David Solomon, szef amerykańskiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs, nie spodziewa się, by amerykański Bank Rezerwy Federalnej (Fed) obniżył stopy procentowe w tym roku.
„Nadal nie widzę żadnych danych przekonujących do tego, że dojdzie do obniżki stóp procentowych” – powiedział David Salomon w rozmowie z agencją Bloomberg.
Jednak według niego konsument zaczyna odczuwać wyższe ceny. Wskazał na ostatnie kwartalne wyniki McDonald'sa i AutoZone jako dowód na to, że konsumenci ograniczają wydatki. Takie zachowania konsumentów zwiększają prawdopodobieństwo „realnego i namacalnego” spowolnienia gospodarki w porównaniu z tym, co obserwowano pół roku temu.
Rick Rieder, który jest głównym zarządzającym w towarzystwie BlackRock, twierdzi, że zwykłe narzędzia amerykańskiego banku centralnego służące do kontrolowania inflacji nie działają tak, jak powinny, i ma teorię, która to wyjaśnia.
Zazwyczaj, gdy inflacja rośnie, Fed podnosi stopy procentowe, co powoduje, że zaciąganie pożyczek staje się droższe dla przedsiębiorstw i konsumentów. To spowalnia gospodarkę i hamuje wzrost cen. Początkowo zadziałało to zgodnie z zamierzeniami, ale tym razem ostatni krok w kierunku celu inflacyjnego na poziomie 2 proc. okazał się trudny.
Rick Rieder uważa, że wpływ na to mają zmiany strukturalne, jakie dotknęły gospodarkę w okresie pandemii. Według niego obfite bodźce gospodarcze w ciągu ostatnich kilku lat zmniejszyły liczbę kredytobiorców i zwiększyły liczbę pożyczkodawców w gospodarce.
„Firmy pozbyły się długów, osoby prywatne zmniejszyły swoje zadłużenie i rozwinęła się dynamika, w wyniku której wiele oszczędności trafiło do funduszy rynku pieniężnego” – wyjaśnia. „Jeśli spojrzeć na inflację w sektorze usług, częściowo wynika to z faktu, że przez system przepływa tak wiele oszczędności, że są one ponownie wprowadzane do obiegu”.
Według specjalisty od obligacji stopy procentowe w USA zostaną obniżone we wrześniu. Niższe stopy procentowe zazwyczaj oznaczają droższe obligacje i niższą rentowność. Do tego czasu jednak obligacje nadal oferują atrakcyjne możliwości.
„Zyski są wszędzie. Można pozostać przy obligacjach lepszej jakości niż dotychczas” – stwierdził w wywiadzie, który ukazał się w serwisie Yahoo.
Mike Wilson, strateg w Morgan Stanley, od dawna wieszczył bessę na giełdzie. Ale w tym tygodniu się poddał i oczekuje obecnie, że główny indeks giełdowy w USA, S&P 500, wzrośnie o 2 proc. w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Dla porównania, poprzednie szacunki Wilsona mówiły, że do grudnia skurczy się o 15 proc. Specjalista podniósł cel indeksu na koniec roku z 4500 do 5400 pkt Tej ostatniej prognozy trzymał się przez ostatnie kilka miesięcy, gdy giełdy biły kolejne rekordy.
„W USA spodziewamy się solidnego wzrostu zysku na akcję” - stwierdził, dodając, że prognozowanie staje się coraz trudniejsze w miarę utraty spójności danych makroekonomicznych.
Wilson nie był ostatnim „niedźwiedziem” giełdy. Marko Kolanovic, strateg w banku JPMorgan, utrzymuje najniższy poziom docelowy dla indeksu S&P 500 na koniec tego roku spośród wszystkich głównych amerykańskich banków.
W poniedziałek ponownie zaapelował do klientów, aby nie kupowali akcji, ale przyznał, że sceptyczne nastawienie do giełdy ma negatywne konsekwencje dla portfela banku
„Błędna ocena potencjału akcji w zeszłym roku negatywnie wpływała na wyniki naszego portfela wielu klas aktywów” – stwierdził.
Nie zmienił jednak swojego stanowiska.
„Nie uważamy, że akcje są obecnie atrakcyjną inwestycją i nie widzimy powodu, aby zmieniać nasze stanowisko” – stwierdził strateg.
Drugim sceptykiem obok banku JPMorgan jest Citigroup, który oczekuje, że główny indeks giełdowy w USA zakończy rok na poziomie 5100 pkt, czyli nieco niższym niż obecnie.
Goldman Sachs prognozuje na koniec roku 5200 pkt n S&P500, co oznacza, że stratedzy też nie widzą dużego potencjału wzrostu.
Bank of America i Wells Fargo spodziewają się na koniec roku odpowiednio 5400 i 5535 punktów.
Nassim Taleb, autor kultowej książki „Czarny łabędź” i doradca Universa Investments, radzi inwestorom ignorowanie tego, co dzieje się na Bliskim Wschodzie.
„Powiedziałbym inwestorom, że mogą w zasadzie zignorować to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie i po prostu martwić się o ludzkość” – powiedział CNBC. „Związek między rynkami a tymi wydarzeniami jest całkowicie nieprzewidywalny, nawet bardziej nieprzewidywalny niż same wydarzenia”.
Na antenie komentował śmierć irańskiego prezydenta Ebrahima Raisiego, który za życia zyskał przydomek „Rozpruwacz Teheranu”.
Rynki kapitałowe prawie nie zareagowały na tę wiadomość.
Nasim Taleb twierdzi, że ważne jest, aby nie bagatelizować tej sytuacji, ale ją rozwiązać.
„Ludzie myślą, że wszystko zaczęło się w październiku” – mówi. - "W nierozwiązanej sytuacji jest to równoznaczne z wstrzyknięciem środków przeciwbólowych. Trzeba rozwiązać problem i nie można czekać, aż sam zniknie”.
W tym tygodniu na marginesie Wall Street pojawił się niezwykły gość – prezydent USA Joe Biden. Przez całą kadencję Biały Dom zachowywał dystans do polityki pieniężnej. Jednak w tym tygodniu administracja opublikowała post na blogu zatytułowany „Znaczenie niezależności banku centralnego”.
„Administracja Joe Bidena i Kamali Harrisa konsekwentnie podkreślała znaczenie niezależnego banku centralnego. Biorąc pod uwagę, że kwestia ta była poruszana w różnych kontekstach, główny doradca ekonomiczny uważa, że teraz jest odpowiedni moment, aby wyjaśnić, czym jest niezależność banku centralnego i dlaczego jest ona tak ważna” – zaczyna się wpis.
Jego głównym argumentem jest to, że interwencja Białego Domu w politykę pieniężną historycznie nie przynosiła dobrych rezultatów dla gospodarki kraju.
Z postem tym wiążą się pomysły innego kandydata na prezydenta USA, Donalda Trumpa, które pod koniec kwietnia upublicznił w „The Wall Street Journal”. Wśród nich są nie tylko dymisja szefa banku centralnego, ale także potencjalne zmiany strukturalne, które pozwoliłyby prezydentowi odgrywać rolę w ustalaniu stóp procentowych.
Wpis został przygotowany przez redakcję "Verslo Zinios", siostrzanego tytułu PB na Litwie.