Nieduża GGE ma zbyt duży apetyt

Magdalena GraniszewskaMagdalena Graniszewska
opublikowano: 2014-01-29 00:00

Firma inwestująca w elektrociepłownie liczy, że dostanie od inwestorów nawet 190 mln zł. Może się przeliczyć.

„Mała oferta i mała firma”, „słaby moment, bo idzie reforma OFE”, „nawet się nie przyjrzałem”. Takie zdawkowe zdania rzucili nam wczoraj przedstawiciele dwóch dużych instytucji finansowych, pytani o rozpoczętą wczoraj ofertę słowackiej Grafobal Group Energy (GGE). Bardziej rozmowni byli przedstawiciele Quercus TFI. Oni się przyjrzeli, ale też nie są podekscytowani.

— To spółka mała i niszowa. Jej oferta raczej nie spotka się z dużym odzewem — uważa Marek Buczak, dyrektor w Quercus TFI.

Szansa i ryzyko

Przy takim klimacie inwestycyjnym GGE, specjalizująca się głównie w przejmowaniu wiekowych elektrociepłowni i ich modernizowaniu, rusza z ofertą sprzedaży 5 mln nowych akcji. Maksymalny poziom ceny emisyjnej ustaliła na 38 zł, co daje wartość oferty na poziomie 190 mln zł, a wycenę firmy na poziomie 570 mln zł.

— Szacuję, że przy dobrych wiatrach GGE zbierze połowę tej kwoty, a może nawet mniej — mówi Marek Buczak.

GGE faktycznie jest mała i młoda. Funkcjonuje od siedmiu lat i narastająco po trzech kwartałach 2013 r. ma 6 mln EUR zysku netto, 15 mln EUR zysku EBITDA (zysk operacyjny plus amortyzacja) oraz 118 mln EUR przychodów. Jest mała, ale dynamiczna. Ma już na koncie sześć dużych przejęć i pięć znaczących modernizacji. Szczyci się przy tym stopą zwrotu (ROE) na poziomie 22-25 proc.

— To dlatego, że działamy na rynku regulowanym, ze stałymi cenami, co daje możliwość łatwego planowania biznesu, a także ułatwia zdobycie finansowania zewnętrznego — mówi Roland Toth, prezes i właściciel 10 proc. akcji GGE.

— Działanie na rynkach regulowanych to i szansa, i ryzyko. To z jednej strony przewidywalność biznesu, a z drugiej — konieczność radzenia sobie ze zmianami tych regulacji na przestrzeni lat — zauważa Marek Buczak.

Głównym akcjonariuszem GGE jest słowacka grupa przemysłowa Grafobal (ma 80 proc. akcji), należąca do Iwana Kmotrika i specjalizująca się w produkcji opakowań. GGE zaczęła działalność na rynku słowackim, ale szybko wyszła za granicę. Dziś jest obecna również w Czechach, Serbii, Ukrainie, na Węgrzech i w Polsce. Na inwestycje w tych krajach przeznaczy pieniądze z emisji.

— Jeśli zdobędziemy mniej pieniędzy, po prostu będziemy się rozwijać wolniej — mówi Roland Toth.

Wiara w terminal

O ile polska giełda skusiła GGE wielkością i dojrzałością, o tyle polski rynek wytwórczy „nie jest dla firmy priorytetem”.

— Pracujemy nad kilkoma projektami zakładającymi przejęcie lub budowę mocy wytwórczychw Polsce, ale polskie regulacje wciąż nie są dostosowane do wymogów unijnych. Dlatego inwestycyjnie koncentrujemy się raczej na Słowacji, Czechach i Serbii — zaznacza Roland Toth. Ale handel, głównie gazem, wygląda już w Polsce interesująco. — Celujemy w średnie i duże firmy. Chcemy zdobyć 1-2 proc. rynku gazu w ciągu 3-4 lat — zapowiada Roland Toth.

Nie będzie łatwo, bo gazowym monopolistą jest u nas wciąż PGNiG, kontrolujący grubo ponad 90 proc. rynku hurtowego i detalicznego. Niechętnie oddaje rynek, o czym świadczy napiętnowanie w ostatnich dniach przez UOKiK umów stosowanych przez PGNiG wobec klientów. Urząd antymonopolowy zobowiązał PGNiG do zmiany praktyk, które „utrudniały liberalizację rynku gazu”.

— Liberalizacja rynku gazu na pewno będzie postępować, ale kluczową rolę odegrają w niej nie zalecenia UOKiK, ale uruchomienie przesyłu transgranicznego, czyli np. rewersu na Jamale. Ważny będzie też stosunek cen w Polsce i za granicą, bo to on decyduje o atrakcyjności importu gazu — zauważa Flawiusz Pawluk, analityk UniCredit. Nic dziwnego, że GGE stawia na import.

— Chcemy kupować gaz z Niemiec, Czech, liczymy też na uruchomienie w najbliższych latach połączenia ze Słowacją. Sporo sobie również obiecujemy po uruchomieniu terminalu LNG w Świnoujściu — wylicza Roland Toth.