Wybory do Parlamentu Europejskiego (PE) w 2019 r. wywołały emocje nienotowane w Unii Europejskiej od jej rozszerzenia w 2004 r.
W każdym razie u nas — ogromne. Suplement do ubiegłorocznej elekcji właśnie dopisało sfinalizowanie brexitu. Po odejściu 73 europosłów brytyjskich PE obraduje od poniedziałku w Strasburgu na pierwszej sesji w zmienionym składzie. Liczebność izby zmniejszyła się z 751 do 705 deputowanych, ale brexit stał się idealną okazją do uwzględnienia przemian demograficznych. Od wczoraj szóstka najbardziej ludnych państw ma następującą liczbę foteli (w nawiasie informacja, które ile zyskało): Niemcy 96 (bz.), Francja 79 (+5), Włochy 76 (+3), Hiszpania 59 (+5), Polska 52 (+1), Rumunia 33 (+1). Na drugim biegunie znajdują się: Cypr, Luksemburg i najmniejsza Malta — po 6 (bz.). Mandaty przydzielane są zgodnie z zasadą proporcjonalności degresywnej, a nie zwyczajnej. Gdyby przeliczyć je wprost proporcjonalnie, to potężnym Niemcom należałoby się aż… 130, natomiast maluchy miałyby ledwie po 1. Ludnościowi liderzy są „płatnikami netto” miejsc w PE, natomiast państwa mniejsze to beneficjenci otrzymujący premie zgodnie z demograficznym algorytmem. Piąta Polska płaci, jako że czysto arytmetycznie należałoby się nam aż 60 miejsc. Szósta, dwukrotnie mniejsza Rumunia jest już beneficjentem. Spłaszczenie liczebnej rozpiętości delegacji podkreśla unijną wspólnotowość. Notabene przy okazji korekty miejsc wyszło, jak daleko Polsce odjechała ludnościowo Hiszpania. Jeszcze w 2000 r. traktat z Nicei uznawał oba państwa za parę, ale obecnie Eurostat wyliczył nam 38 mln mieszkańców, gdy Hiszpania doszła do 46,5 mln.

Dla decyzyjnych realiów PE sama wielkość reprezentacji kraju nie ma jednak znaczenia. Przez wiele lat w gmachach w Brukseli i Strasburgu znalazłem tylko po jednym miejscu — podobnie wyglądającym i tu, i tu — w którym europosłowie zgrupowani zostali państwami. To… skrytki poselskie na materiały pisemne. Co do zasady w PE liczą się wyłącznie polityczne międzynarodówki. Właśnie grupami partyjnymi, a nie narodowymi wszyscy siedzą na sali plenarnej, w czasie obrad komisji etc. Od obecnej sesji grupy mają następującą liczbę foteli (w nawiasie informacja, która ile na brexitowej korekcie zyskała/straciła): Europejska Partia Ludowa 187 (+5), Socjaliści i Demokraci 148 (–6), Odnówmy Europę 96 (–11), Tożsamość i Demokracja 75 (+3), Zieloni i Wolne Przymierze Europejskie 67 (–7), Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy 61 (–3), Zjednoczona Lewica Europejska i Nordycka Zielona Lewica 39 (–1), Niezrzeszeni 32 (–26).
Wypada przypomnieć, w których frakcjach rozrzucona jest reprezentacja Polski. 14 europosłów KO/PO oraz 3 z PSL należy do największej, chadeckiej EPL. 5 delegatów SLD oraz 3 z Wiosny współtworzy drugą co do wielkości lewicową grupę S&D. Razem z trzecimi na podium liberalnymi odnowicielami Europy (u nich nie ma Polaka) te główne międzynarodówki wszystkim w PE rządzą. Wielkim nieszczęściem Polski jest okoliczność, że nasza największa, 27-osobowa, ekipa PiS należy do własnej, dopiero szóstej, absolutnie marginalnej grupy EKR, niemającej jakiegokolwiek wpływu na cokolwiek. Tę brutalną arytmetyczną prawdę przypominam przed zaplanowaną na wtorkowe popołudnie kolejną już debatą PE o zagrożeniu dla praworządności w Polsce pod rządami tzw. dobrej zmiany…
Podpis: Jacek Zalewski