Podczas ubiegłorocznej gali Business Centre Club wyróżniany tam profesor oznajmił: „Byłem ministrem spraw zagranicznych i w rządzie czerwonym, i czarnym. W obu robiłem to samo, o zdanie nie pytałem i niczego nie żałuję!”. Wczoraj nie odpowiedział mi na pytanie, jaki kolor umownie przypisałby obecnej ekipie, ale chyba naturalny wydaje się niebieski, z zielonym szlaczkiem.
Ważniejsze od symbolicznej kolorystyki były wypowiedzi profesora — jeśli
tylko ktoś nadążył za jego słownym karabinem maszynowym — na temat
harmonizowania polityki zagranicznej. Polska na co dzień ma od tych spraw trzech
ministrów — konstytucyjnego oraz dwóch w strukturach kancelarii prezydenta i
premiera, w randze sekretarzy lub podsekretarzy stanu. Teoretycznie obaj mają
zadania organizatorskie, m.in. przygotowują wyjazdowe i przyjazdowe wizyty głów
państw i szefów rządów. Praktyka bywała jednak różna, na przykład Tadeusz
Iwiński u premiera Leszka Millera odgrywał ogromną rolę decyzyjną, a przy okazji
prowadził zagraniczne interesy SLD. Hierarchicznie co najmniej tak samo wysoko
należy od wczoraj sytuować Władysława Bartoszewskiego, który będzie
współkreatorem, a nie odtwórcą — zwłaszcza że premier Donald Tusk powierzył mu
rozwiązywanie spraw beznadziejnych. Trzymamy kciuki, jako że dzisiaj na takie
określenie zasługują nie stosunki polsko-niemieckie czy polsko-żydowskie, lecz
polsko-rosyjskie.
Wczorajsze uroczyste powołanie profesora przebiegło w tonie bardzo
optymistycznym, na moje oko — w odniesieniu do perspektyw zgodnej polityki
zagranicznej zbyt optymistycznym. Wszak zdefiniowane przez Bartoszewskiego
„dyplomatołki” obsadziły przyprezydencką Radę Bezpieczeństwa Narodowego, która —
w odróżnieniu od obsługującego ją BBN — jest organem wysoko umocowanym
konstytucyjnie. Dotychczas była tworem fasadowym, ale w nowej sytuacji jawi się
opozycyjnym rządem, mającym ogromne ambicje prowadzenia własnej polityki.
Wystarczy rzucić kilka nazwisk jej członków: Jarosław Kaczyński, Anna Fotyga,
Aleksander Szczygło. Odpukać — ale Polska może spodziewać się jeszcze zawirowań,
o których nawet doświadczonemu profesorowi Bartoszewskiemu się nie śniło.
Na szczęście okolicznością bardzo optymistyczną jest powrót do
normalności na szczytach Rady Europejskiej. 13 grudnia traktat reformujący Unię
Europejską będą podpisywali premier Donald Tusk z ministrem spraw zagranicznych
Radosławem Sikorskim, zaś prezydent Lech Kaczyński będzie im osobiście
patronował — czyli odbędzie się to na zasadach identycznych, na jakich Polska
podpisała 16 kwietnia 2003 r. w Atenach traktat akcesyjny.