Jedno jest pewne - nie ulega wątpliwości, że z punktu widzenia wszystkich kredytobiorców, dla których stabilność sektora finansowego jest niezwykle ważna, oraz dla całej gospodarki, czyli dla wszystkich Polaków, olbrzymim plusem jest to, że problem przewalutowania zszedł z linii banki – politycy na linię KSF/KNF – banki, czyli, że będzie to dyskusja między fachowcami.
Jest też pewne, że przesunięcie problemu z kancelarii Prezydenta do KSF/KNF jest czymś na kształt przerzucenia gorącego kartofla w inne ręce. Co prawda kancelaria twierdzi też, że jeśli postępy na linii KNF – banki nie będą odpowiednie to przygotuje projekt przymusowej restrukturyzacji. To ma być taki bat na KNF, ale jakoś wątpię, żeby został użyty.
Poprzednie propozycje były wręcz kuriozalne. Groziły załamaniem sektora bankowego, skokowym wzrostem ceny franka i wepchnięciem Polski w recesję. I nie są to czcze pogróżki. Nie można dać sobie robić bałaganu mózgowego krzykami „frankowiczów”, którzy walczą o swoje i mają prawo to robić. Tyle tylko, że w wielu wypowiedziach stosują nieczyste chwyty i zapominają o większym dobru, jakim są wszyscy Polacy i gospodarka.
W dniu zaprezentowania nowych rozwiązań (propozycji) pisałem, że najgorzej, by było gdyby pojawiły się w trakcie sesji. Niestety tak właśnie się stało. Gdyby konferencja miała miejsce po sesji to inwestorzy mieliby czas na przemyślenia i reagowaliby bardziej racjonalnie. Dlatego też takie propozycje powinny być zawsze prezentowane po sesji.
Zobaczmy co działo się na GPW. Już rano we wtorek 2. sierpnia pogłoski na temat projektu ustawy „frankowej” rozpowszechnione przez „Rzeczpospolitą” całkiem mocno podnosiły ceny akcji banków, dzięki czemu WIG20 rósł niespecjalnie zwracając uwagę na przecenę na innych rynkach. Podczas konferencji prasowej w kancelarii Prezydenta optymizm jeszcze bardziej wzrósł.
Jakie były propozycje? Dowiedzieliśmy się, że spready będą do zwrotu (z ograniczeniem do 350 tys. zł. kredytu i do 2011 roku, kiedy to można było już samodzielnie kupować franki) plus odsetki (połowa ustawowych), a o reszcie (przewalutowaniu) zadecyduje się później (za rok).
Sektor bankowy ma ponieść z tego tytułu stratę w wysokości około 4 mld zł. (3,6 – 4 mld). Tyle tylko, ze jest to strata związana ze spreadem przy wypłacaniu kredytu – nie ma kosztów związanych ze spreadem stosowanym przy spłacie rat.
Nadzorca (KNF we współpracy z Komitetem Stabilności Finansowej) ma wymusić „dobrowolne’ przewalutowanie. Ostrożnościowe współczynniki (wymogi) kapitałowe zwiększone mają być tak, żeby zmuszało do zmniejszania portfela kredytów walutowych, bo inaczej spadną współczynniki bezpieczeństwa kapitałowego i być może pojawi się konieczność zwiększenia kapitału. Będzie to czynione najpewniej przez zwiększenie wagi ryzyka dla kredytów walutowych.
Każdy bank osobno miałby zaprojektowaną ścieżkę dojścia do założonego współczynnika (nie wiemy, jak stroma miałaby być taka ścieżka). Założeniem jest, że przewalutowanie będzie atrakcyjne dla klienta. Pytanie tylko, czy takie indywidualne podejście nie uderzy w konkurencyjność banków. Czy nie będzie tak, że sztucznie zostanie obniżona konkurencyjność jednego, a podniesiona drugiego?
Można jednak powiedzieć, że propozycja jest w miarę rozsądna. Zwrot ograniczonych spreadów wydaje się być sprawiedliwy. Rozłożenie przewalutowania w czasie (nie wiemy jak długim) też nie jest bez sensu, bo kredyty walutowe mogą z czasem (gdyby frank gwałtownie podrożał) stać się zagrożeniem dla sektora bankowego. Wszystko zależy od tego jakie warunki (współczynniki, droga dojścia, kurs przewalutowania) ustali KNF.
Podsumowując – sektor bankowy i GPW mają około 12 miesięcy względnego spokoju. Nic więc dziwnego, że akcje banków mocno (nawet kilkanaście i więcej procent) drożały, a WIG20 zyskiwał we wtorek 2.08 blisko trzy procent (zakończył wzrostem o 2,36%). Jeszcze lepiej zachował się złoty. Kursy walut spadały zarówno w dzień konferencji jak i w środę 3.08. Spadała też rentowność obligacji. Widać było, że rynki finansowe bardzo doceniły zwrot w myśleniu kancelarii Prezydenta, która wreszcie zwróciła uwagę na problemy całej gospodarki, a nie wąskiej grupy zainteresowanych rozwiązaniem problemu kredytów walutowych.
Inwestorzy zareagowali zgodnie z zasadą Scarlett O'Hary z „Przeminęło z wiatrem”: „pomyślę o tym jutro”. Problemy z bankami pojawią się bowiem nie za chwilę, a być może za wiele miesięcy. Nie wydaje mi się, żeby wpływ tej propozycji na GPW był trwały. Wszystko teraz zależy od koniunktury na innych giełdach.
I jeszcze jedna uwaga – jeśli ośrodkowi kreującemu wszystko w polskiej polityce (proszę się domyślić, o jaki to ośrodek chodzi ;-) to rozwiązanie się nie spodoba to za chwilę może się okazać, że nadzór nad bankami wraca do NBP (już tam był, więc nie byłoby to nic nadzwyczajnego), a warunki postawione bankom niewiele się różnią od wcześniejszych propozycji…
