Komentarz Jacka Zalewskiego: Czerwone i czarne, a teraz niebieskie

Jacek Zalewski
opublikowano: 2007-11-22 08:17

Tytuł odnosi się do kontynuacji życiowej drogi nie zagubionego Juliana Sorela z klasycznej powieści Stendhala, lecz mocno stąpającego po ziemi Władysława Bartoszewskiego, który wczoraj został sekretarzem stanu w KPRM, czyli kimś na kształt ministra spraw zagranicznych premiera — nie mylić z konstytucyjnym szefem MSZ.

Podczas ubiegłorocznej gali Business Centre Club wyróżniany tam profesor oznajmił: „Byłem ministrem spraw zagranicznych i w rządzie czerwonym, i czarnym. W obu robiłem to samo, o zdanie nie pytałem i niczego nie żałuję!”. Wczoraj nie odpowiedział mi na pytanie, jaki kolor umownie przypisałby obecnej ekipie, ale chyba naturalny wydaje się niebieski, z zielonym szlaczkiem.


Ważniejsze od symbolicznej kolorystyki były wypowiedzi profesora — jeśli tylko ktoś nadążył za jego słownym karabinem maszynowym — na temat harmonizowania polityki zagranicznej. Polska na co dzień ma od tych spraw trzech ministrów — konstytucyjnego oraz dwóch w strukturach kancelarii prezydenta i premiera, w randze sekretarzy lub podsekretarzy stanu. Teoretycznie obaj mają zadania organizatorskie, m.in. przygotowują wyjazdowe i przyjazdowe wizyty głów państw i szefów rządów. Praktyka bywała jednak różna, na przykład Tadeusz Iwiński u premiera Leszka Millera odgrywał ogromną rolę decyzyjną, a przy okazji prowadził zagraniczne interesy SLD. Hierarchicznie co najmniej tak samo wysoko należy od wczoraj sytuować Władysława Bartoszewskiego, który będzie współkreatorem, a nie odtwórcą — zwłaszcza że premier Donald Tusk powierzył mu rozwiązywanie spraw beznadziejnych. Trzymamy kciuki, jako że dzisiaj na takie określenie zasługują nie stosunki polsko-niemieckie czy polsko-żydowskie, lecz polsko-rosyjskie.


Wczorajsze uroczyste powołanie profesora przebiegło w tonie bardzo optymistycznym, na moje oko — w odniesieniu do perspektyw zgodnej polityki zagranicznej zbyt optymistycznym. Wszak zdefiniowane przez Bartoszewskiego „dyplomatołki” obsadziły przyprezydencką Radę Bezpieczeństwa Narodowego, która — w odróżnieniu od obsługującego ją BBN — jest organem wysoko umocowanym konstytucyjnie. Dotychczas była tworem fasadowym, ale w nowej sytuacji jawi się opozycyjnym rządem, mającym ogromne ambicje prowadzenia własnej polityki. Wystarczy rzucić kilka nazwisk jej członków: Jarosław Kaczyński, Anna Fotyga, Aleksander Szczygło. Odpukać — ale Polska może spodziewać się jeszcze zawirowań, o których nawet doświadczonemu profesorowi Bartoszewskiemu się nie śniło.


Na szczęście okolicznością bardzo optymistyczną jest powrót do normalności na szczytach Rady Europejskiej. 13 grudnia traktat reformujący Unię Europejską będą podpisywali premier Donald Tusk z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, zaś prezydent Lech Kaczyński będzie im osobiście patronował — czyli odbędzie się to na zasadach identycznych, na jakich Polska podpisała 16 kwietnia 2003 r. w Atenach traktat akcesyjny.