To był zmasowany i dobrze skoordynowany masowy atak terrorystyczny na indyjskie centrum finansowe. Przez to atak zyskał odpowiednią oprawę medialną — tylko trochę mniej krwawe ataki na prowincji trafiają w najlepszym razie do skrótów wiadomości ze świata na dalszych stronach gazet. Zarówno koordynacja, jak i owa medialna oprawa wskazują, że za zamachem stoi sprawna i doświadczona w przeprowadzaniu takich ataków organizacja. Może Al-Kaida, chociaż na terytorium Indii działa parę równie okrutnych i zaprawionych w bojach grup. To, ze celem ataku byli anglojęzyczni turyści wskazuje jednak fundamentalistów islamskich.
Indie, dotychczas jedna z najszybciej rozwijających się gospodarek, zaczęła
już odczuwać wpływ globalnego kryzysu. Po obecnych atakach kraj ten może
przestać być uznawany za względnie bezpieczny dla cudzoziemców, co pogłębi
kryzys. A hinduskie władze ostatnimi czasy coraz intensywniej zabiegały o
zagraniczne inwestycje. Terror może te plany przekreślić. Drugie zagrożenie ma
charakter polityczny — w przypadku takich ataków dla Indii pierwszym podejrzanym
jest Pakistan i mocno sprzyjające fundamentalistom służby specjalne ISI (często
te podejrzenia nie są zupełnie bezpodstawne). Nie inaczej jest i tym razem,
chociaż w Indiach przebywa akurat pakistańska delegacja rządowa, której zadaniem
było ocieplenie wzajemnych stosunków. Biorąc pod uwagę to, że spór dotyczy
krajów dysponujących bronią jądrową, sytuacja zaczyna wyglądać poważnie. Strzał
terrorystów był tym razem nadzwyczaj celny. I wypada mieć nadzieję, że to, co
oglądaliśmy przez ostatnią dobę na ekranach telewizorów, to jedyne konsekwencje
tego zamachu.