mBank, jeden z największych banków w Polsce, kontrolowany przez niemiecki Commerzbank, zwiększy pulę pieniędzy na kredyty dla firm z branży odnawialnych źródeł energii. W grudniu 2018 r. ogłosił, że wyda 500 mln zł, teraz uruchamia drugie tyle.

— Decyzja zapadła w połowie lipca — podwajamy budżet, który przeznaczamy na działania w obszarze OZE. Pierwsze pół miliarda zostało już w zasadzie wykorzystane, drugie pół rozdysponujemy najpóźniej do połowy przyszłego roku — mówi Adam Pers, wiceprezes mBanku ds. bankowości korporacyjnej i inwestycyjnej.
Bank chce współpracować z inwestorami z sektora wiatrowego i słonecznego (fotowoltaika). Trzy czwarte z pierwszych 500 mln zł trafiło lub wkrótce trafi do sektora wiatrowego, a jedna czwarta — do słonecznego.
— Podobna proporcja pomiędzy tymi technologiami może się utrzymać. Instalacje wiatrowe są po prostu większe, mają większą moc i są bardziej kapitałochłonne niż fotowoltaiczne — wyjaśnia Adam Pers.
Ryzyko w regulacjach i cenach
W ramach miliardowej puli bank chce współpracować z firmami budującymi instalacje, które w ramach aukcji wygrały państwowe wsparcie, jednak instalacje bez wsparcia też go interesują.
— Udzieliliśmy dotychczas kredytu trzem projektom wiatrowym, które działają na zasadach rynkowych, jednego w tym roku — mówi Adam Pers.
Menedżerowie mBanku nie chcą porównywać skali ryzyka regulacyjnego, czyli związanego z państwowym wsparciem, ze skalą ryzyka rynkowego, wiążącego się z cenami energii elektrycznej.
— Ostatnie lata pokazały, że ryzyko regulacyjne może się łatwo zmaterializować. Ustawodawca zmieniał przecież zasady gry na rynku zielonych certyfikatów. Jeśli zaś chodzi o ryzyko rynkowe, to czy instytucjom udaje się trafnie przewidzieć ceny energii? — zastanawia się Adam Pers.
Chętniej porównuje technologie.
— Dziś łatwiej nam dopiąć finansowanie projektu wiatrowego, ale ryzyko w fotowoltaice jest mniejsze — uważa menedżer.
Specjaliści mBanku przyglądają się też projektom opartym na umowach typu PPA (power purchase agreement). W tym modelu inwestor planujący budowę zielonego źródła, najczęściej wiatrowego, podpisuje na początku kilkunastoletnią umowę sprzedaży energii, np. z firmą produkcyjną. Popularność takich umów na świecie rośnie.
— Pracujemy nad takimi projektami — mówi Adam Pers.
Powrót po latach
Deklaracja z grudnia zeszłego roku o pierwszych 500 mln zł na zielone źródła oznaczała powrót mBanku do finansowania nowych inwestycji w sektorze OZE. Adam Pers przypomina, że do 2011 r. bank był na tym rynku bardzo aktywny, ale potem klimat się zmienił.
— W 2012 r., podobnie jak inne banki, wycofaliśmy się z finansowania nowych inwestycji w branży OZE — mówi Adam Pers.
Sektor wiatrowy przez kilka lat był w niełasce. Pod koniec rządów koalicji PO-PSL Ministerstwo Gospodarki pracowało nad zmianą systemu wsparcia, ceny zielonych certyfikatów zniżkowały, a państwowy Tauron sięgał po kruczki prawne, by wypowiadać umowy wiatrowe. Kiedy w 2015 r. wybory wygrał PiS, budowa nowych wiatraków została zablokowana, a za kwestionowanie legalności umów wiatrowych wzięła się z kolei państwowa Energa. Jeszcze w czasach zielonej posuchy, w 2017 r., mBank zdecydował się sfinansować projekty fotowoltaiczne z portfela firmy Wento. To był jednak wyjątek. Od marca 2019 r. bank ma szeroką zieloną strategię.
Pod lupą aktywistów
Wiosną tego roku mBank ogłosił, że ogranicza finansowanie energetyki węglowej i kopalni. Wpisał się w globalny trend, w ramach którego światowe banki i ubezpieczyciele odchodzą od wspierania węgla. Pionierem w Polsce był bank ING, mBank zdecydował się na to jako drugi.
„Od 1 kwietnia br. mBank nie będzie finansować nowych kopalni węgla i bloków energetycznych opalanych węglem. Nie będzie też nawiązywać relacji z firmami, w których udział energii elektrycznej z tego surowca wynosi ponad 50 proc.” — głosi marcowy komunikat mBanku.
W lipcu przed jednym z biur mBanku odbył się protest aktywistów, którzy zarzucili bankowi, że wbrew wcześniejszym deklaracjom wyemitował obligacje Enei, państwowej spółki budującej nowy blok węglowy w Ostrołęce. W odpowiedzi bank podkreślał, że „nawet jedna złotówka z banku nie zasiliła budżetu elektrowni”.
— Nie mogę ujawniać tajemnicy bankowej i podawać, z którymi konkretnie klientami już nie współpracujemy, ale sukcesywnie zmniejszamy zaangażowanie w sektorze węglowym. Przykładem naszego obecnego podejścia może być Tauron [energetyczna firma z dominującym udziałem węgla — red.], któremu udzieliliśmy finansowania, ale na podstawie deklaracji zarządu, że pieniądze zostaną przeznaczone m.in. na zwiększenie udziału OZE w produkcji — tłumaczy Adam Pers.
Wiceprezes mBanku zaznacza, że decyzja o ograniczeniu finansowania węgla wiąże się z kosztami.
— Skoro z finansowania projektów węglowych wycofują się kolejne instytucje, to potencjalnie może to skutkować wzrostem marż, które płacą inwestorzy. To zaś oznacza, że mniejsze zaangażowanie w ten sektor jest dla nas utratą możliwości zawierania dochodowych transakcji — mówi Adam Pers.
Bankowy trend
ING Bank Śląski był pierwszym działającym w Polsce bankiem, który zadeklarował rezygnację z finansowania projektów węglowych. Do dziś oprócz niego i mBanku mniej lub bardziej zielone deklaracje złożyły Santander, Pekao, BNP Paribas i Credit Agricole. Portal Green-News, który analizował postawy banków, zauważa, że w finansowaniu czarnej energetyki nic złego nie widzą Alior i PKO BP.