzenia – twierdzi Aleksander Michalski.
Hobby na regale

W kuchni spędza całe dnie. Po pracy jedzie do domu składać Bugatti Chiron z 3599 klocków.
– Pod względem czasu potrzebnego do jego złożenia ten model przypomina Lamborghini, które składałem 17 godzin. Czasami złożenie modelu zajmuje mi kilka dni, a nawet tygodni – mówi pasjonat lego.
W ostatnich dwóch latach złożył 42 zestawy. Zaczął od modelu helikoptera, który dostał od brata.
– Składam w większości klocki Lego Technic. Są bardziej skomplikowane, a wszystkie podzespoły w autach, np. silnik, poruszają się tak jak w rzeczywistości. To ciekawe, że z klocków można zrobić prawdziwe urządzenie. W przyszłości planuję złożyć z klocków lego własną maszynę, która będzie zdalnie sterowana – zapowiada.

Żeby złożyć Lamborghini z 3696 klocków (grupa wiekowa tego produktu to 18+), potrzeba sporo cierpliwości.
– Czasami oczywiście się wkurzam. Jak przy zdalnie sterowanym Mercedesie, którego koła jeździły w dwóch odwrotnych kierunkach. Naprawiałem go cztery godziny. Zawsze staram się skończyć to, co zacząłem, więc może właśnie dlatego siedzę po nocach i składam klocki – zastanawia się Aleksander Michalski.
Poza cierpliwością potrzeba też… pieniędzy – za Lego Technic Lamborghini Sián FKP 37, wierną replikę najszybszego Lambo na świecie, trzeba wyłożyć 1,6-2 tys. zł. Jeszcze droższa jest koparka Liebherr R 9800. Na Allegro cały zestaw kosztuje niemal 2,3 tys. zł (na lego.com 2 tys. zł, ale tam już został wykupiony). Na tej platformie można też znaleźć model Bugatti Chiron za 2,9 tys. zł.
– Zgadza się, to nie jest tania pasja. Używane auto mógłbym już za to kupić – przyznaje restaurator.

Jego pasję podziela wielu zapaleńców, którzy wymieniają się opiniami na portalu lego.com. Użytkownik PK47PL tak napisał o składaniu Lego Technic Lamborghini Sián FKP 37: „Polecę te klocki znajomym! Świetna zabawa. Każdy dokładany element dawał sporą dozę radości. Tylko czekać, aż Lego wyda nowy produkt, może w 2022 roku?”. Natomiast średniozaawansowany konstruktor Lego Gremlin zachwycał się koparką: „Najlepszy model serii Technic. Fantastyczny. Przyjemnie się buduje. Imponujący. Nieważne, czy stoi obok Gwiazdy Śmierci czy Bucket Excavator. Sterowanie jest intuicyjne, pozwala na wiele zaawansowanych ruchów całego modelu. Żaden dotychczasowy zestaw Technic nie sprawił mi takiej frajdy”.
Aleksander Michalski zapewnia, że jego rozrastająca się kolekcja domownikom nie przeszkadza. Partnerka go wspiera i nawet czasem zaskoczy jakimś modelem w prezencie.
– Złożone modele odstawiam na regał. Muszę dokupić kolejny, bo już brakuje mi miejsca. Czasami się pobawię i pojeżdżę, bo mam również zdalnie sterowane modele – przyznaje hobbysta.
W tym roku wyszło już kilka nowych zestawów – kupił prawie wszystkie.