Mechanizm decydujący o cenie kolekcjonerskiego wina przypomina trochę schemat z rynku surowców, na którym gwałtowne pogorszenie pogody ma zwykle korzystny wpływ na ceny kontraktów terminowych. Żeby model mógł przypominać realia, jedna zmienna jednak nie wystarczy, bo wino rzeczywiście drożeje wraz z malejącą podażą, ale tylko wtedy, kiedy nie obniża się przy tym jego jakość.

Wyżej niż kondory
Dobrym przykładem na taką teorię może być aktualna sytuacja w Ameryce Południowej, bo chociaż branżowe portale obiegają przygnębiające fotografie stoków szczelnie zacienionych deszczowymi chmurami, producenci są zdania, że ilość będzie co prawda mniejsza, ale można się spodziewać, że wino będzie w związku z tym lepsze, a dokładnie — „bardziej bordoskie”.
Określenia typu „w stylu win z Doliny Rodanu” czy „w stylu Bordeaux” są na rynku bardzo powszechne, a zazwyczaj wiążą się z upodobnieniem się klimatu jakiegoś regionu do warunków składających się na francuskie terroir — czyli ogół glebowo-pogodowych cech, które decydują o charakterze powstającego tam wina.
W związku z tym, że kształt, jaki ma na mapie Francja, nie jest ani trochę zbliżony do tego, jaki ma Chile, tamtejsze roczniki prawie zawsze cechuje duża różnorodność, bo winiarskie regiony rozciągają się na szerokości tysiąca kilometrów. Tym razem wygląda jednak na to, że kwietniowe deszcze nawodniły stoki dosyć równomiernie, a — jak wynika ze wstępnych danych „Decantera” — produkcja ma być aż o 20 proc. mniejsza niż w ubiegłym roku. Chociaż chilijskiego wina powstanie prawdopodobnie najmniej od 5 lat, winiarze mają nadzieję, że starty ilościowe z nawiązką wynagrodzi im styl Bordeaux.
Ostatnie tango
Tak jak wina z Chile mniej lub bardziej kojarzy prawie każdy, te z Argentyny wyglądają już bardziej tajemniczo, zwłaszcza w kontekście największych kolekcjonerskich aukcji, na których raczej trudno ich wyszukiwać.
Jak podaje „Wine Searcher”, lokalni producenci już od jakiegoś czasu nastawiają się na przyciąganie inwestorów z najwyższego segmentu, ale ceny butelek ocenianych wysoko przez ekspertów wciąż pozostają na stosunkowo niskim poziomie. Stosownym przykładem może być chociażby wino z Alta Vista — czyli winnicyumieszczonej przez krytyka Roberta Parkera w pierwszej argentyńskiej piątce — której butelki z Alto rocznika 2007 kosztują na rynku poniżej 100 USD.
Prowincja przywoływana najczęściej w kontekście coraz lepszych trunków to natomiast Mendoza, czyli ten sam rejon, o którym było ostatnio głośno na okoliczność El Niño, którego nadejście znacznie utrudniło i tak przyspieszone zbiory. Wiosna była chłodna, a kwietniowe opady przewyższyły swój zwyczajowy poziom o kilkaset procent, więc żeby zapobiec niechcianej pleśniowej chorobie, winiarze musieli stosować dodatkową ochronę, co wyraźnie zwiększyło ich koszty. Na wschodzie Mendozy drogich winogron ma być w dodatku mniej nawet o połowę, ale — podobnie jak w Chile — rocznik zapowiada się skromnie w przeliczeniu na skrzynki, ale znacznie lepiej w recenzjach ekspertów.
Mimo że wieści z Ameryki Południowej wyglądają na bardziej dramatyczne niż z Europy, w rozkładzie pogodowej zmiennej nie należy upatrywać żadnych prawidłowości, bo Burgundii temperaturowe wahania też zdążyły już tej wiosny zaszkodzić.
Jak podaje BIVB, burgundzkie biuro monitorujące tamtejszą produkcję, poranne przymrozki z pewnością obniżą tegoroczne plony, szczególnie że do ostatniego takiego ochłodzenia doszło o tej porze 35 lat temu. Winiarze przewidują, że przymrozki tej wiosny mogą się odbić nawet na zbiorach w 2017 r., a fotografie tlących się ognisk już rozpalają spekulantów liczących na mniejszą dostępność i wyższe stopy zwrotu. Z natury, widok nie jest jednak rozweselający, bo nocne zadymianie zatrzymywać ma w glebie ciepło, żeby rośliny na długo przed wschodem słońca nie zamarzły w całości.