To było do przewidzenia. Szczyt Rady UE w Brukseli, który miał być poświęcony podniesieniu konkurencyjności unijnej gospodarki, zdominowała kwestia interwencji w Iraku. Duch wojenny gościł nie tylko na sali obrad, gdzie pokłócona Europa coraz wyraźniej kreśliła linie podziału, ale także w kuluarach. Na kilkudziesięciu monitorach rozmieszczonych w budynku Rady na bieżąco przekazywano relacje z działań na froncie, przerywając je tylko na krótkie oświadczenia wysokich rangą urzędników i przywódców państw UE.
Dwudniowe spotkanie rozpoczęło się od zgrzytu. Prezydent Francji Jacques Chirac i premier Wielkiej Brytanii Tony Blair nie podali sobie dłoni na przywitanie. Zgrzytem się też zakończyło, bo Gerhard Schröder, kanclerz Niemiec, i Tony Blair wcześniej opuścili Brukselę i w efekcie zabrakło ich na wspólnej fotografii, która stała się tradycją takich spotkań. Premier Leszek Miller też nie miał powodów do radości, kiedy przywitany jedynie przez służby imigracyjne w oczekiwaniu na wbicie pieczątki do paszportu ponad pół godziny podziwiał z tarasu widokowego lotniska wojskowego w Brukseli, startujące i lądujące samoloty.
Kwitnące animozje nie pozwoliły „piętnastce” ustalić nawet strategii po zakończeniu wojny. Unijna zgoda zapanowała jedynie co do centralnej roli ONZ w trakcie i po obecnym kryzysie. Nic nie zmieniło wrażenia, że „piętnastka” poniosła polityczną porażkę. Walcząc z taką oceną zwolennicy pokoju: Francja, Niemcy i Belgia zapowiedziały spotkanie na szczycie dotyczące przyszłości wspólnej europejskiej obrony. Nikt oficjalnie nie przyznaje, że jest to próba uniezależnienia się od przesiąkniętego amerykańskimi wpływami NATO.
Jeżeli jednak, czy to na skutek powyższej inicjatywy, czy też przedłużającej się wojny, drogi Europy i Ameryki będą się rozchodzić, to wchodząca do Unii Polska może mieć nie lada trudną sytuacje. Miejsce między młotem a kowadłem nie należy ani do bezpiecznych, ani łatwych.