Idąc za ciosem po uzyskaniu w piątek wotum zaufania, Donald Tusk wczoraj ogłosił naprawdę ważną decyzję polityczną i kalendarzową. Długo odkładana debata Sejmu oraz głosowanie nad ustawą ratyfikacyjną paktu fiskalnego odbędzie się w piątek, 9 listopada. Przypomnijmy, że z upoważnienia rządu premier podpisał ten ważny traktat 2 marca. Polska nie musiała do niego przystępować, jako że ma on stabilizować strefę euro, ale razem z większością unijnych państw spoza Eurolandu jednak podpisała.
Finał kolejnej wojny politycznej już teraz jest oczywisty. Przypomnijmy, że gdyby Sejm uznał, iż pakt fiskalny jest umową idącą daleko i na jego podstawie Rzeczpospolita Polska przekazuje Unii Europejskiej część suwerenności państwa — ratyfikacja wymagałaby w obu izbach parlamentu większości dwóch trzecich głosów, co w Sejmie nie jest możliwe wobec niezgody Prawa i Sprawiedliwości oraz Solidarnej Polski.
Ale jeśli w uchwale proceduralnej Sejm najpierw uzna, że pakt fiskalny nie ma wielkiej wagi — do ratyfikacji wystarczą głosy koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, notabene w tej akurat sprawie wspartej przez lewicę. Niezależnie od kalibru wytaczanych przez obie strony konfliktu dział konstytucyjnych, losy ratyfikacji są zatem przesądzone.
Termin głosowania został przez Donalda Tuska wybrany nieprzypadkowo. Na szczyt Rady Europejskiej zaplanowany 22-23 listopada, rozstrzygający o unijnej perspektywie finansowej 2014-20, premier chce jechać już z ratyfikacją w ręku. Trudno przypuszczać, aby był to jakiś argument dla płatników netto, którzy mocno zwierają szeregi i naprawdę zamierzają przyciąć wieloletni budżet UE. Ale niech sobie premier tak myśli…