PB: Według danych NielsenIQ rynek napojów bezalkoholowych w Polsce urósł w ubiegłym roku o 12,5 proc., do 24,3 mld zł. To był dobry rok czy napędzany inflacją sam wzrost wartości wcale nie oznacza, że kondycja branży jest dobra?
Andrzej Gantner: Mamy do czynienia ze wzrostem wartości napędzanym inflacją oraz opodatkowaniem branży napojowej, chociażby podatkiem cukrowym, który ciągnie się za branżą. Firmy z branży podkreślają jednak, że ich rentowność spada, warunki funkcjonowania są coraz trudniejsze, a obciążenia coraz większe. Chodzi zarówno o koszty produkcji, jak też o regulacje: obecne i przyszłe, których wprowadzenie będzie wymagało od branży zainwestowania potężnych pieniędzy. Jedną z takich regulacji jest obowiązek przymocowania nakrętek do butelek z napojami. Wchodzi on w życie od czerwca tego roku. To proces pochłaniający pieniądze całej branży w Unii Europejskiej — musiało zostać zmodyfikowanych około 2 tys. linii produkcyjnych. Zwiększa to również zużycie plastiku i idzie wbrew temu, nad czym producenci pracowali, czyli obniżeniu wagi opakowań. W wadze całego opakowania branża napojowa cofa się o pięć lat. Za chwilę będziemy mieli bardzo poważne kolejne wyzwanie, które może branżę kosztować 1,5 mld zł. Trudno się więc dziwić, że producenci napojów nie patrzą optymistycznie w przyszłość.
Największą zmianą rynkową, która pojawiła się w tym roku, jest ograniczenie sprzedaży napojów energetycznych. Jak to może wpłynąć na ich konsumpcję i w ogóle na zmianę w konsumpcji napojów w Polsce?
Producenci napojów energetyzujących wyraźnie podkreślali na opakowaniach, że to nie jest produkt przeznaczony dla dzieci. Również marketing tych napojów nie był do nich skierowany. Zakaz, który obowiązuje od początku tego roku, powoduje pewne perturbacje na rynku i zawirowania w konsumpcji — chodzi nie tyle o dzieci, co o młode osoby po 16 roku życia. Na ocenę, jaki to będzie miało ostateczny wpływ na strukturę konsumpcji, sprzedaż czy na pojawienie się nowych produktów zawierających kofeinę, jest jeszcze za wcześnie. Z danych rynkowych widać jednak, że już nastąpił spadek sprzedaży tych produktów.
W ostatnich miesiącach branża głośno apeluje o zmiany w ustawie o systemie kaucyjnym. Czy może pan wytłumaczyć, o co w tych przepisach chodzi i co — waszym zdaniem — należy w nich zmienić?
Branża przede wszystkim mówi, że nic nie jest gotowe i nie będzie gotowe na 1 stycznia 2025 r., gdy system kaucyjny ma działać. Po pierwsze, duzi producenci, stanowiący ponad 60 proc. rynku, nie są w stanie powołać własnych podmiotów zarządzających systemem kaucyjnym, bo to wymaga uzyskania urzędowej zgody na koncentrację. W Polsce, w odróżnieniu od właściwie wszystkich krajów, w których takie przepisy wprowadzano, przedsiębiorcom dano jedynie rok na zorganizowanie systemu, który ma zbierać 12 mld opakowań i rozliczać je co do sztuki. To jest fizycznie niewykonalne w tak krótkim czasie. Polska jest pierwszym krajem od dekad, który zafundował branży wielu operatorów systemu zamiast jednego, co znacząco usprawniłoby i uszczelniło system. Ponadto nie ma żadnej koncepcji, jak zbudować wspólny system rozliczający wszystkich operatorów. Jeżeli wprowadzimy to tak jak jest zapisane w ustawie i jeżeli będziemy się nie wiadomo po co śpieszyć, to wprowadzimy niebezpieczny finansowo, kompletnie dziurawy system. To będzie wręcz zaproszenie do oszustw. Dlaczego? W niektórych krajach ościennych produkuje się butelki kosztujące około 5 gr. Nietrudno sobie wyobrazić wprowadzenie do systemu takiej butelki, za którą będzie się otrzymywać np. 50 gr. Dobry biznes, za który zapłacą producenci, sklepy i kupujący. My jako branża chcemy systemu kaucyjnego, ale nie chcemy, by w 2025 r. zaczęła działać atrapa, która w praktyce ograniczy zbiórkę opakowań.
Co trzeba poprawić w ustawie?
Uporządkować ją, uszczelnić, nie dopuszczać do systemu operatorów wydmuszek, a potem dopiero wprowadzać obowiązek funkcjonowania w systemie kaucyjnym. Naszym zdaniem najwcześniejszy realny termin to 1 stycznia 2026 r. Jako branża musimy wydać naprawdę poważne pieniądze, bo przecież tego systemu nikt nam nie zrzuci z nieba. Trzeba go zbudować, postawić minimum 15 tys. maszyn, wprowadzić zbiórkę manualną w 50 tys. sklepów. Dużą naiwnością jest myśleć, że w 10 miesięcy ktoś to zbuduje. Duzi producenci napojów już powinni wiedzieć, jaka będzie wysokość kaucji, a nawet tego nie wiadomo. Nie wiadomo też, jak będzie rozliczany VAT ani kto będzie pobierać kaucję. Obecnie ma to robić dopiero detalista od konsumenta, co rodzi kolejne pole do nadużyć. Mamy do czynienia z bałaganem, bublem prawnym przepchniętym kolanem przez poprzedni rząd. Dziwimy się, że obecna koalicja nad czymś ciągle się zastanawia, bo jak była opozycją, to nie miała żadnych wątpliwości, że ta ustawa to jeden wielki bubel niebezpieczny dla gospodarki. Trzeba dogłębnie ją poprawić i dać wszystkim czas na inwestycje oraz zbudowanie szczelnego systemu. W przeciwnym razie zbudujemy sobie jeden z najdroższych i najmniej efektywnych systemów kaucyjnych na świecie. Dam prosty przykład — w ustawie zaplanowano, że opakowania po napojach mlecznych będą w systemie kaucyjnym. Po pierwsze, sklepy nie są do tego przygotowane. Po drugie, nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak będzie pachniał sklep gromadzący takie odpady po trzech dniach upalnego lata. Żeby pokryć koszty związane z wejściem mleka w system kaucyjny, cena butelki powinna wzrosnąć teoretycznie o 25 proc.
Nowy rząd to zawsze okazja do nowego lobbingu. Czy poza zmianami w ustawie kaucyjnej macie jakieś legislacyjne marzenia, do których spełnienia będziecie przekonywać posłów?
Mamy przede wszystkim takie marzenie, żeby usprawnić proces konsultacji dotyczący wszystkich aktów prawnych, nie tylko w sprawie branży spożywczej. Mamy marzenie, żeby posłowie nie chcieli procedować przepisów bez rzetelnie opracowanej oceny skutków regulacji — najlepiej podwójnej, czyli rządowej i wykonanej przez niezależną firmę audytorską czy instytut badawczy. Mamy marzenie, żeby przemysł żywnościowy został uznany za kluczowy dla polskiej gospodarki — to już jest potrzebne np. w kolejnej środowiskowej ustawie dotyczącej rozszerzonej odpowiedzialności producenta. Przemysł spożywczy jest jednym z największych sektorów gospodarki wprowadzających opakowania na rynek. Trzeba zbudować system współpracy między przemysłem, organizacjami odzysku i gminami, który będzie się spinał finansowo. To będzie pierwszy test — czy faktycznie będziemy mogli siąść do stołu i wypracować wspólne rozwiązania, czy ktoś posłucha propozycji biznesu czy też znowu będziemy chodzić na komisje sejmowe, prosić, apelować, przebijać się przez bzdurne zapisy, a na koniec i tak będzie się liczyć tylko wola polityczna. Moim marzeniem jest też, by Polska przestała być państwem resortowym pod względem regulacji dla biznesu. Mamy nadzieję, że to, co będzie opracowywane w resorcie klimatu, będzie proaktywnie opiniowane w resorcie rolnictwa czy rozwoju. Brak takich konsultacji owocuje tym, co zaczynamy widzieć w przypadku Zielonego Ładu. Rolnicy i przetwórcy zgłaszali do niego wiele uwag, których nikt nie chciał uwzględniać albo robił to tylko w niewielkim stopniu. I co mamy w tej chwili? Rolnicy, którzy nie są przecież przeciwko ochronie klimatu, wychodzą protestować na ulice. To powinna być lekcja dla wszystkich — czasy, w których można lekceważyć głosy poszczególnych grup wpływających na gospodarkę, powinny się skończyć.
Rozmawiał Marcel Zatoński
Szukaj Pulsu Biznesu do słuchania w Spotify, Apple Podcasts, Podcast Addict lub Twojej ulubionej aplikacji
dziś: „Jak się zmienia picie Polaków”
goście: Jakub Jakubczak – Bank BNP Paribas, Andrzej Gantner – Polska Federacja Producentów Żywności, Bartłomiej Morzycki – ZPPP Browary Polskie, Andrzej Szumowski – Stowarzyszenie Polska Wódka