Euforia inwestorów związana ze zmianą władzy w Polsce podniosła w październiku WIG o 9,5 proc., niwelując straty poniesiona w sierpniu i wrześniu. Tymczasem amerykański S&P 500 trzeci miesiąc z rzędu kończył pod kreską i dopiero w ostatnich dniach października indeks zaczął odrabiać straty.
– W zeszłym miesiącu mocno przeważaliśmy akcje. Co prawda nie obstawialiśmy zwycięstwa opozycji, ale uważaliśmy, że jest to opcja o niskim prawdopodobieństwie i z dużą wypłatą. Postawiliśmy na m.in. polskie banki, których co prawda nie mieliśmy przeważonych, ale wyszliśmy z -16 proc. dwa miesiące temu do -3 proc. w zeszłym miesiącu. Nie przewidzieliśmy tak słabego zachowania spółek konsumenckich, z których sprzedaży akcji finansowano zakupy akcji banków – mówi Mateusz Krupa, analityk BM mBanku.
– Cieszy dość duża siła warszawskich indeksów. Najciekawsza jest sytuacja na WIG20, który w ostatnich tygodniach wygląda znacznie lepiej od większości zagranicznych indeksów, w tym S&P 500. Ten ostatnio ruszył nieco do góry, ale zobaczymy, czy uda mu się zakończyć korekcyjne spadki i powrócić do trendu wzrostowego. Na warszawskim rynku mierzymy się ze szczytem z przełomu lipca i sierpnia, którego pokonanie potwierdziłoby kontynuację długoterminowego trendu wzrostowego – mówi Przemysław Smoliński, analityk z Biura Maklerskiego PKO BP.
Dyskonto wciąż jest duże
Zarządzający podkreślają, że na GPW akcje wciąż są tanie. Przemawiają za tym liczne wskaźniki.
– Podstawowy wskaźnik cena do oczekiwanych zysków na koniec 2024 r. wynosi ok. 8,5, więc jest atrakcyjny zarówno nominalnie, jak i względem innych rynków – mówi Piotr Grzeliński, dyrektor zespołu zarządzania akcjami rynku krajowego Pekao TFI.
– Długoterminowe wskaźniki C/Z, C/WK i P/CF kalkulowane na bazie CAPE Shillera pokazują, że Polska jest drugim lub trzecim najtańszym rynkiem na świecie. I nie mówię o porównaniach do S&P 500 czy Nasdaq, gdzie te wskaźniki powinny być dużo wyższe ze względu na wyższe ROE i marże. Polska giełda jest jednak dalej notowana z dużym dyskontem do innych rynków wschodzących. To, co się zdarzyło w zeszłym miesiącu - czyli wzrost w Polsce mimo spadków na giełdach zagranicznych - nieco zmniejszyło różnicę wycen, ale dyskonto wskaźnika C/Z to 40 proc., a C/WK 20 proc. To bardzo dużo i myślę, że wciąż istnieje potencjał wzrostu – mówi Jakub Liebhart, zarządzający Eques Investment TFI.
Problemem jest to, czy odrabianiu strat będzie towarzyszyć dobra koniunktura na rozwiniętych rynkach, bo na dłuższą metę GPW nie będzie rosnąć wbrew globalnym trendom. W USA indeksy odbiły, ale rentowności obligacji skarbowych pozostają wysokie, co ogranicza atrakcyjność rynku akcji.
– Dopóki istotnie nie przebijemy poziomu 5 proc. rentowności dla 10-letniej obligacji skarbowej w USA, to otoczenie dla akcji, może być względnie korzystne. Dodatkowo nie należy zapominać o konflikcie na Bliskim Wschodnie – w przypadku jego eskalacji, może dojść do ucieczki do bezpiecznych aktywów, co m.in. wzmocniłoby notowania dolara amerykańskiego, ale stanowiłoby obciążenie dla rynków rozwijających się, w tym GPW – mówi Piotr Grzeliński.
Banki paliwem GPW
Siłą napędową indeksów GPW w październiku były banki: branżowy subindeks ustanowił historyczny rekord, a jego wartość urosła w miesiąc o 25 proc.
– W krótkim terminie trudno oczekiwać dalszego istotnego wzrost wycen polskich banków. Bardzo dużo zmieniło się w pozycjonowaniu inwestorów, bo mieliśmy zaskoczenie i wybuchła euforia. W średnim terminie re-rating polskiego rynku [czyli zmiana podejścia inwestorów zagranicznych do wycen na GPW - red’] może trwać, natomiast w krótkim wydaje się, że reakcja była mocna i można co najmniej częściowo realizować zyski, zwłaszcza że globalnie ryzyka nie brakuje – mówi Mateusz Krupa.
Dla notowań banków kluczowe pozostają dwie kwestie: poziom stóp procentowych, który ułatwia im generowanie wysokich dochodów odsetkowych oraz możliwość ich wypłaty, do czego potrzebna jest zgoda KNF. Ostatnio taką zgodę dostał Santander i notowania jego akcji przebiły historyczny szczyt.
– Jeśli okazałoby się, że banki są w stanie podwyższyć poziom wypłat, to może to być kolejnym katalizatorem dla całego sektora. Drugą kwestią pozostaje poziom rynkowych stóp procentowych, który naturalnie powiązany jest z oczekiwaniami inflacyjnymi. Jeśli realizowałby się scenariusz, zakładający wyczerpanie się najsilniejszego efektu dezinflacyjnego do końca bieżącego roku, to może okazać się, że stopy utrzymają się dłużej na obecnym poziomie, co byłoby korzystne dla wyników krajowych banków – mówi Piotr Grzeliński.
Z czasem banki mogłyby pociągnąć inne sektory, zwłaszcza, że polska gospodarka zaczęła się odbudowywać dzięki rosnącemu popytowi konsumenckiemu.
– Ciekawie prezentują się spółki z bezpośrednią ekspozycją na konsumenta, które korzystają na wzroście dochodu rozporządzalnego z uwagi na oczekiwaną wyższą dynamikę wynagrodzeń niż inflacja – mówi Piotr Grzeliński.
Poza bankami duży impuls wzrostowy dotknął spółki kontrolowane przez skarb państwa.
– Spółki skarbu państwa są notowane z dużym, sięgającym 40-60 proc. dyskontem do reszty indeksu WIG czy MSCI Poland. Ta różnica powinna się jeszcze zmniejszyć, choć trudno powiedzieć w jakim stopniu – mówi Jakub Liebhart.
Potrzebne kolejne sygnały
Dalszy wzrost mogłyby wesprzeć kolejne pozytywne sygnały z Polski, które zainteresowałyby zagranicznych inwestorów i odwróciły uwagę od ryzyka geopolitycznego.
– W listopadzie nie widzimy czynników, które mogłyby mocno poprawić nastawienie inwestorów, natomiast w grudniu prawdopodobnie dojdzie do zmiany rządu, mogą pojawić się informacje o KPO, a także będą się pojawiać strategie globalnych brokerów. Morgan Stanley już zdecydował w przeważaniu Polski w portfelu, więc jest szansa, że inni pójdą tym śladem. W Londynie inwestorzy już zainteresowali się Polską, ale w sytuacji, gdy nie jest to rynek, który śledzą na co dzień, potrzebują więcej powodów i czasu – mówi Mateusz Krupa.
Zwłaszcza, że po euforii nadeszło otrzeźwienie. Trzy partie, które nie są jednomyślne, próbują się porozumieć i stworzyć rząd. Prezydent raczej nie będzie im sprzyjał i może wetować ustawy o fundamentalnym znaczeniu. A zmiany, pod które grają inwestorzy, mogą nie pojawić się szybko.
– Trzeba się zastanowić, czy to jest początek wielkiego re-ratingu polskiej giełdy. Na GPW przed 2015 r., czyli przed rządami PiS, premia za ryzyko sięgała 2-6 proc. Przez ostatnie osiem lat to było zdecydowanie więcej – 6-8 proc., a w niektórych momentach nawet 12 proc. Morgan Stanley tuż po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów wypuścił duży raport i wskazał, że powrót premii i koszu kapitału do poprzednich poziomów może dać nawet ponad 40 proc. wzrostu na polskiej giełdzie od połowy października – mówi Jakub Liebhart.
Premia za ryzyko jest jednak pochodną nie tylko zmian w rządzie, ale również wojny w Ukrainie. Polska jest traktowana jako kraj przyfrontowy, choć takie postrzeganie powoli się zmienia.
– Ciąży nam sytuacja na Ukrainie, ale widać i słychać, że zagraniczni inwestorzy kupują polskie akcje. Wskaźnik C/Z dla WIG20 w ostatnich siedmiu latach wzrósł tylko w 2020 r., poza tym w każdym roku notowano spadek lub jego utrzymanie. To powinno się zmienić biorąc pod uwagę potencjalnie nową percepcję GPW na tle rynków wschodzących – mówi Jakub Liebhart.