Ludzie kina czekali na program ministra Waldemara Dąbrowskiego — wedle zapowiedzi reżysera Jacka Bromskiego — „jak na słowa ewangelii”. W Gdyni minister przytulił filmowców, pogłaskał ich i dał kieszonkowe. Najpierw jednak przełożył dzieciaki przez kolano i wypłacił im klapsa.
W przedostatni dzień XXVII Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni, jak co roku nasi filmowcy spotkali się, by sobie poutyskiwać.
— Byliśmy tu dzisiaj z nim umówieni... Ale jego nie ma.... Oczywiście już nie jest ministrem. Ale to go nie zwalnia z obowiązku rozliczenia się z tego, co nam naobiecywał. Przecież — zgodnie z dialektyką premiera — nie po tym się rozpoznaje prawdziwego mężczyznę, jak zaczyna, tylko po tym, jak kończy — tak rozpoczął spotkanie Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
Na myśli miał ministra Andrzeja Celińskiego. Ten nie dość, że na początku tego roku zlikwidował Komitet Kinematografii, to jeszcze włączył tegoroczny budżet filmowy do ogólnego budżetu Ministerstwa Kultury. I obciął wydatki państwa na sztukę filmową o 85 proc. (chociaż cięcia budżetowe w tym roku to 16 proc.). Tak to polska kinematografia została zrujnowana.
Pośród zgliszczy narodowej kinematografii pojawił się jednak płomyk nadziei.
— Bardzo proszę o kilka słów naszego nowego ministra Waldemara Dąbrowskiego. Wszyscy czekamy na nie, jak na słowa ewangelii! — powiedział drżącym głosem prezes Bromski. Atmosfera w sali wypełnionej ciemiężonym przez lata „środowiskiem filmowym”, zrobiła się napięta, gęsta od nadziei.
Waldemar Dąbrowski nie zawiódł oczekiwań. Powiedział to, na co wszyscy czekali. Zapewnił o lojalności wobec polskiego świata filmu. Podał plany reformy rodzimej kinematografii i... wywalił kawę na ławę.
— Dlaczego tak mało znaczycie jako środowisko filmowe? Dlaczego nie jesteście w stanie bronić swoich spraw? Dlaczego wasze argumenty do nikogo nie przemawiają. Odpowiedź (...) jest prosta. Zabrakło, panie i panowie, jedności. Zabrakło mocnego głosu. Staliście się światem rozproszonych indywidualności, które nie potrafią sformułować płaszczyzny wspólnego działania. Musicie stanowić jeden intelektualnie napięty mięsień, bo przed wami jest kawał roboty do wykonania. Chcę, żebyśmy wyszli z tej sali mocniejsi — zintegrowani i zmotywowani tą brutalną rzeczywistością — grzmiał minister Dąbrowski. — Na koniec przypomnę wielkie, wielkie zdanie... a może nie. Skończmy z wielkimi zdaniami. Pomilczmy trochę — dodał.
Wśród zebranych zapanowała euforia, podgrzewana zresztą przez następujących po sobie mówców. A jeżeli mowa o euforii wśród polskich ludzi kina, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Waldemar Dąbrowski największą radość sprawił tym, że w przyszłym roku obiecał filowcom 22 mln zł z budżetu państwa. Podobną sumę (około 20 mln zł) na produkcję filmową zadeklarował Sławomir Rogowski, szef Agenci Filmowej TVP. Po nim za mikrofonem stanął Dominique Lesage z Canal+ — po to, by oświadczyć, że w przyszłym roku jego stacja jest skłonna wydać na polskie kino... 20 mln zł. Minister kultury dopowiedział, że jest po rozmowach z Janem Wejchertem, prezesem ITI, który też zadeklarował chęć wyłożenia sporych sum, o konkretnych kwotach jednak jeszcze milczał.
— Rynek sponsorski. Nie lekceważcie państwo tego źródła. Okazuje się, że w Polsce — ostrożne to oceny — sponsoring kulturalny szacuje się na 260 mln zł rocznie. Niech 10 proc. z tego trafi do kina... — zaapelował Waldemar Dąbrowski.
W głowach autorów filmowych zaszumiało od zer. Co bardziej analityczne umysły zaczęły błyskawicznie kalkulować. I doszły do wniosku, że jest źle, ale w końcu będzie dobrze. Doliczyły się bowiem, że jeżeli dobrze pójdzie, to w roku 2003 na kinematografię narodową spłynie łaska w postaci — bagatela! — co najmniej 100 mln zł!
Sielankę przerwały na chwilę zastrzeżenia przedstawicieli na-dawców telewizyjnych: powiedzieli, że zrealizują budżetowe obietnice, jeżeli parlament znowelizuje ustawę o radiofonii i telewizji. Wszystkie oczy na sali wbiły się wówczas w plecy Juliusza Brauna, przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Wilk wywołany z lasu, tym razem nie gryzł — też miał dobre wiadomości.
— Mam nadzieję, że uda nam się coś, co się jeszcze nigdy nikomu w tym kraju nie udało. Skoordynować zapisy w ustawie o radiofonii i telewizji z ustawą o kinematografii —tak, by i nadawcy telewizyjni, i twórcy filmowi byli z tego zadowoleni — zakończył przewodniczący Braun.
