
Po prawdzie tych niektórych jest zdecydowana większość. Sam byłem „niektórym”. Byłem, póki nie dotarło do mnie, że to zupełnie bez sensu. Bo samochody nie dzielą się na spalinowe i elektryczne, ale po prostu na fajne i niefajne. To wespół z elastycznością w ocenie zmian sprawia, że elektromobilnością można się cieszyć i bawić. Łatwo da się też w autach na prąd odnajdywać to, co cieszyło nas w tych tradycyjnych. Wystarczy zapomnieć o uprzedzeniach i otworzyć się na nowe doznania. Warto. Z dwóch powodów. Pierwszy: elektryki potrafią (nomen omen) porazić osiągami. Drugi: przed przesiadką do nich nie ma już odwrotu. Tak na marginesie – w minionym roku już ponad 9 proc. zarejestrowanych w UE aut miało napęd czysto elektryczny. Prognozy na 2022 r. mówią o podwojeniu tego odsetka.
Memiczne spojrzenie

Mem internetowy przybiera rozmaite formy. Najczęściej zdjęć z krótkimi tekstami. Przeważają humorystyczne, ale nie brakuje takich o tematyce społecznej, gospodarczej czy politycznej. Zazwyczaj krótko, celnie i nierzadko sarkastycznie opisują jakieś zjawisko, wydarzenie czy tendencję. Zazwyczaj, bo ten, o którym chcę napomknąć, taki nie jest. Jest co prawda sarkastyczny – nawet bardzo – ale nie logiczny. Tworzą go dwa zdjęcia: elektrycznego Forda Mustanga Mach-E i pierwszego Forda Mustanga z 1964 r. – zapewne z klasyczną spalinową fałósemką pod maską – oraz dwa podpisy. Elektryczny mówi: Wszystkiego najlepszego z okazji dnia ojca! Spalinowy odpowiada: Nie jesteś moim synem!
Z pewnością miało to być wyrażenie przekonania, że elektryk to żadna kontynuacja legendy mustanga. A co wyszło? A przysłowie o tym kotle, co przyganiał garnkowi, a sam smoli. Twórca mema – co oczywiste – chciał wykpić użycie tego samego nazwiska dla zupełne innego rodu. Z tym że sam spalinowy mustang nazwisko przejął od pożeraczy owsa. Myślę, że mem, którego się czepiam, miałby taki sam sens w wypadku mustanga A.D. 1964 i jego końskiego protoplasty, gdyby wtedy istniał internet. Do czego zmierzam? Do tego, że pierwszy mustang miał tyle samo wspólnego z dawcą nazwy, co ma z nim ten napędzany prądem z baterii. Ale ta cecha żadnego mustanga nie czyni gorszym. To inne pomysły na mobilność. Ale inne nie znaczy gorsze. Jaki jest elektryczny mustang? Dlaczego trudno przełknąć użycie tej nazwy wobec elektryka? Dlaczego warto spróbować? Nie chcę się powtarzać, dlatego odsyłam do tekstu o Fordzie Mustangu Mach-E. Dziś koncentruję się na dopisku GT.
Szybszy od protoplasty?

I tak, i nie. Ford Mustang Mach-E GT ma być elektrycznym odpowiednikiem klasycznego Mustanga GT. Znaczy mocniejszą, bardziej sportową i rzecz jasna szybszą wersją. I dokładnie tak jest. Tak, wiem! To SUV i daleko mu do sportowej sylwetki fastbacka. Ale – przez chwilę – skoncentrujmy się na osiągach. Elektryczny Mustang Mach-E GT ma 487 KM – to o 136 KM więcej niż najmocniejsza wersja Mustanga Mach-E. GT ma też wyższy moment obrotowy. Wynosi 830 NM, czyli o 250 NM więcej niż najmocniejszy „zwykły” Mach-E. Co więcej, GT występuje tylko z napędem na obie osie i baterią o pojemności 98 kWh w odróżnieniu od Macha-E, którego można dostać również z mniejszą (75 kWh) baterią i napędem na tył.
Jak z osiągami? Porażająco. Od zera do 100 km/h Mach-E GT potrafi przyspieszyć w 3,7 s. To nie tylko szybciej (o 1,4 s) niż najmocniejsza wersja Macha-E, ale i o sekundę szybciej niż spalinowy 450-konny Mustang GT z V8 pod maską oraz o 0,7 s szybciej niż Mach 1 – najmocniejsza (460-konna) obecnie oferowana w Polsce odmiana spalinowego mustanga. Czyli na razie punkt dla GT na baterie. Punkt ma jednak moc tylko wtedy, gdy słowo „szybszy” sprowadzimy wyłącznie do przyspieszenia. Prędkość maksymalna elektrycznego GT jest bowiem ograniczona do 200 km/h. Spalinowym GT pojedziesz 250 km/h, a jeśli zdecydujesz się na wersję Mach 1, nawet 267 km/h.
Pamiętajmy również, że ostro poganiany elektryk daleko nie zajedzie. Często wykorzystując przyspieszeniowe kompetencje Macha-E GT i oscylując w pobliżu jego maksymalnej prędkości, daleko nie zajedziemy. Producent obiecuje średnie zużycie energii na poziomie 20 kWh na 100 km i zasięg 490 km. Udało mi się (cykl mieszany, 0 st. C) osiągnąć wynik 24 kWh na 100 km, ale jazda biegunowo odbiegała od możliwości auta. Sądzę, że ostro poganiając te tabuny elektrycznych rumaków, nie przejechałbym nawet 200 km. Zgoda! Poganiana V8 też pije. Ale ten napój znacznie łatwiej uzupełnić. Mach-E GT przyjmie co prawda ładowanie z mocą nawet 150 kW i tym samym pozwoli uzupełnić zasięg o 100 km w zaledwie 10 min, ale w Polsce takich ładowarek jak na lekarstwo. Wniosek? Na razie – w Polsce – to ultraszybkie auto do wolnej jazdy.
Nie jego dziecko
Mustang Mach-E GT potrafi być szybki, choć – jeśli zależy ci na zasięgu – raczej rzadko z tej cechy będziesz korzystał. Skorzystasz za to z innej. Mach-E GT jest nie tylko najszybszym mustangiem, jest też najbardziej użytkowym mustangiem w historii. Nadwozie typu SUV może i ma swoje wady, ale ma też zalety. Czworo drzwi, miejsce na tylnej kanapie, dwa bagażniki. Tego nigdy wcześniej w mustangu nie było. I tu docieramy do sedna.
Elektryczny mustang nie jest kontynuacją legendy spalinowego protoplasty. Tak jak nie jest potomkiem wtórnie zdziczałej rasy koni. Czerpie z historii garściami, ale to bardziej opowieść na faktach niż kontynuacja. Czyli de facto opowieść pisana na nowo. Pamiętacie jeszcze mema, nad którym się znęcałem? Nie jesteś moim synem – mówił klasyczny mustang. Pewnie, że nie jest! To bardziej brat. I to przyrodni. Tak jak mustang nie chciał być odmianą dzikiego konia, lecz dzikim koniem wśród samochodów, tak Mach-E GT chce nim być na rynku aut elektrycznych. Ma unikalny styl, ma charakter. Nie mówię o bezpośrednim dziedzictwie spalinowego mustanga. Ale z pewnością zasługuje na to, by dumnie nosić to nazwisko. Przyjemność z jazdy? Jest. Emocje? Są. Charakter? Nad wyraz. I doprawdy nie przeszkadza, że mierzony jest nie literami, lecz kilowatogodzinami.
Tym, których nie przekonałem, by choć spróbowali, jak wierzga mustang na prąd, przypominam: ten benzynowy jest w ofercie. Jeszcze.