W Unii rośnie presja, by walczyć z delokalizacją: niemiecki minister gospodarki chce, by firmy uciekające za granicę, nie mogły otrzymywać wsparcia z funduszy unijnych, co szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso skomentował w środę: nie ma związku między delokalizacjami a funduszami.
Niemiecki minister gospodarki Michael Glos liście w liście do austriackiego ministra gospodarki Martina Bartensteina zaapelował o ustanowienie nowych zasad udzielania wsparcia przedsiębiorstwom. Chce, by unijnych dotacji pozbawione były firmy, które przenoszą produkcję do innego kraju UE. O liście poinformował w środę dziennik "Berliner Zeitung". Austria sprawuje w tym półroczu przewodnictwo w UE.
Gazeta zauważa, że na unijne fundusze, na które składa się m.in. niemiecki podatnik, mogą liczyć niemieckie przedsiębiorstwa także po przeniesieniu się np. do Polski. Zdaniem Glosa należy odmówić przyznania wsparcia w przypadkach, gdy przeniesienie zakładu za granicę powoduje znaczną utratę miejsc pracy w dawnym miejscu. Propozycja Glosa dotyczy inwestycji o wartości powyżej 25 mln euro.
"Z naukowego punktu widzenia nie udowodniono, iż delokalizacje wynikają z istnienia unijnych funduszy pomocy regionalnej" - powiedział w środę Barroso. Jego zdaniem firmy najpierw podejmują decyzję o likwidacji, a dopiero potem decydują, gdzie przenoszą produkcję. "Jeżeli wybierają kraj w UE, to chyba lepiej niżby miały się wynieść poza Unię" - dodał.
Główny rzecznik KE Johannes Laitenberger wcześniej powiedział PAP, że na decyzję o delokalizacji ma wpływ wiele czynników, sugerując, że niższe koszty pracy mogą być bardziej przyciągające niż perspektywa otrzymania funduszy.
Niemiecka opinia publiczna zbulwersowana jest sytuacją w zakładach sprzętu gospodarstwa domowego AEG w Norymberdze. Załoga rozpoczęła w miniony piątek strajk przeciwko likwidacji fabryki. Jej właściciel, szwedzki koncern Electrolux postanowił przenieść produkcję do Polski i Włoch. W niemieckich zakładach pracę straci 1750 osób.
Przy budowie nowej fabryki w Polsce koncern może wykorzystać unijne środki pochodzące częściowo z niemieckich podatków - tłumaczy "Berliner Zeitung".
"Nie ma informacji, że firma skorzysta z funduszy strukturalnych. Pani (Danuta) Huebner (polska komisarz ds. polityki regionalnej - PAP) to sprawdzi" - powiedział na konferencji prasowej w środę wiceszef KE Guenter Verheugen. Przyznał, że zna sprawę, bo dotyczy jego okręgu wyborczego.
Verheugen podkreślił, że jak się gdzieś zamyka fabrykę i potem otwiera nową, w innym miejscu, to "nie jest to tworzenie nowych miejsc pracy". Tym samym zgodził się z niemieckim ministrem, że takie przedsiębiorstwo nie powinno otrzymywać unijnego wsparcia na rozwój.
Komisja Europejska będzie jednak musiała zająć niebawem zdecydowane stanowisko w sprawie delokalizacji firm, które otrzymują unijne fundusze.
We wtorek wieczorem eurodeputowani z komisji ds. rozwoju regionalnego PE przyjęli raport autorstwa belgijskiego socjalisty Alana Hutchinsona, w którym wezwali do karania przenoszących się firm. Eurodeputowani zaapelowali do KE, by nakazywała zwrot dotacji od firm, które decydują się na delokalizację do innego kraju UE lub poza nią (np. do Chin czy Indii) w ciągu siedmiu lat (a nie jak obecnie pięciu) od otrzymania funduszy. Barroso nakonferencji prasowej potwierdził, że takie zasady będą obowiązywać od 2007 roku.
"Budżet europejski nie może być używany do finansowania delokalizacji przedsiębiorstw. Delokalizacja na dużą skalę może spowodować destabilizację całego regionu" - powiedział Hutchinson.
Debatę i głosowanie prowadził polski eurodeputowany Jan Olbrycht, wiceprzewodniczący komisji ds. rozwoju regionalnego. "Nie jest prawdą, że delokalizacja jest zjawiskiem jednoznacznie negatywnym - powiedział PAP. - Nikt nie dostaje funduszy w sposób mechaniczny. Trzeba wykazać m.in., że stworzy się nowe miejsca pracy".
Raport będzie głosowany w PE na sesji w marcu. Jego inicjatorami, zdaniem Olbrychta, byli przede wszystkim socjaliści i Zieloni ze starych państw UE.