Marzenia odkładam na później

Karolina Guzińska
opublikowano: 2003-11-07 00:00

Romów zatrudniać? Przecież nasi są bez pracy! — dziwi się „prawdziwy” Polak z Nowej Huty.

— Dla mnie Rom to taki sam Polak jak pan — spokojnie odpowiada, przyzwyczajony do takich komentarzy, Mariusz Jachimczak z Centrum Edukacji Kulturowej i Ekologicznej — Fundacji Miasta Krakowa (CEKiE).

— Ale wie pan, co trzeba przyznać? Żyją rodzinnie. Dziecko odprowadzą do szkoły i w domach czysto — ciągnie „prawdziwy” Polak.

I zazdrości Romom, ściągniętym niegdyś przez władze PRL do pracy w Nowej Hucie, przydzielonych tam mieszkań.

— Większość problemów, uprzedzeń i stereotypów rodzi się po naszej, a nie romskiej stronie — uważa Mariusz Jachimczak.

Przykład? Kobieta z wyższym wykształceniem miała pretensję, że jego pracownicy, Romowie, korzystali po sąsiedzku z toalet biura Zarządu Gospodarki Komunalnej (ZGK), gdy sanitariaty fundacji były niesprawne.

— Pracownica ZGK zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy moi ludzie są przebadani. Bo jej — tak. I co będzie, jeśli zaczną im rzeczy ginąć? Odpowiadam: Od tego jest policja! I że mnie okradziono na plebanii, ale to nie znaczy, że ksiądz jest złodziejem. Dobrze, że dyrektor ZGK jest w porządku... Gdy zaczęły się pomówienia o kradzież kostki brukowej — którą Romowie układali — zażądałem konfrontacji: przedstawcie dowody albo niech te pomówienia się skończą! No i skończyły się... — opowiada Mariusz Jachimczak.

Krzysztof Kowal, dyrektor ZGK, tłumaczy, że spięcia dotyczyły spraw porządkowych, jak wjazdy i wyjazdy samochodów:

— Na styku dwóch firm rodzą się sporne kwestie. Normalne. Ale teraz współpraca układa się wzorowo. Nie chodziło o uprzedzenia narodowościowe.

Niech grają!

Mariusz Jachimczak nie stykał się z tą społecznością, dopóki rok temu nie zatrudnił w fundacji 14 Romów. Skierował ich Grodzki Urząd Pracy.

— „Może pan wziąłby Romów? Z nimi nikt nie chce pracować” — usłyszałem. I że mają problem z robotą w zamkniętych pomieszczeniach. Potem różni ludzie pytali mnie, po co Romów biorę: przecież śpiew i taniec mają we krwi — niech grają! — wspomina.

Czy się bał?

— Pewnie! Ludzi przypadkowych, sprawiających problemy. I hermetyczności środowiska. Ale romscy pracownicy ani razu mnie nie zawiedli. Chcą też dzielić się swą kulturą i tradycją. Tyle że najpierw muszą człowieka poznać, zaprzyjaźnić się — przekonuje.

Nie stawiał poprzeczki wykształcenia — pojawiła się młodzież po szkołach pomaturalnych i tacy z zawodówką. Różni, jak praca: prowadzenie biura i robota fizyczna przy remoncie budynków czy porządkowaniu kamieniołomu. Bo siedzibą fundacji są krakowskie Krzemionki, gdzie w czasie II wojny światowej założono obozy: koncentracyjny Płaszów i karny Liban. Porządkują to miejsce, by upamiętnić Żydów, Romów, Polaków, Rosjan i Węgrów, którzy tu ginęli. Fundacja chce ożywić ten obszar — leżący blisko centrum miasta — przez działalność edukacyjną i gospodarczą.

— W planach: schronisko turystyczne, ogród sensoryczny dla niewidomych dzieci, punkt kwarantanny dla zwierząt (pomoże m.in. krakowskie zoo) oraz produkcja ekologicznych toreb z papieru (jest linia technologiczna i zainteresowani odbiorcy: stacje BP, supermarkety KrakChemii i sieci Ahold) — wylicza Mariusz Jachimczak.

Snuje plany na przyszłość. Zjawił się chętny do budowy kortów tenisowych, które po 10 latach przekaże fundacji. A kamieniołom? Tu da się zrobić najwyższą w Polsce ścianę do wspinaczki! Zaadaptuje się XIX-wieczną kuźnię, założy klub wspinaczkowy i kawiarenkę. Byle fundusze dopisały... W 2004 r. fundacja prawdopodobnie dostanie z urzędu wojewódzkiego jakieś 100 tys. zł. Bo na razie pensje romskich pracowników (pozostali to społecznicy) — 640 zł netto — wypłaca się z topniejącego kapitału założycielskiego fundacji.

Na straconej pozycji

— Ludzie mówią: Romowie są niewykształceni! A my, młodzi, chcemy się uczyć. Jesteśmy ambitni. To warunki zmuszają nas do przerywania nauki. Mnie też — choć skończyłam technikum budowlane, studium turystyczne, kursy asystenta romskiego i dziennikarza radiowego. Marzenia o studiach: dziennikarstwie albo etnografii odkładam na później. Najważniejsze, że mam pracę i pomagam rodzinie — twierdzi Iza Jaśkowiak, pracownica CEKiE.

Inni przytakują. I dodają, że — z dyplomami czy bez — są przegrani jako kandydaci do pracy. Z góry.

— Nawet jeśli umówią się z nami na rozmowę, to rzucą okiem i mówią: u nas teraz zwolnienia... Odchodzimy z kwitkiem. Przez uprzedzenia. Bo gdy w firmie zdarzy się coś złego, podejrzenie pada na kogoś z nas: „Kowal zawinił, Cygana powiesili” — żali się Mariusz Gabor, pracownik CEKiE.

Dyskryminacja? Na przykład: szedł ulicą, z żoną i dziećmi. Z przeciwka — inna młoda rodzina. Matka, nie radząca sobie z maluchem, widząc nadchodzących Romów, powiedziała: „Uspokój się, bo cię Cygan ukradnie!”.

— Bardzo mnie to dotknęło. Niewiele myśląc, pochyliłem się nad jej synem i mówię: „Są ze mną moje dzieci. Widzisz jakie ładne? Ciebie bym nie chciał, bo za brzydki jesteś!” — opowiada wzburzony.

Mariusz Jachimczak ma receptę dla tych, którzy rozważają zatrudnienie Romów, ale boją się, że sprowokowanych przez „gadziów” (w romani: nie-Romów) poniesie temperament.

— Wyznaczyć pośrednika: zaopiekuje się romskimi pracownikami, przybliży im polskie zwyczaje i pomediuje w konfliktach — radzi.

Powrót do korzeni

Patryk, Sylwia, Iza i inni pracownicy CEKiE już sobie nie wyobrażają wędrówek taborów. Mówią, że nawet najstarsi Romowie chyba wolą żyć osiadle. No może jeśli zamiast koni mieliby samochody i jeździli od domku do domku... Jak Romowie z Zachodu.

Widzą inną drogę ocalenia romskich wartości: tradycyjne rzemiosło. Wszak górale robią oscypki w kadziach bielonych przez Romów!

— To nisza. Nie dać zginąć tradycyjnym zawodom! — potakuje Mariusz Jachimczak.

Ale na razie nie ma wielkiego zapotrzebowania na romskie dobra i usługi. Dopiero w tym roku w gminie Nowy Targ powstaje romska kuźnia, a w Tarnowie restauracja.

Rok temu „zaryzykowała” krakowska restauratorka, Teresa Adamczyk-Godyń. Właścicielka żydowskiego Ariela postawiła na inną etniczną kuchnię: otworzyła Zajazd Cygański Teresita. Zatrudnia na stałe czterech Romów. Muzyków. W sezonie daje pracę romskim kelnerom i barmanom. Kilkoro, gdy skończył się ruch turystyczny, przeszło od niej do CEKiE. Ale gdy trzeba (wesela, bankiety) przychodzą pomagać. Pracowników polecił Marian Gil, prezes Stowarzyszenia Romów w Krakowie.

— Wiosną ruszy hotel, także w cygańskim stylu. Będą potrzebne pokojówki, sprzątaczki. Zatrudnię Romów. Są pracowici. I chętni! — zapowiada Teresa Adamczyk-Godyń.

Zadbała o wystrój zajazdu: na ścianach kwieciste chusty i portrety Romów — wróżek, muzyków, kobiet i mężczyzn. Jest i scena. Przypomina tył cygańskiego wozu z mosiężnymi garnkami. A w głębi — droga i las. Choć to ścienny malunek, przywodzi na myśl kolorowe tabory — do 1964 r. (przymusowe osiedlenia), egzotykę nadającą kolor peerelowskiej szarzyźnie.

— To moje wyobrażenie cygańskiego folkloru — podkreśla Teresa Adamczyk-Godyń, wysoka brunetka w czarno-srebrnej sukni...

— Pasuję do swoich lokali. W Arielu biorą mnie za Żydówkę, tu — za Romkę. Odpowiadam: jestem przyjaciółką i Żydów, i Romów. Bo jeden naród wygnany, drugi — gnany... Niektórzy dziwili się, że Romów zatrudniam. A przecież oni, jak wszyscy, muszą utrzymać rodziny, opłacić czynsz. Mają żebrać albo żyć z opieki społecznej? Skoro w nasz krajobraz wtopili się Wietnamczycy czy Irańczycy, skąd ta niechęć do Romów?! To już nie przybysze z Indii, ale nasi ludzie. Żyją na tej ziemi od stuleci — tłumaczy Teresa Adamczyk-Godyń. Dodaje:

— Prowadzę biznes, nie trzymam pracowników, którym nie zależy. Ważne, by byli dobrzy w tym, co robią. A nie ich narodowość.

Cygański smak

Przysmakiem romskiej kuchni był ponoć... jeż.

— A skąd ja jeża wezmę? Pod ochroną są! — łapie się za głowę restauratorka.

W karcie: śledź po cygańsku, bryndza po cygańsku, zupa gulaszowa „cygański smak”... Romowie niechętnie dają przepisy. Ale Teresa Adamczyk-Godyń jest dociekliwa. Czytała o kulturze Romów, rozmawiała z ich kobietami i podpatrywała muzyków.

— Potrawy są podobne do naszych, tyle że mocno doprawione: ziołami, pieprzem, papryką. Romowie lubią tłuste, ostre dania — np. z mięsa wieprzowego. I podroby: wątróbki, płucka... A do herbaty wrzucają kawałki jabłek, cytryn, pomarańcz — ciągnie restauratorka.

Gdy w zajeździe mały ruch, pracownicy piją taką herbatę. I Polacy, i Romowie. Zdarzają się wspólne zabawy — andrzejki, sylwester.

— Na początku Romowie trzymali tylko ze sobą. Teraz czują się z nami swobodnie. Długo nie mogłam przyzwyczaić się do ich rozmowy: wydawało mi się, że wciąż na siebie krzyczą. A to zwykła pogawędka... — dodaje.

W poniedziałki muzycy mają wolne. Zamiast występów na żywo, w zajeździe rozbrzmiewa cygańska muzyka z taśmy.

— Zespół Bahtale Ciawe — czyli Szczęśliwe Dzieci. Trochę znam język romani. Ale pracownicy niechętnie mnie uczą. Wygodnie im, gdy nikt nie rozumie, co mówią — śmieje się Teresa Adamczyk-Godyń.

Dobrze wybrała miejsce na zajazd. Przy drodze wylotowej na Wieliczkę zatrzymywały się tabory. I Romowie traktują Teresitę jak „swoje” miejsce. Urządzają stypy, wesela, imieniny, chrzciny, andrzejki... Raz przyszło 200 ludzi! Kilka autokarów! Bawili się wspaniale: czyste stoły, szacunek dla kobiet, brak pijanych — od razu wyprawiają ich do domów.

— Przychodzą Polacy, Amerykanie, Rosjanie, Holendrzy... I Romowie. Zawsze mile witani. Wstyd mówić, ale nie wszędzie czują się bezpiecznie — w lecie w Nowej Hucie, skini walczyli z Romami. Przecież ci młodzi ludzie chwilę wcześniej chodzili razem do szkoły... — bulwersuje się restauratorka.

Romowie doceniają Zajazd Cygański Teresita, ale i właścicielka zajazdu doceniła Romów. Bo w tej — jak i każdej społeczności — są też zamożni. Urządzają przyjęcia i czasem chcą wynająć salę.

Teresa Adamczyk-Godyń, kobieta biznesu, dostrzegła w nich klientów.